Ojcowie ze Skype'a. Wyjechali za granicę, dobrze zarabiają, ale dzieci widują na ekranie telefonu

Aneta Zabłocka
Wyjechali, bo za granicą czekały pieniądze i lepsza przyszłość. Pracują w Anglii, jeżdżą ciężarówkami po Europie, robią karierę za granicą. Do Polski przysyłają pieniądze i starają się być ojcami na odległość. Omijają ich te trudne, i dobre chwile ojcostwa. Tęsknią, ale wierzą, że jak jeszcze trochę odłożą to wrócą. A przynajmniej tak sobie obiecują.
Fot: Gaelle Marcel/Unsplash
Paweł jeździ TIR-em po Europie. W ten sposób zarobił już na dom, nowy samochód i wystawną komunię dla dziecka. Jurek dostał świetną ofertę w Anglii i nawet się nie zastanawiał. Jego córka Zosia jest już nastolatką, więc uznał, że poradzi sobie bez niego. Brian widział swojego syna, Jerry'ego, tylko kilka razy w życiu. Ciągle odkłada decyzję o wyjeździe ze Stanów, bo nie dostał jeszcze dobrej oferty pracy w Polsce.

Decyzja o wyjeździe i byciu ojcem na odległość nie była łatwa. Jeszcze trudniejsze okazuje się radzenie sobie z codziennymi konsekwencjami tej sytuacji, gdy dzieci widujesz głównie na ekranie komputera czy telefonu, słuchasz opowieści o tym, co działo się w szkole czy w domu i przy każdej takiej rozmowie dociera do ciebie, że może zarabiasz lepsze pieniądze, ale tracisz coś, co nie ma ceny. Każdy z moich rozmówców podkreśla, że jego największym marzeniem jest być jak najlepszym ojcem, ale...

Zrobię na dom, wesele i chrzciny

W Wielkiej Brytanii mieszka blisko milion Polaków. Wielu wśród nich to ojcowie, którzy przyjechali do pracy, a rodziny zostawili w Polsce. W zeszłym roku odnotowano rekordową liczbę powrotów rodaków do kraju. Badania pokazują, że najczęściej wracają osoby w wieku 30-40 lat. Zakładają rodziny. Ale ojcowie na odległość, to nie tylko Ci którzy wyjechali za chlebem. To także ci pracujący w transporcie, którzy swoje dzieci oglądają na Skype w czasie postojów na parkingach przy autostradach.


Paweł jeździ „tirem” po Europie. Po skończeniu zawodówki nie bardzo wiedział, co chce robić w życiu. Dorastał w niewielkiej miejscowości na Mazowszu. Ścieżki rozwoju były ograniczone, a on bardzo chciał się wyprowadzić od rodziców.

– Znajomy z sąsiedniej wioski założył firmę transportową. Zapłacił mi za zrobienie prawa jazdy, a potem zaproponował pracę kierowcy – opowiada. Paweł najpierw rozwoził towar po Polsce, potem raz czy dwa dostał kursy do Rosji. Teraz może się pochwalić znajomością autostrad całej Europy.
Fot: Seb Creativo/Unsplash
To zwiedzanie ograniczone jest do tego, co zdoła zobaczyć z kabiny swojej ciężarówki, ale przywiózł do domu magnes na lodówkę z każdego kraju, w którym był. – Brałem tyle kursów, ile mogłem. Nie miałem dziewczyny, ale odkładałem na wesele i budowę domu. Gdy poznałem Kamilę, chodziliśmy rok po czym się oświadczyłem – wspomina.

Żeby się ożenić wziął urlop. Ale trzy dni później znów siedział za kółkiem. – Od razu po ślubie zacząłem budowę domu. Dobrze zarabiałem, a Kamila w urzędzie miała marną pensję. Na początku mieszkała z moimi rodzicami. Ale chyba się dogadywali.

Gdy okazało się, że zostanie ojcem obiecał sobie, że weźmie najdłuższy urlop z możliwych. Ale musiał też zarabiać, bo dziecko to wydatki. Po porodzie wziął wolne. Po miesiącu słuchania płaczu dziecka i wysłuchiwania pretensji od żony z radością wsiadał z powrotem do ciężarówki.

