Obejrzałem nowy film braci Sekielskich "Zabawa w chowanego" i powiem wam, czego w nim zabrakło

Andrzej Chojnowski
"Zabawa w chowanego" przeorała moją psychikę jeszcze bardziej niż pierwsza produkcja braci Sekielskich. Nie dlatego, że można róznicować ludzką krzywdę, ona w przypadku pedofilii zawsze jest taka sama. Raczej dlatego, że w tym filmie tak dobitnie widać rolę rodziców, a dokładnie - ich nieobecność.
Fot: Dmitry Ratushny/Unsplash
W "Zabawie w chowanego" Sekielscy zastosowali technikę, której w "Tylko nie mów nikomu" nie widzieliśmy — nie tylko opowiadali o molestowaniu dzieci przez księży, ale także POKAZALI to molestowanie.

Zrobili to przy pomocy figurek. Dzięki temu opowieści o czynach, których dopuścili się duchowni, stały się jeszcze bardziej porażające.

Zobaczyć łzy dorosłego mężczyzny wracającego myślami do krzywdy, którą mu wyrządzono, to jedno. Ujrzeć pokój, w którym doszło do gwałtu, widzieć księdza siedzącego obok kilkulatka na kanapie, to coś zupełnie innego. Nawet jeśli mówimy jedynie o drewnianych niemych figurkach, efekt jest piorunujący. Zapewne właśnie taki miał być.


Czytaj też: "Mój ojciec był gangsterem". Spędzili dzieciństwo wśród przestępców, prawdę poznali po latach

Właśnie te sceny robią największe wrażenie w "Zabawie w chowanego". Nieme postacie, sprawcy, ofiary i nieświadomi świadkowie, czyli rodzice. O nich myślałem najczęściej, oglądając film "Zabawa w chowanego". Rodziców w tym filmie nie ma, pojawiają się jedynie jako owe nieme figurki.

Musieliśmy zabrać głos w tej sprawie. Jako dadHero, serwis, który pisze dla ojców, dotykamy najróżniejszych tematów, czasami bardzo trudnych. Przez ostatnie pół roku bardzo rozszerzyliśmy pole debaty dotyczącej roli ojca w społeczeństwie, spojrzenia na temat nowoczesnego rodzicielstwa oraz praw dzieci. Nie powinniśmy milczeć, gdy chodzi o film, który w tak bezpośredni sposób dotyka tematu krzywdzenia dzieci w Polsce.

Nie chcę oskarżać rodziców bohaterów filmu "Zabawa w chowanego", tak nie wolno rozumieć tego tekstu. Oni też są ofiarami. Sekielscy też nie chcieli ich oskarżać, dlatego w "Zabawie w chowanego" nie widzimy rodziców.

Myślę natomiast o tym, po co, jako rodzice, jesteśmy w ogóle potrzebni swoim dzieciom? Jeśli nie po to, by chronić je przed złem i krzywdą, to jaka w ogóle jest nasza rola? Jeśli nie ma nas w chwilach, gdy dzieje im się krzywda, która może wpłynąć na całe ich życie, czy w ogóle spełniliśmy swoją funkcję?

Nieobecność rodziców w tej opowieści jest porażająca. Zabrakło ich, gdy powinni być blisko swoich dzieci, choć w filmie widać, że byli w pobliżu, za ścianą, w sąsiednim pokoju. Zło było sprytniejsze i uśpiło ich czujność. Ta historia to również ich dramat.

Myślę o tym, co czują dzisiaj, gdy wiedzą, co spotkało ich dzieci, gdy mają pełną świadomość, że zabrakło ich, gdy one najbardziej potrzebowały ochrony przed złem.

To nie jest pytanie o winę, ona leży wyłącznie po stronie księży. To pytanie o rolę rodziców. Przed czym chronimy dzieci? Czy umiemy rozpoznać prawdziwe zagrożenia? Czy potrafimy im zapobiec, zanim ktoś je skrzywdzi?

Co sprawia, że tracimy czujność, że opuszczamy gardę? Jak nie uśpić swojej czujności, a jednocześnie nie stać się upiornym "helikopterowym rodzicem", z którego dzieci będą musiały się potem leczyć na terapiach?

Film Sekielskich nie jest o rodzicach, to historia gwałcicieli, osób, które ich kryją, a także karygodnych działań prokuratury. Na zło instytucjonalne nie mamy wielkiego wpływu. Musimy natomiast zrobić wszystko, by chronić swoje dzieci przed złem bezpośrednim.

Ten film powinien być lekcją i ostrzeżeniem dla każdego rodzica. Czasem nie umiemy dostrzec krzywdy, która dzieje się niemal na naszych oczach. Nie potrafili tego rodzice bohaterów filmu "Zabawa w chowanego".