"Moje kolonie w więzieniu". Przez 10 dni obserwował życie w słynnym polskim zakładzie karnym

Kacper Peresada
Do więzienia idzie się za kradzież, morderstwo czy oszustwa. Prawda? Wcale nie. Mój rozmówca trafił za kraty z powodu własnej głupoty. Przez 10 dni obserwował życie w zakładzie karnym na warszawskiej Białołęce.
fot. Matthew Ansley / Unsplash
Kosma trafił do więzienia, choć nie popełnił przestępstwa. Przynajmniej nie w takim sensie, jak powszechnie myśli się o przestępcach. Nie zabił nikogo, nic nie ukradł, nie handlował narkotykami, nie brał też udziału w bójce.

Kosma zapłacił grzywnę za zniszczenie mienia, ale nie odpracował prac społecznych, które sąd dał mu jako karę. Zbagatelizował wyrok i w rezultacie trafił do więzienia na warszawskiej Białołęce. Miał 25 lat, rodzinę i na 10 dni wylądował w celi z grypsującymi.

Na początku była grzywna

– Zanim wejdziesz do celi, trzymają cię w pokoju z kilkunastoma innymi osobami, potem wchodzicie po czterech pod prysznic. Później was przydzielają – opowiada Kosma. Twierdzi, że się nie bał, był natomiast zamroczony myślą, że wyląduje w więzieniu.


Zaczęło się od tego, że do matki Kosmy dzwonił dzielnicowy. Mówił, że jej syn powinien pojawić się jak najszybciej na posterunku. Kosma nie widział powodu, aby jechać na policję. Z kolei dzielnicowy nie wiedział, gdzie go szukać, bo Kosma nie mieszkał tam, gdzie był zameldowany.

W końcu matka zawlokła go na posterunek, tam okazało się, że rozesłano za nim list gończy. Kilka lat wcześniej Kosma dostał grzywnę i kilkadziesiąt godzin prac społecznych za kopnięcie w szybę w bloku znajomego. – Miałem 21 lat, byłem pijany, a drzwi były pęknięte, więc je kopnąłem. Gdy policja przyszła do mojego znajomego ten, zamiast powiedzieć, że mnie nie zna, podał im moje dane – opowiada Kosma.

Czytaj też: "Każdego dnia walczę tu z rasizmem". Tak wygląda codzienność każdego czarnego Polaka

Sprawa trafiła do sądu, Kosma od razu się przyznał. Chciał mieć problem z głowy. Sąd nakazał zapłatę 200 zł grzywny i kilkadziesiąt godzin prac społecznych.

Poszedł do domu kultury, gdzie miał odpracować karę, ale odesłali go gdzie indziej. Zbagatelizował sprawę. – Olałem to. Stwierdziłem, że mają mój numer telefonu, więc zadzwonią, jeśli będą czegoś potrzebować – przyznaje. Gdyby wtedy wiedział, że można zamienić prace społeczne na wyższą karę grzywny, zrobiłby to i byłoby po problemie.

– Jeśli trafiasz do więzienia z powodu niezapłacenia grzywny, wystarczy, że ktoś z rodziny wpłaci pieniądze i wychodzisz. Jeśli chodzi o prace społeczne, prawo mówi, że musisz odsiedzieć swoje.

Gdy Kosma w końcu wyszedł z więzienia, dowiedział się, że jego sprawa przedawniała się tydzień po jego zatrzymaniu. Gdyby matka nie zaciągnęłaby go na posterunek, nie trafiłby na Białołękę.

W celi z grypsującymi

Zanim Kosma trafił do celi, spotkał się z więziennym psychologiem. – Wydawał mi się miłym gościem – wspomina w rozmowie ze mną. – Facet przed czterdziestką, wysoki, śmiał się z moich butów ze znaczkiem Batmana. Spytał, czy zamierzam nauczyć się grypsować.

