W dużych miastach ludzie mają swoje problemy związane z pandemią. Na wsi życie wygląda trochę inaczej. Jest oczywiście koronawirus, ale jest też praca na roli, której nie da się wysłać na kwarantannę. Sprawdziliśmy, jak podczas pandemii wygląda życie w jednej z mazowieckich wsi.
W największych miastach Polski pandemia koronawirusa jest wielkim problemem. Tam jest najwięcej zachorowań, tam szpitale są najbardziej przeciążone, a kwarantanna najbardziej utrudnia ludziom życie.
60 kilometrów od Warszawy leży powiat wyszkowski. 200 osób przebywa na jego terenie w kwarantannie domowej. Ponad 80 osób objęto nadzorem epidemiologicznym. U 6 osób wykryto koronawirusa, ale nie wymagają one hospitalizacji.
We wsiach, które otaczają Wyszków, ludzie wiedzą, kto siedzi w domu na kwarantannie. Nie ma tu jednak wytykania palcem. Na początku był lęk, teraz sąsiedzi głównie śmieją się z tych w izolacji, że godzinami siedzą w oknie i wypatrują sensacji na pustej wiejskiej drodze.
Na początku wszyscy się bali
– U nas w gminie dużo osób albo jeździło na TIR-ach, albo miało rodzinę w Anglii, która właśnie przyjechała do kraju – mówi Janek, mieszkaniec jednej z wsi pod Wyszkowem. – Na początku wszyscy się ich bali, bo wychodziliśmy z założenia, że skoro izolacja to muszą być chorzy.
W końcu wygrała ciekawość sąsiadów i objęci kwarantanną wyjaśnili, że poza regularnym wysyłaniem SMS informacji o miejscu pobytu, nic innego się z nimi nie dzieje. Co jakiś czas osoby w kwarantannie kontrolują policjanci w towarzystwie Wojsk Obrony Terytorialnej.
– W końcu trzeba też zajmować się zwierzakami. Objęci izolacją nie chodzą po drodze i sąsiedzi robią im zakupy, ale to bardziej komfortowa sytuacja, niż w mieście – tłumaczy Janek.
Przyroda nie czeka
Wieś rządzi się innymi prawami, ze względu na rodzaj pracy wykonywanej przez ludzi zamieszkujących te tereny. Na wsi mówią: "przyroda nie czeka". W marcu trzeba już wyjechać w pole.
– Robotę trzeba zrobić i koronawirus nie ma na to wpływu – mówi Janek. – Muszę wywieźć obornik, zasiać. Traktory jeżdżą w tę i z powrotem, każdy sam w kabinie, więc i tak nie ma mowy o zakażeniu.
– Martwimy się, co będzie ze sprzedażą zboża i żywca, bo w kryzysie ceny mocno spadną. Ministerstwo zawsze powtarza, że będzie trzymało ceny w ryzach, ale potem rynek i tak rządzi się swoimi prawami – mówi Janek.
Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa proponuje rolnikom kredyty na preferencyjnych warunkach, a płacenie składek KRUS zostaje zawieszone na trzy miesiące.
Janek przyznaje, że na wsi zrobiło się spokojniej, ludzie ograniczają wyjścia tylko do sklepu, każdy kręci się w obrębie własnego podwórka. Wszyscy zwracają szczególna uwagę na osoby starsze, bo ich na wsiach nie brakuje.
– Ludzie częściej pukają do domów starszych i pytają, czy czegoś nie trzeba kupić – mówi Janek. Szczególnie że jak młodzi wyjechali do Anglii albo pracują w mieście.
– Kiedyś te babeczki chodziły drogą, przysiadały na ławkach, sąsiedzi zaglądali do siebie na podwórka. Teraz cisza. Trochę ludzie grillowali, jak było ciepło, ale każdy na własnym podwórku.
Życie jeszcze bardziej zwolniło
Zaraz po wybuchu pandemii wielu właścicieli wiejskich sklepów myślało o zwinięciu interesu.
– Wszyscy pojechali do miasta powiatowego i do dużych marketów, nakupili papieru toaletowego, jedzenia i chemii. Do nas nikt nie zaglądał – mówi mi właściciel jednego z małych sklepów w powiecie.
– Targ w Wyszkowie też zamknęli, więc nie ma gdzie warzyw kupować. W obecnej sytuacji to i tak nie uratuje mojego sklepu. Boję się, że będę musiał go zamknąć, jeśli do majówki nie poprawi się sytuacja – mówi ze smutkiem.
Stara się jeździć do hurtowni jak najrzadziej. Chleb przyjeżdża z piekarni przed świtem, gdy sklep jest jeszcze zamknięty, więc pieczywo czeka w pojemnikach, aż właściciel sam je wniesie do sklepu.
Dwa razy w tygodniu mój rozmówca jedzie do magazynów i przywozi towar. Zawsze jest w maseczce i rękawiczkach. – Akurat o rękawiczki nie muszę się martwić, bo zawsze miałem zapas w sklepie, były potrzebne do nakładania pieczywa. Jak tylko pojawiły się wieści o zakażonych, ściągnąłem kilka dodatkowych opakowań.
– Miasto powiatowe jest jak wymarłe, ale i u nas na wsi nie lepiej – mówi mi właściciel sklepu. – Wcześniej, na początku epidemii, ludzie przychodzili do sklepu i rozmawiali o sytuacji.
– Teraz wpadają, żeby kupić chleb, trochę wędliny, a potem znikają. Śmieją się tylko wszyscy, że kolejki jak za komuny ciągną się aż na drogę i nie wiadomo, czy dla wszystkich wystarczy towaru – żartuje.
– Mam dwie pracownice, więc będę korzystał z tarczy antykryzysowej. W niedzielę sam staję za ladą, ale otwieram na krótko. Jak ktoś będzie coś chciał, to zawoła przez płot, co potrzeba i podam – mówi.
Pytam, jak zmieniło się życie jego wsi w czasach koronawirusa. Odpowiada, że po zaostrzeniu rygorów bezpieczeństwa zauważył smutek. – Wcześniej życie płynęło tu wolno, ale teraz jeszcze bardziej zwolniło. I tak cicho się zrobiło, że jak traktor jedzie, to jakby ziemia dudniła.
Reklama.
– Teoretycznie nie powinni wychodzić z domu, ale przecież jak człowiek nie wyjdzie z własnego podwórka, to nie ma kontaktu z innymi ludźmi – tłumaczy Janek.
– Teraz jest lepiej, ludzie przestraszyli się wirusa, po tym jak sąsiedzi zaczęli trafiać na kwarantannę – tłumaczy. – Przestali już tak jeździć na duże zakupy, raczej robią małe u mnie.