"Wychowałem się w sekcie" Tak wygląda życie członków sekt w Polsce. Oni postanowili z nich uciec

Kacper Peresada
Moi rodzice zostali połączeni w parę przez Sun Myung Moona – opowiada Antoni. Moon to przywódca potężnej koreańskiej sekty. Rodzice Antoniego przystąpili do tej społeczności na studiach. Ich związek rozpoczął się, gdy Moon zdecydował, że są sobie przeznaczeni. – Wcześniej widzieli się może dwa razy, a od tego momentu byli małżeństwem – mówi mój rozmówca.
Fot: Pedro Lima/Unsplash
W sekcie Antoniego największym grzechem był "upadek". – Nie można uprawiać seksu przedmałżeńskiego, nie wolno też zdradzić swojej pary – mówi Antek. Widzi moje spojrzenie i szybko dodaje, że jego rodzina jest całkiem normalna. Po prostu wszyscy trafili do sekty.

40 dni modlitwy, śpiewu i bólu

– Rodzice dołączyli do niej, bo na ulicy zaczepił ich jakiś facet, który spytał, czy wierzą w Boga. Gdy potwierdzili, zaproszono ich na "warsztaty", podczas których mieli poznać "prawdę".

Kościół Zjednoczeniowy to chrześcijański kult założony przez Sun Myung Moona - samozwańczego mesjasza z Korei. Wyznawcy Moona wierzą, że Jezus nie dokończył swojego dzieła na Ziemi i to Sun Myung Moon jest jego następcą. Jego zadaniem jest uwolnienie ludzkości od grzechu pierworodnego. Sekta Moona działa w ponad 140 krajach na całym świecie, jest obecna także w Polsce.


Czytaj też: Zapytałem buddystę, żyda i ateistę o to, jak rozmawiają z dziećmi o Bogu. Oto co mi powiedzieli

Antoni przyznaje, że zawsze był bardzo wierzącym wyznawcą sekty. Gdy miał 17 lat wyznaczono mu narzeczoną. – Nie podobała mi się ani fizycznie, ani osobowościowo – przyznaje. Dopiero wtedy mój rozmówca zaczął kwestionować otaczający go świat.

– Gdy o tym myślę, mam wrażenie, że byłem idiotą – dodaje. Poleciał kiedyś do Korei do Cheon Pyung, religijnego ośrodka należącego do moonistów. Tam przez czterdzieści dni modlił się, śpiewał i okładał po całym ciele, aby pozbyć się złych demonów.

– Wokół mnie byli ludzie, którzy krwawili od ciosów, ale nawet wtedy nie pomyślałem, że to coś złego. Czy to było dziwne? Oczywiście, ale wtedy wydawało mi się, że spędzanie 6 godzin dziennie na waleniu się po jajach jest typową religijną ceremonią – przyznaje Antek.

Podkreśla jednak, że wielu młodych moonistów marzy o wyjeździe do ośrodka Cheon Pyung. – To jak oaza dla katolików – wyjaśnia.

Dopiero źle dobrana narzeczona spowodowała, że mój rozmówca zaczął kwestionować nauki Moona. – Przed zaślubinami musisz pościć przez tydzień. Po nich nie możesz uprawiać seksu przez 40 dni, a gdy w końcu wolno ci się zabrać do rzeczy, musisz robić wszystko według ustalonego rytuału – opowiada Antoni. Sekta decyduje nawet o tym, jak ludzie mają uprawiać seks, pierwszego dnia mężczyzna jest na górze, drugiego kobieta, trzeciego dnia znów mężczyzna.

To wszystko bajki

Pytam go, dlaczego ostatecznie zdecydował się odejść. – Zerwałem zaręczyny i wyjechałem na misję, mając nadzieję, że moja wiara się odrodzi – opowiada. – Potem pojechał do ośrodka Cheon Pyung w Korei, ale ta wycieczka też mi nie pomogła.

Sięgnął po narkotyki i alkohol, co jest surowo zabronione w sekcie. – Zacząłem czytać o Moonie, dowiedziałem się, że miał romans i wtedy powoli zacząłem emocjonalnie oddalać się od tej organizacji – mówi. Jednak zanim ostatecznie wyszedł z jej struktur, minęło kolejnych 5 lat.

