"To nie nauka, to partyzantka". Witamy w świecie edukacji zdalnej w Polsce w czasach koronawirusa

Aneta Zabłocka
Kwarantanna się przedłuża i wiadomo, że wszyscy posiedzimy w domach na #homeoffice2020 co najmniej do Wielkanocy, może dłużej. Minister Edukacji Narodowej przemówił – nauczyciele w całej Polsce mają zająć się prowadzeniem nauki zdalnej. Nikt natomiast na razie nie powiedział, jak nauczyciele mają to zrobić. A nie powiedział, bo tego po prostu nie da się zrobić w kilka dni.
Fot. Convertkit/Unsplash
– Byliśmy w erze Janka Muzykanta, a teraz każą nam lecieć w kosmos – dyrektor jednej z podwarszawskich szkół tak podsumowuje zalecenie edukacji zdalnej nałożone na nauczycieli przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Prosi o zachowanie anonimowości.

– Naprawdę zdalnie pracuje ledwie kilka procent szkół w Polsce. Wysyłanie do uczniów zadań e-mailem to nie jest szkoła zdalna. Na dobrą sprawę nie wiemy, jak mamy działać. Czekamy na wytyczne – przyznaje.

To nie nauka, to partyzantka

– Ze starszymi uczniami prowadzę lekcje na Messengerze, z młodszymi na Hangoucie – mówi Szymon Waliczek, polonista, twórca bloga e-polonista.pl


– Nauczyli mnie też korzystania z Discorda [komunikator dla graczy – przyp.red.]. – W zdecydowanej większości uczniowie stawiają się na zajęcia online – śmieje się Szymon.
Przykładowy quiz sprawdzający wiedzę z lekturyFot. e-polonista.pl
Do tej pory przychodząc do szkoły miał w tygodniu 19 lekcji obowiązkowych plus 4 godziny zajęć dodatkowych.

– Nadal pracuję zgodnie z tygodniowym planem zajęć – przyznaje. Nie zmienił także trybu przygotowań do pracy. Planuje lekcje, przegląda materiały. – Teraz ich nie drukuję czy kseruję, za to wysyłam je mailem – mówi.

– Poprzedni tydzień poświęciliśmy na powtórkę – dodaje Szymon. – Wrzucałem uczniom zadanie do wykonania albo łączyliśmy się i rozmawialiśmy twarzą w twarz na zadany temat – wyjaśnia.

– Sytuacja zaskoczyła wszystkich – przyznaje. – W moim odczuciu, systemowo nikt na nią nie był gotowy. A szkoda! Pewne rozwiązania od dawna były na wyciągnięcie ręki, choćby pakiet Google Classroom dla szkół i uczelni – mówi Waliczek.

Zobacz: "W barze nie ma pracy zdalnej". Tak wygląda #homeoffice2020, gdy nie pracujesz przy komputerze

– Widzę to jako partyzantkę, którą próbujemy ubrać w coś konkretnego. Na własną rękę szukam, dopytuję i inspiruję się doświadczeniem osób lepiej znających temat. Mam też za sobą kilka lat doświadczenia w korzystaniu z rozwiązań Google'a.

Szymon przyznaje, że zarówno on, jak i jego uczniowie czekają na powrót do zajęć w szkole. – Jak długo będzie trwał taki stan rzeczy? Uczniowie powtarzają, że wolą przyjść do szkoły i spotkać się z nauczycielem. Mnie też brakuje takiego kontaktu – mówi Waliczek.

Uczeń to nie komputer

Krzysztof Kasprzyk uczy w podstawówce w Bytomiu polskiego, historii i informatyki. Jego lekcje zawsze oparte na technologii. – Zawsze byłem na bieżąco z nowymi mediami i telefonem. Pracowałem z uczniami w oparciu o aplikację Kahoot i stronę code.org, służącą do nauki informatyki. Nie boję się sięgać po multimedia – mówi Krzysztof.

Na Librusa wrzuca zadania, które uczniowie muszą zrobić, wysyła też do nich maile. – Nie ze wszystkimi jest kontakt. Trochę jak w sali lekcyjnej – śmieje się.

