Nasze najlepsze wspomnienia z dzieciństwa to rzeczy, których dzisiaj odmawiamy naszym dzieciom

Aneta Zabłocka
Kiedyś było jakoś lepiej. I nikt nie narzekał. Znasz tę pastę z internetu? Jest o tym, że mieliśmy fajniejsze dzieciństwo niż dzisiejsze dzieci. Było mniej technologii, ale więcej emocji. Mniej poczucia bezpieczeństwa, za to więcej poczucia, że coś przeżywamy naprawdę. Mniej siedzenia pod kloszem, więcej siniaków i blizn – i głupich rzeczy, dzięki którym wyrośliśmy na niegłupich dorosłych.
Mikhail Kapychka/Pexels
Głupia pasta? Może tak. Prawdą jest jednak to, że dzisiaj świat się zmienił, my też. Nowe pokolenie dzieci, wychowywanych przez helikopterowych rodziców, omija w życiu wiele doświadczeń, które mogą stać się wspaniałymi wspomnieniami.

Nieustanna opieka pozbawia je szansy na zdobycie cennych umiejętności. Bardzo możliwe, że wyrosną na mniej samodzielnych, bardziej skrytych i mniej odpowiedzialnych dorosłych.

Ten okres, w którym młodzi ludzie nabierają pewności siebie, zaspokajają ciekawość świata, rozwijają kreatywność, testują granice samodzielności, dzisiejsze dzieciaki przeżywają zupełnie inaczej niż my. Lepiej? To się dopiero okaże.


Opieka 24/7
Od kiedy jestem matką, przeraża mnie opowieść mojego kolegi, który jako dziecko jeździł rowerem po rusztowaniu na swoim osiedlu. W pobliżu pracowały koparki, lał się beton, a on z grupą kolegów skakał na góry piachu i zakopywał się w nich po pas.

Wyobraź sobie taki widok dzisiaj. Po ilu minutach ktoś zaniepokojony zadzwoniłby po policję? Nie krytykuję nikogo, sama też nie pozwoliłabym moim dzieciom bawić się na terenie budowy. A przecież tak kiedyś było.

Trudno wyobrazić sobie lepszą okazje do nauki kreatywności od sytuacji, w której rozglądasz się po swoim pokoju i zastanawiasz się, co by tu zmalować.


Wystarczy cofnąć się o jedno pokolenie wstecz, by przypomnieć sobie, że na osiedlach roiło się od dzieciaków. Gromady kilkulatków ścigały się na rowerach, grały w piłkę i dokuczały sąsiadom. Dla każdego dziecka normalne było, że samo wraca ze szkoły, musi zająć się sobą, zanim pójdzie się bawić z kolegami czy koleżankami.

Teraz dzieci zobaczysz nie na placach budów (czego nie pochwalam, ale podaję jako przykład), ale na placach zabaw. Tyle że najczęściej jest tam więcej dorosłych niż maluchów.

Szkoła odpowiedzialności
Czego nie mają dzisiejsze dzieci, a co było nieodłączną częścią naszego dzieciństwa? Bardzo wielu rzeczy. Nie traktujcie tego jako pełnej, gotowej listy. To po prostu efekt moich przemyśleń.

Po pierwsze – brakuje im sytuacji, w którym mogą wykazać się odpowiedzialnością. Nie chodzą same do sklepu i nie zatrzymują dla siebie reszty, za którą mogłyby kupić gumę do żucia, więc wartość pieniądza jest dla nich abstrakcją.

Nie znają swoich osiedli, bo nie szukali dla siebie miejsca na spotkania z kolegami, więc świat dużo częściej wydaje im się obcy, nieznany i niebezpieczny.
Fot: Pixabay
Nie uczą się odpowiedzialności, bo coraz rzadziej zdarza się, że nie mają okazji do zajmowania się rodzeństwem. To akurat nasza wina, bo duże rodziny to w tej chwili rzadkość w Polsce.

Kiedyś, zostając z rodzeństwem, można było licytować się na głupie pomysły. Dzięki temu wiesz, że podpalenie kosza na śmieci to słaby pomysł, zabawka na baterię wrzucona do wanny traci żywotność, a papierosy starego nawet bez zapalenia smakują w ustach jak brudna szmata. Głupoty? Tak, ale każda czegoś nas uczyła.

Uwaga, siniaki!
Po drugie — dzieci za mało się ruszają. Nie nabywają przez to sprawności fizycznej, która kiedyś przychodziła bez trudu. Kiedy ostatnio widziałeś dzieciaki kręcące fikołki na trzepaku albo łążące po drzewach? Kiedy widziałeś dziesięciolatków wdrapujących się na murki czy ogrodzenia?

Taki widok to rzadkość, ale nie może być inaczej, gdy dzieci dostają komunikat: "Nie wolno", "Zejdź, bo sobie coś zrobisz".

Oto ciekawostka — w amerykańskim stanie Utah w marcu 2018 roku wprowadzono przepis mówiący o tym, że dzieci mogą same chodzić do szkoły i bawić się na placach zabaw bez nadzoru dorosłych.