Kosma miał spędzić w więzieniu 10 dni. Nie chciał nigdy więcej trafić za kraty, więc grypsowanie nie miało sensu. Zresztą psycholog od razu wyczuł, że Kosma to nie materiał na grypsującego. – Pewnie dlatego wsadził mnie do celi z grypsującymi. Nie było ryzyka, że do nich dołączę.

Kosma, razem z jeszcze jednym mężczyzną, trafili do celi, w której siedziały 3 osoby. Gdy weszli, wszyscy spojrzeli na nich spode łba. Padło pytanie, kto grypsuje. Towarzysz Kosmy potwierdził.

Trzech z czterech facetów w celi też grypsowało. Czwartym był "zgredek", który został zamknięty na trzy miesiące, za to, że wtargnął do swojego byłego mieszkania i przebywał tam przez kilka miesięcy. To był starszy facet, wydawał się całkiem miłym człowiekiem.

Najmłodszy z więźniów, Michał, był złodziejem. Dostał 7 lat, był młodszy o rok od Kosmy. Siedział po raz drugi. Drugi, Paweł, wrócił niedawno z Anglii. Mówił, że miał dość ukrywania się, więc stwierdził, że odsiedzi wyrok za handel narkotykami, przed którym uciekł z kraju (12 miesięcy) i będzie mógł potem spokojnie żyć w Polsce.

Andrzej, facet, z którym Kosma wszedł do celi, nie zapłacił grzywny w wysokości 1000 zł i zamieniono ją na 10 dni odsiadki. Wolał pójść siedzieć niż marnować pieniądze. W przeszłości spędził za kratami kilka lat, więc półtora tygodnia nic dla niego nie znaczyło.

Nieszkodliwy frajer

– Zgredek musiał mi wszystko przewinąć – opowiada Kosma. Przez następne dni mieli wspólnie odpowiadać za czystość sali. Gdy "gady" (strażnicy) przynosiły jedzenie, grypsujący mieli pierwszeństwo wyboru, a "frajerzy" dostawali "szamę" później.

Gdy Kosma chodził do toalety, musiał ostrzegać, gdy podnosił klapę sedesu, aby nikt wtedy nie jadł. Gdy ją zamykał, musiał krzyknąć "bomba", żeby było wiadomo, że jedzenie jest bezpieczne.

Grypsujący mieli własny stolik, przy którym jedli. Nie było też opcji, aby podali rękę osobie, która nie grypsuje.

– Tych zasad nie było wiele. Nie wydawały mi się szczególnie dziwne – opowiada. Dosyć szybko uświadomił sobie, że miał gigantyczne szczęście, że trafił do celi z grypsującymi.

– Starzy recydywiści, którzy lądują w więzieniu, mają jeden cel: jak najszybciej wyjść na wolność. Dlatego nie starają się zgrywać twardzieli, zależy im, żeby mieć z głowy odsiadkę – mówi Kosma.

– Paweł, który siedział za narkotyki, wiedział, że w ciągu kilku dni przeniosą go do więzienia półotwartego. Oznaczało to, że drzwi cel są otwarte i więźniowie mogą wychodzić na korytarz.

– Nie mógł się doczekać, aż rodzina podeśle mu PlayStation i będzie mógł grać. Tylko idiota zaryzykowałby rok komfortowej odsiadki, żeby pokazać komuś takiemu, jakim jest się twardzielem.

– Gdybym trafił do celi z młodzikami, byłoby pewnie gorzej – dodaje. – Ci, którzy trafiają do więzienia po raz pierwszy, mają potrzebę wyrobienia sobie właściwej reputacji w zakładzie karnym. Chcą, aby ludzie wiedzieli, że trzeba się z nimi liczyć.

– Byłem określany mianem frajera nieszkodliwego – mówi Kosma. Wyjaśniono mu, że ten, kto nie grypsuje, jest frajerem. – To nie to samo, co "frajer" na wolności. Jeśli nie grypsujesz, nie możesz na przykład siedzieć przy stoliku dla grypsujących.

