"Wartościowy" czas spędzany z dzieckiem to mit. W ten sposób tracisz coś znacznie ważniejszego

Kacper Peresada
Rodzice uwielbiają organizować czas swoich dzieci. Zapisują je na zajęcia z garncarstwa, robią wycieczki do muzeów czy sal zabaw. Przygotowują rozmaite rozwijające zajęcia w domu, prześcigają się w wymyślaniu nietuzinkowych rozrywek, które mogą zaproponować najmłodszym. Jest tego tak dużo, że w końcu zapominają, po co i dla kogo to robią.
fot. Brett Jordan / Unsplash
Jeśli chodzi o wychowanie, rodzice lubią trzymać rękę na pulsie. Starają się, aby tydzień ich dziecka był jak najbardziej zróżnicowany i szczelnie wypełniony ciekawymi aktywnościami. W żadnym razie nie chcą, aby syn albo córka nudzili się w domu, dlatego próbują zarządzać ich czasem.

Bo przecież małe dziecko samo nie jest w stanie uciec przed nudą, a jeśli znajdzie sobie jakąś rozrywkę to zapewne będzie ona niebezpieczna, szkodliwa albo, co gorsza, maluch będzie marnował czas.

Co się liczy: jakość czy ilość

W języku angielskim tego typu zabawy zapewniane przez rodziców określa się mianem "Quality Time", po naszemu "wartościowy czas". Zdaniem wielu rodziców można podzielić czas spędzany z dziećmi na ten wart zapamiętania i taki, który jest bez większego znaczenia.


Do tej pierwszej kategorii zaliczają się, ich zdaniem, różnego rodzaju kreatywne sposoby na spędzanie wspólnie czasu. To może być wspólne robienie eksperymentów, zbieranie grzybów w lesie czy wycieczki rowerowe. Do tej drugiej grupy zaliczają się tak przyziemne czynności, jak odbieranie dzieci ze szkoły, stanie w korkach albo spędzanie godziny w kolejce do kasy w sklepie.

Czytaj też:Spędziłem wieczór na rozmowie z dzieckiem o koronawirusie i szczepionkach. Mam radę: zróbcie to samo

Oczywiście według badań, w wychowaniu o wiele ważniejsza jest jakość spędzanego czasu z dziećmi, a nie ilość. Jednak to, czego wielu rodziców nie rozumie to fakt, że jakość spędzanego czasu z dzieckiem zależy od naszego zachowania, a nie od tego, jak fajną ich zdaniem rzecz wymyślili.

Prawda jest taka, że wszyscy uwielbiamy chwalić kreatywnych rodziców za nietuzinkowe pomysły i za to, że im się "chce" (bo nam się często "nie chce", taka jest prawda). Patrzymy z podziwem na ludzi, którzy uczą swoje dzieciaki jak zrobić śmiesznego ludzika z plastikowej butelki po wodzie mineralnej, albo wprowadzają je w świat robotyki czy uprawy warzyw.

Tych, którzy nie starają się robić niczego wyjątkowego, uważamy z kolei za dziwaków. Mało kto rozumie, że dla dziecka spędzenie z rodzicem godziny w samochodzie, który utknął w korku, może być o wiele ważniejsze niż choćby najbardziej pomysłowa zabawa wymyślona przez kreatywnego ojca.

Co dziecko zapamięta z dzieciństwa?

Określenie "Quality Time", które zrobiło wielką karierę w ostatnich latach, jest zresztą problematyczne dla wielu rodziców. Nakłada bowiem niepotrzebny ciężar oczekiwań na zabawy, które mogłyby być po prostu okazją do spędzenia wspólnego czasu.

Ojcowie i matki starają się wybierać wycieczki czy zabawy, które będą warte zapamiętania przez dzieci. A co, jeśli wybrany przez nas pomysł na spędzenie czasu okaże się niewypałem?

Co, jeśli zabawa, którą wymyśliliśmy z takim trudem, okaże się nudna? Czy to sprawi, że czas spędzony przez nas z dzieckiem straci na jakości i przestanie być wartościowy? Oczywiście, że nie. Czynniki zewnętrzne nie mają znaczenia dla naszych dzieci, liczy się jedynie nasze postępowanie.

"Jakość" czasu w ogóle nie zależy od tego, jak my go postrzegamy. Jedyną osobą, która może to ocenić, jest dziecko.

Wielu rodziców skupia się za bardzo na projektowaniu wspomnień u dziecka, zamiast tworzyć poczucie wspólnoty. Dla mnie jednym z ulubionych momentów dnia jest zawożenie i odbieranie synów z przedszkola. Łącznie zajmuje na to trochę ponad godzinę.

To nasz czas, który spędzamy w samochodzie, rozmawiamy o tym, jak mija dzień, słuchamy ulubionych piosenek i gramy w grę, w której trzeba zauważać Saaby na ulicach Warszawy.

Czy moi synowie zapamiętają te codzienne przejazdy samochodem lepiej niż wycieczkę do jakiegoś super wielkiego parku rozrywki? Nie wiem. Wolę jednak tworzyć między nami więź, dzięki której, gdy dorosną, pozwolą sobie na otwartość w rozmowach ze mną i będą umieli bez zawstydzenia mówić o swoich uczuciach.

Wolę to niż oglądanie zdjęć z egzotycznych wycieczek, które za kilka lat będą ledwo pamiętali. Wolę to niż lajki od innych rodziców będących pod wrażeniem mojego kreatywnego podejścia do wychowania dzieci.