Nowi mieszkańcy wsi. Życie w mieście ich nudzi, chcą ciszy i spokoju. Czego nie chcą? Świń za płotem
Naoglądaliśmy się obrazków o tym, jak Polska teraz jest podzielona, na kogo głosuje wieś, na kogo miasto. Życie jest jednak bardziej skomplikowane niż memy. Ludzie z małych miasteczek przenoszą się do miast i oczekujemy, że szybko zaakceptują nasz miejski styl życia. A co dzieje się, gdy ludzie z miasta wynoszą się na wieś?
Czytaj też: Po wyborach każdy chciałby wiedzieć, kim są mężczyźni z polskiej wsi. Powiem wam, bo ich znam
– Zastanawialiśmy się, gdzie się wyprowadzić, żeby mieć dobry dojazd do pracy, a z drugiej strony w weekend nie słyszeć samochodów – mówi Wojtek. – Padło na wiochę 60 kilometrów od Warszawy.
Jego dom stoi na skraju wioski, za oknem ma tylko las. Dojazd to droga gruntowa. – Jesteśmy my, w lesie dom leśniczego i tyle, koniec wsi.
Wojtek mówi, że nigdzie nie czuł się tak dobrze, jak tu. W okolicy nie ma żadnych rozrywek, czasami traci zasięg w telefonie, a komary nie dają spokoju, ale i tak nie wróciłby do mieszkania w mieście. – Po pracy wsiadam do samochodu i zaczynam odpoczywać na myśl o tym, że jadę do domu – mówi.
Wioska Wojtka liczy nieco ponad 300 mieszkańców. Pytam, czy zna wszystkich. – Nawet miejscowych pijaczków – śmieje się. – To w sumie kulturalni ludzie, nie zdarzyło się, żeby coś do mnie złego powiedzieli. Prędzej małolaty mnie denerwują, bo nocą robią głupie żarty. Potrafią zdjąć komuś bramę z zawiasów i zanieść ją na drugi koniec wsi.
– Gdy mieszkałem w Warszawie, nie znałem swoich sąsiadów z bloku, nie znałem nawet wszystkich osób w firmie. Tutaj wszyscy wołają "dzień dobry, panie Wojtku", gdy mnie widzą – opowiada. – Zagląda do nas sołtysowa i pyta, czy wszystko dobrze. Zaangażowałem się w budowę lokalnej drogi dojazdowej, choć w Warszawie nie chciało mi się chodzić na spotkania wspólnoty mieszkaniowej.
– Nikt mnie nie prosił o pomoc w polu, ale nie miałbym z tym problemu. Uwielbiam maszyny rolnicze. Czasem, gdy wracam ze sklepu i ktoś jedzie traktorem, proszę o podwózkę – śmieje się.
Małe miasto na wsi
Wiele osób chwali się przeprowadzką na wieś, ale prawda jest taka, że znaczna część z nich tak naprawdę na wsi zbudowała sobie minikopię miast, z których się wyniosła. To "miastopodobne" twory, mieszkają w nich ludzie, którym w blokach brakowało kawałka własnego trawnika przed domem.Mariusz z rodziną kilka lat temu wyprowadził się z Poznania. Gdy budował dom, jego wieś nie miała nawet nazwy. To było jedynie puste pole. Mniej więcej w tym samym czasie w okolicy powstało kilka domów. Z czasem małe osiedle stało się Brzózkami.
– Niby wioska, a mieszkają w niej sami miastowi – śmieje się Mariusz. – Mentalność też wszyscy mają miastową, bo mieszkańcy w ogóle się nie widują. Każdy po pracy siedzi na własnym balkonie i pije kawę. Nie było żadnej propozycji wspólnego grilla czy spotkania. Gdyby skończył mi się cukier, nie wiedziałbym, od kogo pożyczyć – żartuje.
Mariusz pracuje jako przedstawiciel handlowy. Wielu kolegów poznał, jeżdżąc po okolicznych "wiejskich osiedlach". Spotykają się od czasu do czasu na miejscowym boisku i grają w piłkę. – To takie same mieszczuchy jak ja, więc świetnie się dogadujemy – opowiada.
Mariusz poznaje okolicę, biegając. – We wsiach panuje zwyczaj, że bram się nie zamyka, więc co chwila wyskakują psy i szczekają na mnie. Nienawidzę tego. Właścicielom nie można zwrócić uwagi, bo uważają, że pies jest od tego, żeby chronić gospodarstwo, a nie wiadomo, czy ja nie złodziej, który kogoś okradł, a teraz ucieka – dodaje.
– Mieszkam poza miastem, ale nie ma tu elementów typowych dla wsi i to jest najlepsze. Mam czyste powietrze i las za oknem, ale drogą nie jeżdżą traktory, nie ma krów czy świń. Na takiej wsi mogę żyć – śmieje się Mariusz.
Fot. Pascal Debrunner/Unsplash
Zatoka świń
Mirek zawsze marzył o powrocie na wieś. Wychował się pod Piotrkowem Trybunalskim, potem przeniósł się do Warszawy, ale ciągnęło go na wieś.– Oszczędzałem na ten dom wiele lat. Odkładałem pieniądze, żeby wyprowadzić się na wieś – mówi Mirek. Razem z żoną od niedawna mieszkają na południu Mazowsza. Działkę i dom kupili od człowieka, który ma dom po sąsiedzku. – Trochę mu się nie wiodło, więc sprzedawał ziemię. Stwierdził nawet, że skoro my z miasta wynosimy się na wieś, to on chyba pojedzie szukać pracy do Warszawy.
Sąsiad Mirka miał dużą chlewnię, ale stała pusta. – Gdy kupowaliśmy działkę, zarzekał się, że nie zamierza trzymać tam świń – opowiada mój rozmówca.
To się jednak zmieniło, świnie jednak się pojawiły. – Śmierdzi szczególnie wiosną i latem. Sąsiad wyrzuca obornik na zewnątrz. To paruje, smród chwilami wręcz szczypie w oczy – narzeka Mirek. – Dostał pieniądze z Unii, więc wydzierżawił ziemię, kupił maszyny i znowu jest rolnikiem.
Mirek nasłuchał się od znajomych, że jest głupi, bo wyprowadził się na prowincję, a teraz przeszkadza mu zapach wsi. On jednak czuje się oszukany przez sąsiada. – Byłem głupi, uwierzyłem. Wiedziałem, jak pachnie wieś, ale nie spodziewałem się, że pod moim płotem codziennie będzie wypróżniało się 50 świń – mówi.
Mirek nie ma ochoty na rozmowę o zaletach życia na wsi. Z sąsiadami też nie rozmawia, bo śmieją się z niego. Szuka kupca na dom, ale na razie bezskutecznie, jeśli ktoś przyjeżdża, od razu widzi wielki chlew, czuje smród i szybko odjeżdża.