Pierwsza noc w celi była zaskakująco spokojna. – Byłem zmęczony i zasnąłem bez problemu. Wyłączono światło, było ciemno, ale zanim wszyscy zasnęli, słyszał rozmowy.

– Ja się nie za bardzo odzywałem, ale reszta opowiadała, jak trafiła za kraty. Jego towarzysze mówili o tym, jak dorastali, jak decydowali się na recydywę, aby utrzymać rodzinę.

– Było w tym coś dziwnego. Gdy trafiłem do celi, byłem przekonany, że strach nie będzie mnie opuszczał, ale z każdym dniem czułem się coraz bardziej, jak na nietypowych koloniach.

Oczywiście utrzymywał się między nimi dystans, ale grypsujący lubili go, był ich maskotką: młody człowiek, który miał całkowicie inne podejście do świata.

Trudne słowo: resocjalizacja

Kosma przyznaje, że w jego opinii największym problemem polskich więzień, są pracownicy penitencjarni.

– Na Białołęce jest sporo ograniczeń, dotyczących tego, co osadzony może otrzymać od osób z zewnątrz. Trzeba napisać list z dokładnym spisem rzeczy, które chcesz dostać. Jeśli coś się na niej nie znajdzie, strażnicy nie przepuszczą tego podczas kontroli.

W ten sposób często na wejściu są zatrzymywane książki czy magazyny, które dla więźniów są błogosławieństwem.

– Rzadko widziałem w tych ludziach, aby rozumieli, że ich rolą jest wspieranie osadzonych w tym, aby mogli wrócić do normalnego świata. Woleli być fiutami, którzy wyżywają się na więźniach.

Któregoś dnia Michał z celi Kosmy napisał list do dyrektora więzienia, w którym prosił o możliwość otrzymania gazet, które zostały zatrzymane, a które wysłała mu jego dziewczyna. Dla dyrektora był to problem, gdy więzień pisze pismo, nie może ono pozostać bez odpowiedzi.

Gdy naczelnik pojawił się w celi, widać było, że jest zirytowany. – Spytał, który do niego napisał, po czym spojrzał na łóżka, stwierdził, że są źle pościelone i kazał nam zrzucić wszystko na ziemie, a następnie pościelić je ponownie. – Następnie zabrał Michała na zewnątrz – dodaje Kosma.

Tam, w miejscu, w którym nie było kamer, Michał dostał kilka ciosów od "klawiszy". – Gdy wrócił, miał łzy w oczach – opowiada Kosma. Pamięta, że był zszokowany tym, co zobaczył.

Towarzysze spod celi

Kosma przyznaje, że krótki pobyt w więzieniu zmienił dużo w jego postrzeganiu świata. – Wszyscy lubimy oceniać osoby odsiadujące wyroki, nie rozumiejąc, jak znalazły się za kratami – mówi. Podkreśla, że nie stał się ekspertem od spraw więziennictwa, ale kilka dni w zakładzie karnym na warszawskiej Białołęce wystarczyło mu, aby usłyszeć rozmaite historie i zobaczyć na własne oczy, że ten system źle działa.

– Więzienia nie mogą być tylko miejscem gnębienia ludzi, powinny dawać możliwość rozwoju, podpowiadać więźniom inne ścieżki w życiu. Tak się jednak nie dzieje – mówi Kosma.

Jego syn nadal nie wie, że tata znalazł się w więzieniu, ale Kosma nie ma zamiaru tego ukrywać. – Powiem mu w odpowiednim momencie, musi wiedzieć, że świat nie jest czarnobiały.

Jego kontakt z towarzyszami spod celi urwał się jakiś czas temu. Według jego obliczeń wszyscy powinni już być na wolności. Kosma przyznaje jednak, że nie zdziwiłby się, gdyby znowu trafili za kraty. – Jeśli znasz tylko życie przestępcze, jak miałbyś wyjść na prostą? – pyta.

Imiona bohaterów zostały zmienione na ich prośbę.