– Mój brat i siostra nadal są w tym kościele i żyją w związkach małżeńskich ustanowionych przez Moona – tłumaczy. Tak naprawdę jednak nie przejmują się naukami guru. Są wierzący, ale niepraktykujący.

Antoni przyznaje, że wykorzystywanie w sekcie dotyczy głównie się kwestii finansowych. Moon dzięki swojemu kościołowi stał się miliarderem, a członkowie jego sekty muszą płacić duże pieniądze za możliwość wyjazdu do Korei.

Pytam, jak znosi to, że jego bliscy wciąż są w sekcie Moona. Antoni wyjaśnia, że nie ma problemu z tym że jego rodzice wierzą w "te bzdury". On jest agnostykiem i nie widzi żadnej różnicy między Moonem a jakąkolwiek inną religią. Zwłaszcza że jego rodzina dawno przestała łożyć pieniądze na rzecz sekty.

– Wierzą, w co chcą, co za różnica czy będzie to Mahomet, Jezus, Budda czy Moon? Wszystko, jeśli się temu przyjrzeć, brzmi jak bajki.

Harry Potter, postać z piekła

– Gdy ogłosili, że nie wolno mi już czytać książek o Harrym Potterze, uznałem, że coś jest nie tak – mówi Maciek. Wychowywał się w sekcie. Na początku nie myślał o tym, zbyt dużo. Świat wydawał mu się normalny. Ograniczenia, które miał w życiu nie dziwiły go. Były czymś naturalnym, a dziecko potrzebuje czasu, aby zacząć kwestionować otaczający go świat.

Przyznaje, że ta niechęć do Harry’ego Pottera doprowadzała go do szaleństwa. Wcześniej jego rodzice byli katolikami, choć może trochę przesadzali z gorliwością. Z czasem przerodziło się to w niezdrową obsesję.

Gdy miał 8 lat, jego rodzice zdecydowali się przenieść go do nowej szkoły, powiązanej z sektą. Maciek z miejsca został uznany za buntownicze dziecko. Wystarczyło, że zadawał pytania. Jak przyznaje, nie widział nic złego w otaczającym go świecie. Po prostu chciał zrozumieć sens narzucanych mu ograniczeń.

Szkoła, do której uczęszczał, poza normalnymi lekcjami, wymagała uczestnictwa w godzinach modlitwy i "czuwaniach". Codziennie. Maćkowi zajęło kilkanaście lat połapanie się, że “kościół”, którego był częścią, jest po prostu sektą.

– Uczono mnie w szkole, że sekta to każda religia, która nie wierzy w Jezusa. Wbili mi to tak mocno do głowy, że zanim zacząłem łączyć ze sobą fakty, dorosłem i poszedłem na studia – opowiada.

– Wszystkie dzieci ze szkoły odcinano od popkultury – wspomina Maciek. Pamięta, jak do kin trafiło "Mroczne Widmo", a on miał w swoim pokoju figurkę robota R2D2. Gdy jego rodzice to zobaczyli, wyrzucili ją do śmieci, po czym wywrócili jego pokój do góry nogami, szukając innych przejawów "złego świata".

"Wygonimy diabła z twojego ciała"

– Wszystko, co było związane ze światem zewnętrznym, było złe – opowiada Maciek. Zdarzało się, że niektóre dzieci zamykano w pokojach bez jedzenia i picia, do czasu aż w zapomną o diable i zwrócą swoje oczu do Boga.

W sekcie Maćka uważano, że całe zło, które spotykało ludzkość, było następstwem grzechów ludzi: homoseksualizmu, odejścia od Boga, braku modlitwy.

W pewnym momencie Maciek poczuł się całkowicie sam, gdy część z jego przyjaciół zaczynała wierzyć w głupoty, które słyszeli od rodziny. – Nie mogłeś wierzyć tylko w część prawd i dogmatów. Musiałeś przyjmować wszystko, czego cię uczyli, cały inwentarz – przyznaje. – Jeśli nie zgadzałeś się z czymś, byłeś odcinany przez nauczycieli i kolegów.

