Organizowali koncerty, teraz są kierowcami Ubera. Po pandemii branża muzyczna jest na kolanach

Aneta Zabłocka
Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, na czym polega nasza praca. Nie mają świadomości, że scenę trzeba zmontować, nie wiedzą, ile kosztuje sprzęt – tłumaczy Adam, jeden z inicjatorów akcji "Niewidzialni", która ma pokazać, że koncerty nie mogą się odbywać bez pracy "technicznych". Po pandemii większość z tych osób jest bez pracy.
Pol'and'Rock Festival w 2018 roku. Organizacja tak dużego wydarzenia jest w tym roku wykluczona. Festiwal, znany dawniej jako Przystanek Woodstock, odbędzie się jedynie w wersji internetowej Fot: Ralf Lotys (Sicherlich)/ CC BY/4.0
Od 17 lipca branża koncertowa w Polsce wróciła do życia, ale jedynie w teorii. Przepisy pozwalają wprawdzie na organizację imprez masowych, ale rząd wprowadził jednocześnie bardzo wiele zastrzeżeń.

Najważniejsza rzecz: każdy uczestnik imprezy musi mieć zapewnione 5 metrów kwadratowych przestrzeni, a do tego koncerty mają odbywać się w ściśle określonym reżimie sanitarnym.

To sprawia, że koszt organizacji takich wydarzeń bardzo wzrósł. W wielu przypadkach imprezy muzyczne stały się całkowicie nieopłacalne. Artyści w tych trudnych czasach jakoś funkcjonują, szukają nowych sposobów na to, jak zarabiać. Z kolei ludzie, którzy organizowali dla nich koncerty, szukają sposobu na to, jak przetrwać.


O sytuacji branży rozrywkowej opowiedzieli mi Adam i Wojtek, inicjatorzy akcji "Niewidzialni", która ma zwrócić uwagę na pracę ekip technicznych, czyli osób, bez których żaden koncert nie może dojść do skutku. Obaj związani są z tą branżą od lat i przyznają: tak źle jeszcze nie było.

Czytaj też: "Praca cięższa niż na budowie". Fani nie znają ich twarzy, a bez nich nie odbędzie się żaden koncert

– W umysłach ludzi wciąż zakorzeniona jest myśl o wirusie. Nie chcą przychodzić nawet na imprezy darmowe – mówi Adam.

Jego zdaniem czeka nas fala upadłości firm wypożyczających sprzęt koncertowy. Efekt? Niedługo może okazać się, że koncerty powrócą, nie będzie skąd brać sprzętu nagłaśniającego czy oświetleniowego. – Jak ci ludzie mają się przebranżowić, jeśli ich miesięczne koszty to 50 tysięcy złotych? – pyta Adam.

Jak mogą wyglądać koncerty bez obsługi technicznej czy niezbędnego sprzętu, pokazali niedawno członkowie rockowego zespołu Łydka Grubasa. Podczas występu transmitowanego przez Youtube zaczęli wyłączać najpierw dźwięk, a następnie światło.

Fani byli przekonani, że miała miejsce awaria, ale lider zespołu ogłosił ze sceny, że tak może wyglądać przyszłość, jeśli zapomnimy o tym, że ekipy techniczne są niezbędne podczas koncertów, a ludzie wykonujący tę pracę walczą o przeżycie.

Wielu techników scenicznych, którzy podczas koncertów odpowiedzialni są za noszenie sprzętu, podpięcia dźwiękowe czy ustawienie świateł, musi zmienić zawód. – Próbują znaleźć nowe zajęcie, które pozwoli im się utrzymać. Trudno się dziwić, nie zarabiają od połowy marca. Wielu z nich nie pracowało na umowach, nie mają nawet ubezpieczenia zdrowotnego – mówi Adam.

Mój rozmówca dodaje jednak, że problem ignorowania istnienia branży scenotechnicznej jest dużo bardziej złożony. – W Polsce oficjalnie nie istnieje taki zawód. Nikt nie ma certyfikatu bycia pracownikiem ekipy technicznej. W czasie pandemii te osoby nie mogły ubiegać się o dotację. Wiele z nich zostało z niczym.

Sytuacja Adama też nie jest wesoła, na szczęście oprócz pracy przy organizacji tras koncertowych prowadzi też niewielką agencję reklamową. Dzięki niej udało mu się przetrwać najtrudniejszy okres.

Wojtek, mój drugi rozmówca, tuż przed lockdownem był w trasie z jednym z polskich zespołów. Przymusowy urlop początkowo go ucieszył, mógł odpocząć od intensywnego życia koncertowego. Z czasem zaczął jednak myśleć o tym, ile pieniędzy traci z powodu wprowadzenia kwarantanny w Polsce. – Każdy próbuję jakoś sobie radzić. Podczas kampanii wyborczej odbywały się wiece kandydatów, niektórzy z nas pracowali przy ich organizacji – mówi Wojtek. Dodaje jednak, że w obecnych czasach wielu techników łapie się każdego źródła dochodów, niektórzy wożą jedzenie na wynos, inni pracują jako kurierzy.

– Ci, którzy mają dodatkowe uprawnienia, na przykład do podłączania elektryki czy obsługi wózków widłowych, mają łatwiej – mówi Wojtek. – Reszta musi chwytać się prac dorywczych, bywa, że lądują na kasie w Biedronce.

Techniczni uważają, że zostali potraktowani niesprawiedliwie. Gdy przychodzi susza czy powódź, rolnicy otrzymują dopłaty. Po zamknięciu kopalni z powodu pandemii górnicy dostali 100 procent dotychczasowego wynagrodzenia. Technikami nikt się nie przejął, choć ich branża z dnia na dzień stanęła.

Największe problemy mają firmy wynajmujące sprzęt. Problemem są zazwyczaj ogromne opłaty leasingowe, banki niechętnie zgadzają się na zawieszenie spłaty rat. – Niektórzy w czasie pandemii starali się wyprzedawać sprzęt za połowę wartości, a mimo to nie było chętnych. Ci ludzie są przerażeni, nie mają jak zabezpieczyć swojej przyszłości – mówi Wojtek.

Moi rozmówcy są zgodni: ten rok jest stracony. Nawet jeśli na jesieni ruszą koncerty to branża będzie potrzebowała czasu, żeby odrobić straty. – W tej chwili nawet zorganizowanie juwenaliów z jednym headlinerem i dwoma mniejszymi zespołami to koszty nie do przeliczenia – tłumaczy Wojtek. – Biorąc pod uwagę konieczność utrzymania dystansu między uczestnikami, a także zapewnienie niezbędnego sprzętu, bilety na takie wydarzenie musiałyby kosztować jakieś 300 złotych.

Są chętni? Nie widzę.