Teraz jego córka ma już 9 lat. Paweł rozmawia z nią głównie przez telefon, od żony regularnie dostaje też rodzinne zdjęcia. – Oczywiście mała zmienia się z dnia na dzień, ciągle coś nowego ją interesuje. Ale na szczęście mieszkamy na wsi, więc tak szybko nie dorasta. Znam jej znajomych, bo to dzieciaki sąsiadów – cieszy się, bo czuje, że niewiele go omija.

– Najfajniej jest latem. Zjeżdżam do domu, odpalamy grilla i schodzą się do nas sąsiedzi. Klepiemy się po plecach i opowiadamy, co słychać. Dzieciaki biegają aż do nocy. Wtedy czuję się naprawdę jak w domu.

Nastolatki przecież nie są tak zżyte z ojcami

Jurek pracuje w Anglii jako dziennikarz. – Jestem grubo po 40-tce. Gdy zwolnili mnie z poprzedniej pracy, byłem załamany. Praca była dla młodych, a ja jestem dziennikarzem starej daty. Lubię dłubać. Nie mówiąc już o tym, że oferowano mi słabe pieniądze. Gdy dostałem ofertę pracy w Londynie w ogóle się nie zastanawiałem – wspomina.
Co jakiś czas przyjeżdża na weekend do Polski albo córka z żoną jadą do niego. Widują się kilka razy w roku. Choć w poprzednim roku częściej, bo w rodzinie były dwie komunie i ślub. Jego córka jest już nastolatką. – Z jednej strony cieszę się z bycia ojcem na odległość, bo mamy z moją córką bezkonfliktowy kontakt. Omijają mnie pyskówki z nastolatką. Z drugiej zazdroszczę jej codziennej relacji z matką. Gdy ja próbuję coś wyegzekwować od niej przez komunikator, widzę jej kpiącą minę, jakby chciała mi pokazać, że mogę sobie gadać, ale to bez znaczenia – Jurek przyznaje ze smutkiem.

Gdy wyjeżdżał do Anglii, wydawało mu się, że nic nie straci. Nastoletnie dziewczyny przecież nie są już tak zżyte z ojcami. Teraz ma poczucie, że z powodu emigracji zarobkowej został odsunięty na bok jako rodzic.

– Nigdy nie traktowałem córki, jak księżniczki. Teraz tego żałuję. Może dzięki temu teraz czułaby większą potrzebę kontaktu ze mną? Byłaby bardziej „moja”? – pyta. Ciągle sobie tłumaczy, że dzięki pracy w Anglii zdobywa kontakty, żeby kiedyś ułatwić córce karierę, w przyszłości.

Gdy go widzę, chcę rzucić wszystko i lecieć do Polski

Brian poznał Alicję w Anglii, na stażu w banku. Do Norwegii na kolejne szkolenia zabrał ją ze sobą. Tam okazało się, że Ala jest w ciąży. Tuż po tym jak dostał świetną propozycję prowadzenia badań i robienia doktoratu na Uniwersytecie w Austin.

Ich syn przyszedł na świat w USA. – Ala wytrzymała dwa miesiące i wróciła do Polski. Tu miała rodziców, siostrę, którzy mogli jej pomóc w opiece. Zostałem sam – mówi. Rzucił się w wir pracy, bo wcześniej rozpraszał go związek. Nie najlepiej się dogadywał się w sprawie podziału obowiązków rodzicielskich.
YouTube.com/Nasti Nastinka
Jego syn Jerry ma teraz dwa i pół roku. Brian był kilka razy w Polsce, by się z nim zobaczyć. – Niesamowite jest ujrzeć go na żywo. Za każdym razem mam poczucie, że on umie tyle nowych rzeczy. Staram się dzwonić jak najczęściej, ale różnica czasu nie ułatwia mi kontaktów. Zwykle, gdy siadam przed monitorem, mały już śpi – dodaje.

– Ciągle rozmawiamy z Alą o tym, żebym zamieszkał z nimi w Polsce. I przyznam, że za każdym razem, gdy patrzę na młodego na ekranie komputera to mam poczucie, że cała ta kariera jest nic nie warta. Chcę natychmiast pakować walizkę i lecieć do Polski. Ale to nie jest takie proste – tłumaczy. W poprzednie wakacje przyjechał na rozmowę o pracę do jednego z instytutów naukowych w Polsce. – Zarobki są u was śmiesznie niskie. A stanowisko nie pokrywa się z tym, co robię w Stanach. Ale ciągle przeglądam ogłoszenia o pracy. Liczę, że w końcu się uda.