"Szczaw i mirabelki. Kwintesencja szczęścia". Ogródki działkowe podbijają serca Polaków

Aneta Zabłocka
Nikt już nie mówi z pogardą o ogródkach działkowych. Posiadanie własnej "hacjendy" w środku miasta, nawet malutkiej, to marzenie wielu osób. Dla niektórych to sposób na tanie wakacje, dla innych pomysł na życie bardziej eko.
Fot: CDC/Unsplash
Zaludniły się Rodzinne ogrody działkowe w całej Polsce. Nie tylko dlatego, że ruszył sezon uprawy warzyw. Po pandemii i patrząc na rosnące ceny mieszkańcy dużych miast w Polsce chcą mieć namiastkę domu za miastem.

Ogródki działkowe, znane jako ROD (Rodzinne ogrody działkowe) do niedawna zapomniane przez niemal wszystkich, przeżywają okres popularności. Zyskały nawet nową nazwę, ROD-os, jak słynna wyspa w Grecji.

Czytaj też: Trochę śmiesznie, trochę dziwnie. 3 scenariusze tego, jak będą wyglądać wakacje dzieci w tym roku

"Działki" ROD były codziennością w PRL-u, potem ich sława przygasła, stały się synonimem ubóstwa, kojarzyły się bezdomnymi nocującymi tam nielegalnie. Ogólnie, nic ciekawego. Teraz wracają w wielkim stylu, ogród działkowy to powód do dumy dla mieszkańców dużych miast.

Szczaw i mirabelki

– Jestem na etapie karczowania zarośli i wyrównywania terenu, mam z tego dużo frajdy – mówi Tomek, który tydzień temu stał się właścicielem rodzinnego ogródka działkowego. – Z żoną marzyliśmy o działce na Mazurach, przy jeziorze, z własnym domkiem. W tym roku stało się jasne, że nie damy rady finansowo. Zainwestowaliśmy trochę w urządzenie balkonu, ale to nie to samo, co kawałek własnego trawnika.


Tomek w planach ma generalny remont drewnianego domku, który stoi na jego działce. Na razie bardziej przypomina on szopę.

– W środku pełno było różnych śmieci. Od podłogi do sufitu stały słoiki. Dziwne, bo poprzedni właściciel, nie miał tu ogródka warzywnego. Nie ma też żadnej kuchni, żeby przygotować przetwory. Na podwórku z kolei walały się puszki i butelki.

Tomek chce wstawić do domku kuchnię i lodówkę. W planach jest też zbudowanie podestu do postawienia leżaków i stolika. – Na razie karczuję, a dzieci mi przeszkadzają. Kupiliśmy tę działkę właśnie po to, aby mogły się wybiegać – tłumaczy. – Szczaw i mirabelki. Kwintesencja szczęścia – śmieje się.

Najpierw ROD-os, potem domek na wsi

Skojarzenia z ROD nie są zbyt pozytywne. Szczególnie gdy się widuje zaniedbane działeczki zawalone śmieciami czy biedadomki z ruinie. Krystian i Paulina z bloga Wieśniacka rodzina z miasta kupili działkę dwa lata temu. Zanim stworzyli swój warzywny raj, musieli się nieźle napracować.

– Od jesieni do wiosny karczowaliśmy stare krzaki, choinki i tuje. Działkę sprzedała nam starsza pani, która lubiła chomikować różne rzeczy. Odziedziczyliśmy dziesięć dywanów i trzy kabiny prysznicowe, choć na działce nie było dostępu do wody. W sumie wywieźliśmy 3,5 tony śmieci – wylicza Krystian. Z zawodu jest górnikiem, wizyty na działce łączy z dyżurami w kopalni.

Teraz na ich działce stoi piętrowy domek z miejscem na sypialnię na górze, jest też zadbany warzywniak. Krystian i jego żona stawiają na jak samowystarczalność i życie eko. Na podwórku mają niewielką studnię i ogromny zbiornik na deszczówkę.

Mało kto sprzedaje zadbane działki. Oficjalnie sprzedawać nie można, możliwa jest jedynie sprzedaż prawa ich użytkowania. Często taka dzierżawa przechodzi w rodzinach z pokolenia na pokolenie. Do tej pory niewielu "młodych" miało ochotę zajmować się zapuszczonymi domkami postawionymi przez ojców czy dziadków.

To się właśnie zmienia. Być może to zasługa pandemii koronawirusa. – Dwie działki, które u nas sprzedano, poszły w ręce młodych małżeństw. Ludzie chcą mieć swój kawałek ziemi, bo tu można poczuć się bezpiecznie. Dzieci mogą biegać, nie trzeba nosić maseczek. W dodatku na tych działkach nie można stracić. Naszą możemy sprzedać dwa razy drożej, niż kupiliśmy – mówi Krystian.

– Mieliśmy problemy z sąsiadami. Jeden z nich podciął nam z zazdrości wszystkie pomidory, bo nasze lepiej rosły. W tym roku zaczęły się kradzieże, inny sąsiad przebił nam opony w taczce. Zamontowaliśmy kamerę i wiemy, że to on, ale się wypiera i obgaduje nas przed resztą działkowców – opowiada. W ich przypadku działka ROD to tylko etap w drodze do celu, którym jest wyniesienie się na wieś, gdzie będą mogli rozwijać rolnictwo, hodować zwierzęta i przejść na samowystarczalność.

Spadek po dziadku

Dominik nigdy nie chciał "dziedziczyć" działki po dziadku. Ze względu na kłopot z dostępnością materiałów w PRL, postawił dość szpetną murowaną szopę z jednym oknem.

– Wpadałem tam latem z kumplami na studenckie popijawy. Nie przyszłoby mi do głowy, że działka może stać się moim ulubionym miejscem – opowiada.

Zaraz po ślubie, za pieniądze zebrane od gości kupili z żoną wycieczkę, a resztę przeznaczyli na rewitalizację działki. – To ona mnie namówiła, jej dziadkowie też mieli działkę i była tam bardzo szczęśliwa – tłumaczy Dominik.

Wybili drugie okno, otynkowali domek i pomalowali z zewnątrz, postawili też szopę. – Teraz mamy super. Nadal urządzamy imprezy, ale teraz w cywilizowanych warunkach. Mają kilka drzewek owocowych i mały warzywnik. – Drzewa radzą sobie same i nawet zaczęliśmy kombinować, żeby zacząć robić z owoców nalewki. Warzywa to dramat. Pomidorki koktajlowe nie rosną, choć podobno to warzywa, które może uprawiać nawet laik. Na ten temat musimy się doszkolić – mówi Dominik.

W czasie kwarantanny pracowali zdalnie na swojej działce. – Nasze mieszkanie nie ma nawet balkonu, a na działce mieliśmy słońce, spokój i piwo po pracy...