– Zdecydowałem się na nagrywanie filmików dla klas 4-6 z języka polskiego. I tak to 3 godziny pracy. Najpierw trzeba mieć pomysł, potem stworzyć scenariusz, następnie powiązać to z treściami z 3 różnych klas, dobrać źródła, potem nagrać i opublikować – wylicza Krzysztof.

– To działa, bo mam do czynienia z pokoleniem YouTube'a, więc używam ich kanału komunikacji.
– Znalazłem sobie swoją ścieżkę na czas lekcji zdalnych. Nie sprawdzam ich. Odpowiedzialność leży po stronie ucznia. Masz film – posłuchaj, ale nie sprawdzę. Napisz – możesz, nie musisz... – wyjaśnia Krzysztof.

– Muszę być nauczycielem i uczniem jednocześnie. Ogólnie rzecz biorąc jestem sam. Brak interakcji, dialogu to największy minus lekcji o literaturze. Bardzo dużo czasu zajmuje też odpisywanie na maile z zadaniami – mówi.

To nie koniec trudności. – Mam dwójkę dzieci i dwa komputery: mój i syna. Albo pracował będę ja i syn, albo córka i syn.

– Do tego mamy bardzo słabe łącze internetowe. Wirtualne klasy na Google Classroom czy Microsoft Teams to jest jakieś rozwiązanie, ale by z tego korzystać, potrzebny jest dobry sprzęt.

Po zamknięciu szkół mama jednego z uczniów napisała do mnie wiadomość: "nie mamy komputera w domu, nie możemy tego zrobić" – rozkłada ręce Krzysztof.


Brakuje mu jeszcze jednej rzeczy, najważniejszej. – Brakuje relacji, więzi – przyznaje. – Człowiek to nie komputer. Wiedzy nie da się wgrać – mówi Krzysztof.

Wszystko od nowa

Nauczyciele, po ogłoszeniu decyzji o zamknięciu szkół, muszą szybko znaleźć sposób na to, jak dotrzeć do wszystkich uczniów, nie tylko tych, którzy w domach mają komputery i tablety,

To pierwszy problem. Drugi – jak przekazywać wiedzę (i sprawdzać postępy w nauce) na odległość. I jak to robić w przypadku na przykład 20 uczniów, dzień po dniu.

Pozornie praca nauczycieli wygląda tak samo, jak przed zamknięciem szkół. Przygotowują materiały na lekcje i wypełniają dokumentację dla kuratorium.

To, co się zmieniło, to poczucie działania po omacku, bo na razie ani MEN, ani dyrektorzy szkół nie mają pojęcia, jak powinny wyglądać zajęcia zdalne.

W ciągu paru dni nie da się wypracować nowego sposobu działania dobrego dla wszystkich szkół w Polsce.

– Moja praca zdalna polega między innymi na tworzeniu tablic a aplikacji Padlet [platforma internetowa dla nauczycieli i uczniów do udostępniania treści – przyp.red], tam wrzucam różne materiały przydatne w nauce: wprowadzenie do tematu, filmiki z YouTube'a, karty pracy czy linki do lekcji multimedialnych – wylicza Agnieszka Puchała. Uczy w szkole Zespole Szkół Jezuitów w Gdyni.
Przykładowy plan zajęć Agnieszki, który przygotowuje dla swoich uczniówFot. Agnieszka Puchała
– Jako nauczyciele mamy bardzo duże wsparcie w dyrekcji szkoły. Dostałam zgodę na zamówienie kamerki internetowej, żeby łączyć się z uczniami. Szkoła zwróci mi za to pieniądze – tłumaczy.

Placówka, w której uczy Agnieszka, daje duże możliwości w zakresie pracy na platformach multimedialnych i korzystania z zasobów internetu. Te narzędzia wykorzystywała już wcześniej, ale teraz praca w domu zabiera jej więcej czasu.

– To, co wytłumaczyłabym na lekcji w kilka minut, teraz muszę przełożyć na tekst, albo znaleźć materiał, który będzie dla uczniów zrozumiały – tłumaczy Agnieszka.

Dodaje też, że głównym problemem nauczania zdalnego jest dla niej brak kontaktu z uczniami.

– Gdy widzę ucznia w klasie, rozpoznaję czy rozumie, czy potrzebuje więcej czasu albo innej formy wytłumaczenia. Teraz nie mam nad tym zupełnie żadnej kontroli – przyznaje.