Jak wyleczyłem syna z "tato, kup telefon". Ten sprzęt kosztuje mniej, a koledzy mu zazdroszczą

Kacper Peresada
Kilka lat temu, gdy byłem w Krakowie, podsłuchałem rozmowę dwóch nastolatek. Jedna z nich wyjaśniała koleżance, że kiedyś zdjęć nie robiło się cyfrowymi aparatami, ani telefonami, a używało kliszy, którą, aby obejrzeć trzeba wywołać. Było dla nich nie do pomyślenia, że nie otrzymają natychmiastowej gratyfikacji ze swojego działania. Fakt, że trzeba czekać kilka dni, aby zobaczyć czy zdjęcie się udało, był po prostu szokiem.
Kupiłem synowi aparat analogowy i "wyleczyłem" go ze smartfona fot. Archwium prywatne

Aparat analogowy dla dziecka

Gdy mój syn miał całkowity zakaz korzystania z telefonu, prosił mnie o jedną rzecz – możliwość porobienia zdjęć. Nie miałem z tym akurat nigdy problemu.

Fakt, że Włodek robił głównie foty rejestracjom samochodowym albo sobie, nie był dla mnie szokujący. Sam pamiętam, jak robiłem fotki na wycieczkach, które potem były dosyć niedelikatnie wyśmiewane przez moich członków rodziny.

Co jakiś czas z moim synem jeździłem oddawać do wywołania zdjęcia, które robiła moja znajoma, a że mój syn zawsze mnie na coś naciągnie, pewnego dnia kupiliśmy dla niego aparat jednorazowy. Można było nim zrobić 36 fotek, które zostały "wypstrykane" w jakieś 30 minut od wyjścia ze sklepu.
fot. własne
Od tego czasu mój syn się uzależnił. W tym pozytywnym sensie. Czuł się wyjątkowy, gdy brał aparat do ręki. Nie był w stanie do końca tego wyjaśnić, ale widziałem, że fakt, iż droga od jego kliknięcia palcem do fizycznych zdjęć, które odbieraliśmy kilka dni później, go fascynowała.


Dosyć szybko musieliśmy zrezygnować z jednorazówek na rzecz własnego aparatu, z którego mógłby korzystać. Na początku chodziło o typowy tani aparat, który każdy milenials brał kiedyś na wakacje i wycieczki. Kupiony za 30 złotych na Allegro. Braliśmy go na każdą wycieczkę. Dla Włodka było to spełnienie marzeń.
fot. Włodzimierz Peresada

Uzależnienie analogowe

Z czasem jednak jego oczy coraz częściej kierowały się w stronę kolekcji, która została po moim wujku. Składała się z kilku zenitów, zarówno do średniego, jak i małego formatu. Potem w jego ręce wpadał Pentax, który niestety był najczęściej nerwowo wyrywany przez jego właścicielkę, która żyła w strachu przed zniszczeniami. Włodek jednak się nie przejmował i nadal robił swoje zdjęcia.
Ja sam nigdy nie miałem umiejętności tego typu. Nie mam oka do kompozycji, nie rozumiem kadrowania, nie mam pojęcia, co jest warte ujęcia aparatem. Włodek na razie też nie. Na razie tylko pstryka i co jakiś czas patrzę na jego zdjęcia i dochodzę do wniosku, że wyszły naprawdę dobrze.

Gdy Włodek pierwszy raz wziął aparat do przedszkola, reakcją dzieci była obojętność. Było akurat żydowskie święto Purim, wszyscy byli więc przebrani w wybrane przez siebie stroje, Włodek jako Joker biegał ze swoim aparatem i strzelał fotki. Dla dzieciaków to działanie nie miało sensu.

Przyzwyczajone do tego, że po zrobieniu zdjęcia od razu można je zobaczyć na ekranie, były zawiedzione. Zachowanie Włodka wydawało się im dziwne. Do czasu, gdy kilka dni później przyniósł odbitki, aby pokazać, jak wszyscy wyglądali.
fot. Włodzimierz Peresada / Kacper Peresada

Wspomnienia na zawsze

Przez całe życie mało kto mi robił zdjęcia. Wstydziłem się obiektywu, nadal zresztą mam mało zdjęć z większości swojego życia. Włodek i jego młodszy brat Zyzio, żyją w czasach gdy zrobienie zdjęcia jest częścią niemalże każdej czynności.

Gdy wychodzimy do parku, na plac zabaw zawsze jakaś mamusia albo tatuś śmigają i strzelają foty swoim pociechom. W naszym domu tę rolę odgrywa Włodzio, w ostatnich miesiącach zainteresowanie aparatem wykazuje też młodszy. Chcą móc uwieczniać swoje wspomnienia, chcą móc trzymać w ręku zdjęcie, które pozwoli im cofnąć się do jakiegoś wspólnie spędzonego dnia. I chcą, aby były to fizyczne wspomnienia. Nie kolejne digitalowego obrazy na ekranie komputera albo telefonu.

Mój syn kocha robić zdjęcia. Kocha rozwikływać zagadki działania kolejnych modeli aparatów, z których korzysta. Kocha wspominać ze mną zdjęcia z przeszłości i przeglądać przytulony do mnie odbitki i mówić "a pamiętasz jak…".

Dlatego, jeśli chcecie sprawić, aby wasze dni były odrobinę bardziej wyjątkowe, kupcie dziecku stary aparat, nie dawajcie mu do ręki cyfrówki, nie dawajcie telefonu, dajcie odrobinę magii, na której przecież sami się wychowaliśmy.

Gdy trzeba było myśleć o tym, jakie zdjęcia robimy, a nie mieć przekonania, że mamy nieograniczoną ilość fotek do pstryknięcia, a jedynie te 36 pstryknięć, które znajdują się na kliszy. Pomoże mu to w jego kreatywności, nauczy go szacunku do chwil, które wspólnie spędzamy, a najważniejsze - gdy będziecie starsi, będziecie mogli po prostu wspólnie wspominać czasy, gdy wszystko było prostsze.