Zupełnie inaczej niż w Polsce: nastolatek mówi, jak szkoły w Niemczech działają w czasie pandemii
Nie mogliśmy mieć lekcji online, więc nie było opcji, aby opóźniać powrót dzieci do szkoły – mówi 17-letni Oskar, który od 3 lat mieszka i uczy się w Niemczech. Opowiedział mi o tym, jak niemieckie szkoły radzą sobie w czasie pandemii koronawirusa.
– Większość dzieci w naszej szkole nie ma w domach internetu. Dlatego, gdy zawieszono zajęcia, tak naprawdę nie mogliśmy nic robić – mówi mój rozmówca. Oskar i jego znajomi, którzy w domu mają dostęp do sieci, nie był z tego powodu zadowolony.
– Głównie chodzi o rodziny imigracyjne, te dzieci nie byłyby w stanie brać udziału w zajęciach – wyjaśnia Oskar.
Szkoły, jak dodaje, nie mogły sobie pozwolić na tworzenie podgrup i wykluczanie części uczniów z zajęć. – Wiadomo, że ludzie się wkurzają z tego powodu. Nie ma wielkiego strachu przed chorobą, ale są te idiotyczne ograniczenia, które dają się nam we znaki.
Czytaj też: "Moje dzieci nie wrócą do szkoły". Rodzice w Polsce coraz częściej chcą przejść na edukacje domową
W Niemczech nie wprowadzono obowiązku przebywania w domach, ale na pewien czas zamknięto szkoły i sklepy. Teraz gospodarka jest powoli "odmrażana", przywrócono też zajęcia w szkołach.
Oskar mieszka bardzo blisko swojej szkoły. – Za blisko, abym mógł korzystać ze szkolnego autobusu – wyjaśnia. Różnica wynosi nieco ponad 100 metrów.
– Z drugiej strony mieszkam na tyle daleko, że wczoraj nauczyciele nie chcieli mi pozwolić na powrót piechotą. Obawiali się, że spotkam kogoś po drodze. Upierali się, że ma mnie odebrać ktoś dorosły, ale ostatecznie się zgodzili.
Pierwszego dnia po wznowieniu zajęć, Oskar musiał odczekać kwadrans, by wyjść z budynku. Tak postanowiła jego nauczycielka, bo ze szkoły wychodził jednocześnie jego kolega i upierała się, że nie powinni iść razem, bo istnieje ryzyko zakażenia. – W ogóle nie rozumiem, o co jej chodziło – dziwi się mój rozmówca.
– Przecież widujemy się codziennie na lekcjach – mówi. Sugeruję, że w trakcie zajęć mimo wszystko cały czas są pod czyjąś opieką, przyznaje mi rację. – Pewnie chodzi o to, żeby nie można było obwiniać nauczycieli o zachorowania, gdyby któreś z dzieci zostało zakażone – dodaje.
Oskara najbardziej irytują drobiazgi, do których na razie nikt nie może się przyzwyczaić. – Jeśli chcesz wyrzucić coś do śmietnika, musisz poinformować o tym pozostałe osoby. One muszą założyć maski, ty musisz założyć maskę i dopiero możesz wyrzucić głupi papierek do kosza.
Uczniowie nie mogą też korzystać z toalet przed zajęciami. – Dopiero w trakcie pauzy możemy iść, ale musimy ustawić się w kolejce. Przed lekcjami toalety są zamknięte na klucz, gdy nauczyciele je otwierają, muszą pilnować uczniów, aby ci zachowywali bezpieczne odstępy, stojąc w kolejce. – Tak samo jest w stołówce. Jedyny pozytyw to, że w tym tygodniu mieliśmy bardzo dobre śniadania.
– Wszyscy się wkurzają, nauczyciele się wkurzają, my się wkurzamy, bo co chwila ktoś zapomina o tym, że trzeba stać w bezpiecznej odległości i zaczyna się upominanie – opowiada mój rozmówca.
Według Oskara nauczyciele mają z przestrzeganiem zaleceń nie mniejsze problemy niż dzieci. – Dla nich to pewnie o wiele bardziej stresujące – mówi. – Wszyscy mamy świadomość, że umieralność nastolatków na Covid jest o wiele mniejsza niż w przypadku osób starszych. W jego szkole najstarsi nauczyciele dostali wolne i nie przychodzą na razie do pracy.
W klasie Oskara jest 10 osób, ale na zajęcia chodzi teraz jedynie 4 uczniów. – Część dzieciaków nie wróciła na razie do szkoły. Ich rodzice chcą przeczekać najbliższe dwa tygodnie i zobaczyć, co się będzie działo. Wydaje mi się jednak, że w Niemczech jest mniejsza panika, a ludzie mają zaufanie do decyzji rządu – twierdzi Oskar.
– Uczniowie chcieli powrotu do szkoły, ale to wszystko jest strasznie wkurzające – narzeka Oskar. – Przyzwyczajasz się przez lata do jakiegoś sposobu życia i nagle ci to zabierają.
Pytam go, jak postrzega swoją sytuację na tle tego, co obecnie dzieje się w Polsce, mówi, że nie może narzekać. – To jak porównywanie bycia głodnym, bo zapomniało się śniadania z domu, i śmierci głodowej – odpowiada. Dodaje jednak, że nawet mając świadomość, że w Polsce sytuacja wygląda mniej różowo, nie zamierza przestać narzekać.