"Byłem dzieckiem ratunkowym, projektem rodziców. Przyszedłem na świat, aby mój chory brat mógł żyć"

Kacper Peresada
Gdy mój brat umarł, rodzice przestali się mną interesować – wspomina Michał. – Mam poczucie, że byli rozczarowani, bo nie byłem w stanie go uratować. Gdy żył, i tak interesowali się mną tylko, gdy potrzebowali czegoś ode mnie. Gdy umarł, nie miałem im nic do zaoferowania.
Fot: Philipp Lansing/Unsplash
Gdyby użyć terminologii samochodowej, można by powiedzieć, że Michał był magazynem części zamiennych dla swojego chorego brata.

Ich matka zaszła w ciążę metodą in vitro, po tym, jak okazało się, że jej 4-letni wówczas syn będzie potrzebował przeszczepu szpiku kostnego. Nie było to pierwsze dziecko w rodzinie, ale dorosła córka nie chciała zgodzić się na bycie dawczynią, a najstarszy syn nie mógł być dawcą z powodu niezgodności.

– Wydaje mi się, że moja siostra chciała w ten sposób zemścić się na rodzicach – mówi Michał. Gdy odmówiła, klamka zapadła i rok później na świat przyszedł Michał. Pytam go o obecne relacje z rodzeństwem, podkreśla, że nie utrzymuje zażyłej znajomości z nimi, ale są sobie bliscy.


Czytaj też: Rozdzieleni przez pandemię. Tak wygląda życie ojców, którzy nie mogą odwiedzać dzieci w szpitalach

– Nie rozumieli, dlaczego rodzice zdecydowali się na kolejne dziecko z takiego powodu, ale nigdy nie traktowali mnie źle.

Nie musisz tego robić

Przez lata wielokrotnie musiał ratować swojego brata. Pytam, czy lekarze zdawali sobie sprawę, jak wygląda sytuacja. – Wiedzieli, że jesteśmy rodzeństwem, ale raczej nie domyślali się, w jakim celu zostałem "stworzony".

– Próbowałem walczyć z rodzicami, nie zgadzałem się na kolejne zabiegi – wspomina Michał. Ostatecznie jednak szedł do szpitala i robił to, czego oczekiwali od niego matka z ojcem, choć brat powtarzał, że nie musi tego robić. – Miał depresję – przyznaje Michał.

Jego zdaniem brat w pewnym momencie stracił chęć do życia. – Wiedział jednak, jaki wpływ jego śmierć będzie miała na rodziców, więc gdy trzeba było zrobić kolejną operację, zgadzał się, choć niechętnie.

– Powtarzał mi często, że jeśli nie chcę tego robić, nie powinienem się zgadzać – mówi Michał. On jednak nie miał siły walczyć z rodzicami. Zawsze zdołali go przekonać, często budząc w nim poczucie winy. Gdy brat w końcu umarł, Michał miał 16 lat.

– Byłem smutny, ale też zadowolony – przyznaje Michał. – Jego śmierć oznaczała koniec ciągłych wizyt w szpitalach. Jego odejście oznaczało dla Michała początek wieloletniej terapii. – Gdy go zabrakło, miałem wrażenie, jakbym stracił sens istnienia. Czułem też, że moi rodzice stracili jakikolwiek powód, aby mnie kochać.

Oficjalnie w Polsce pierwsze "dziecko ratunkowe" urodziło się w 2012 roku. Jednak praktyka ta jest wykorzystywana przez lekarzy i rodziców od wielu lat.

Na świecie pierwszym legalnym "bratem ratunkowym" był Adam Nash, urodzony 29 sierpnia 2000 roku. Jego zadaniem było ratowanie siostry chorującej na chorobę zwaną niedokrwistością Fanconiego.

Rodzice na całym świecie coraz chętniej sięgają po tę metodę, aby walczyć z takimi choroba jak beta-talasemia czy anemia Diamond-Blackfana.

Niestety, nie zawsze metoda ta jest skuteczna, co często doprowadza do tragedii dzieci urodzonych po to, by uratować inne dziecko.

Byłem wybrykiem natury, projektem moich rodziców

Pytam Michała, czy wybaczył swoim rodzicom. – Nie wiem – odpowiada. – Z jednej strony, rozumiem ich decyzję.

Nie jest natomiast w stanie zrozumieć tego, że rodzice nigdy go nie pokochali jako ich dziecka. – Zawsze traktowali mnie jak coś w rodzaju projektu – mówi Michał.

– Przez całe życie spełniałem funkcję dawcy szpiku – dodaje. Swojemu bratu szpik zdążył przekazać 3 razy, ale do szpitala trafiał kilka razy w roku, bo trzeba było oddawać krew.

– Gdyby mój brat
nie umarł, oddałbym szpik po raz czwarty. Tylko do tego się nadawałem – stwierdza gorzko. Gdyby nie spotkania z terapeutą, prawdopodobnie nie poradziłby sobie w życiu.

– Przez lata miałem przekonanie, że jestem wybrykiem natury, monstrum stworzonym w konkretnym celu. Gdy ten cel przestał być możliwy do zrealizowania, moje życie straciło sens.

Na szczęście udało mu się zwalczyć te uczucia. Teraz rzadko zdarza się, by czuł się źle, myśląc o sobie. – Nie było mi łatwo, ale opowiadanie o tym, co mnie spotkało, bardzo mi pomogło.

O tym, że był dawcą, wiedzą niemal wszyscy bliscy i znajomi Michała. O tym, że urodził się, aby nim dawać bratu szpik, powiedział jedynie swoim najbliższym przyjaciołom oraz dziewczynie. – Ich wsparcie uratowało mnie już wiele razy.

Michał przyznaje, że nie jest w stanie do końca nienawidzić swoich rodziców. – Nie mam na razie dzieci, ale nie jestem w stanie stwierdzić, że nie postąpiłbym podobnie jak oni.

Walka o uratowanie chore dziecko jest dla niego naturalna, przyrzeka jednak, że zostanie ojcem, wszystkie swoje dzieci będzie kochał tak samo mocno.