W takich sytuacjach rodzina starała się przekonać dziecko do tego, że warto iść "dobrą drogą". – Czasami próbowali wymodlić ze mnie demona, co doprowadzało mnie do szału – opowiada. Częściej jednak był zamykany w pokoju, w którym musiał przesiedzieć kilkanaście godzin bez jedzenia, toalety i wody. Dzięki temu zdaniem rodziców, mógł być bliżej Boga.

Chciał trafić do dobrego liceum, ale wiedział, że nie ma na to szans. Według sekty chodzenie do szkół publicznych oznaczało zejście na drogę szatana. Maciek jednak miał dość zamknięcia w prywatnej szkole.

Postanowił się wyprowadzić od rodziców i zamieszkał z babcią. – U niej najbardziej sekciarskim zachowaniem było wychwalanie Radia Maryja, co w porównaniu z moim domem wydawało mi się wspaniałe – wspomina.

Masz prawo milczeć[h2]– Największy problem ze Świadkami Jehowy, jest to, że ludzie czasami zapominają, jak obrzydliwa jest to sekta – mówi Jakub. Był członkiem tej organizacji do 16. urodzin, wtedy postanowił wyprowadzić się od ojca i macochy i zamieszkać z matką.

– Ludziom wydaje się, że Świadkowie Jehowy to taka bardziej hardkorowa odmiana chrześcijaństwa. I mają rację, ale jeśli jesteś w małym zborze, którego członkowie są blisko siebie, wszystko się zmienia.

Jakub został zmuszony do całkowitego odcięcia się od przyjaciół. Nie miał prawa odzywać się do nich w szkole, nie mógł siedzieć przy nich w kościele, nie mógł wychodzić z domu.

– Gdy byłem u ojca, miałem prawo jedynie wyjść z pokoju i zjeść obiad przy stole. Poza tym cały czas siedziałem sam. Chyba że musiałem się modlić – opowiada.

Jakub wyjaśnia, że kościół starał się w ten sposób wymusić na nim, aby błagał o rozgrzeszenie i przyznał się do swoich grzechów. Jego macocha przymuszała go, aby spędzał godziny na czytaniu Pisma Świętego i analizowaniu każdego słowa. – Naprawdę musiałem analizować każde słowo. Musiałem wyjaśniać, jakie znaczenie ma “i” w danym wersie – wyjaśnia.

Jego przewiny były banalne. Wystarczyło, że spędzał czas ze swoją mamą, katoliczką. Jej obecność była wystarczającym powodem, aby ojciec i macocha znęcali się nad nim. Czasami był karany za uprawianie sportu z dzieciakami, które były "złe", ponieważ nie należały do zboru.[h2]Dlaczego on ma umrzeć?

Najbardziej się przeraził, gdy jeden z jego starszych kolegów został ranny w wypadku. Chłopak miał niecałe 15 lat i potrzebował transfuzji krwi. Jehowici tymczasem nie zezwalają na taki zabieg.

– Myślałem: przecież jesteśmy dziećmi. Dlaczego ktoś ma umrzeć, bo ktoś inny tak zdecydował? – wspomina. Rodzice tamtego chłopaka, w obliczu tragedii, nie mieli zamiaru walczyć z lekarzami.

– Zgodzili się na transfuzję i uratowali życie swojego dziecka, ale stracili cały swój świat, wszystkich przyjaciół, rodzinę, pracę. Zostali odcięci od społeczności, której byli częścią przez 20 lat.

Zdaniem Jakuba Świadkowie Jehowy są dziwną organizacją. Z jednej strony nienawidzi ich, ale wśród nich są też normalni ludzie, którzy nie starają się robić wrogów z "obcych". - Im mniejsza kongregacja, im bardziej nawiedzeni członkowie ciała kierowniczego, tym gorzej – mówi.

Jego zdaniem każda religia w mniejszym lub większym stopniu jest sektą. Każda wykorzystuje strach i otumanienie, aby przekonać ludzi do swoich racji, przywiązać ich do siebie i sprawić, by zawsze szli "jedyną słuszną drogą".

– Jedyne czego nauczyłem się od Świadków Jehowy, to tego, że każdy zasługuje na znalezienie własnej drogi. Nie warto podążać za tym, co ktoś inny ci każe robić. Nieważne czy chodzi o Jezusa, czy jakiegoś oszołoma, który myśli, że nim jest – dodaje Jakub.