Przepis został wprowadzony po to, by pobudzić u dzieci umiejętność samostanowienia o sobie i samodzielności. Trochę przerażające, że trzeba ustanowić prawo, by przypomnieć rodzicom, że ich dzieci mogą samodzielnie poruszać się po mieście.

Ocenianie ryzyka przekłada się na to, jak dzieci będą umiały radzić sobie w przyszłości z podejmowaniem decyzji w trudnych sytuacjach, w stresie i pod presją czasu, a takich zdarzeń z pewnością nie zabraknie w ich dorosłym życiu. Jeśli nie nauczą się tego w dzieciństwie, to zapewne nie nauczą się tego w ogóle.

Uważamy, że zapewnimy naszym dzieciom to, czego my sami nie mieliśmy w dzieciństwie. Dajemy im więcej, tak nam się przynajmniej wydaje, bo uważamy, że mieliśmy mniej.

Kiedyś rodzice wychowywali nas do dorosłego życia. Uczyli jak prowadzić dom, włączać pralkę, lepić pierogi. Była to najlepsza forma nauki, bo przez praktykę.

Co by tu zmalować?
Dzisiaj dzieci coraz rzadziej mają okazję, by się po prostu nudzić. Nuda jest największym sprzymierzeńcem dziecięcej wyobraźni. Dzięki niej mogliśmy wymyślać fantastyczne zabawy na własnych warunkach.

Nieważne, że nie miały żadnego sensu, a reguły były wymyślane nie bieżąco. Byliśmy kreatorami! Tworzyliśmy codziennie coś nowego, wymyślaliśmy coś z niczego, bo z reguły niczego nie dostawaliśmy w formie gotowej. A trudno wyobrazić sobie lepszą naukę kreatywności niż sytuacja, w której rozglądasz się po swoim pokoju i zastanawiasz się, co by tu zmalować.

My żyliśmy dużo bardziej w "realu". Rzeczywistość online, jeśli w ogóle była, nie stanowiła aż takiej atrakcji. Czym innym przecież było granie w "Heroes of Might and Magic" czy w "Tekkena" ze znajomymi upchniętymi w tym samym pokoju, a czym innym — przeniesienie większości interakcji z rówieśnikami do świata online.

Mój brat namiętnie grał w "Heroesów". Gdy zapowiadał w szkole, że odpala komputer, schodzili się do niego koledzy. Kłócili się nieustannie, bo każdy miał inny plan na rozbudowanie zamku albo chciał zbierać inne artefakty, ale uczyli się w ten sposób współpracy.

Przede wszystkim zaś grali wspólnie, nie w samotności, każdy w swoim domu odłączony od odgłosów życia przez słuchawki.

Dzisiaj już nawet dorośli coraz rzadziej dzwonią do siebie, wybierając zamiast tego rozmowę tekstową poprzez komunikatory, więc trudno dziwić się dzieciom, u nich to przejście do rzeczywistości online następuje jeszcze szybciej i bardziej naturalnie.

Żaden człowiek nie jest wyspą
To wszystko ma odbicie w bardzo prostych sprawach. W latach naszego dzieciństwa posiłki jadało się razem i regularnie zapraszało się też krewnych, bliższych i dalszych.

W domu byli ludzie, nie brakowało okazji to tego, żeby droczyć się z wujkiem, obłaskawiać ciocię w nadziei na kieszonkowe czy testować swoją asertywność w kontakcie ze starszym, "przemocowym" kuzynem.

Ocenianie ryzyka przekłada się na to, jak dzieci będą umiały radzić sobie w przyszłości z podejmowaniem decyzji w trudnych sytuacjach, w stresie i pod presją czasu, a takich zdarzeń z pewnością nie zabraknie w ich dorosłym życiu.

Żeby była jasność, nie chcę przesadnie chwalić "tamtych" czasów, bo po pierwsze — to nie internetowa pasta, a po drugie — wiele z dzieci dorastających w latach 80. i 90. jest teraz dorosłymi ze sporymi brakami emocjonalnymi.

Jednak przez ciągłe podkreślanie przynależności do rodziny, zawsze było wiadomo, że nie jest się samotną wyspą. Dzisiaj coraz częściej wygląda to inaczej.

"Więcej" znaczy - "mniej"
Najbardziej zaskakujące jest to, że pokolenia wychowywane tak swobodnie, jak nasze, teraz osaczają swoje dzieci, próbując zaplanować im każdą minutę dnia i nie zostawiając przestrzeni na oddech, kreatywność, samodzielne myślenie, niezależność.

Uważamy, że zapewnimy naszym dzieciom to, czego naszym zdaniem nie mieliśmy w dzieciństwie tyle, ile byśmy chcieli.

Dajemy im więcej, tak nam się przynajmniej wydaje, bo uważamy, że mieliśmy mniej. Jednocześnie zabieramy im coś ważnego i narzekamy też, że kiedyś było lepiej, jak w tej paście. Było? Po prostu rodzice pozwalali nam być dziećmi. My też pozwólmy na to naszym dzieciom.