Nie wiesz, co to emocje, jeśli nie byłeś przy porodzie. I spróbuj mnie przekonać, że jest inaczej

Piotr Rodzik
Kiedyś coś nietypowego, dzisiaj już nawet nie moda, a po prostu codzienność. Przyszli ojcowie coraz częściej towarzyszą swoim partnerkom podczas porodów. Jednocześnie nie ma co udawać - to sytuacja, która wyzwala w mężczyźnie ogromne emocje. Czy do takiego porodu można się przygotować?
Kadrz filmu "Knocked Up"
Jacek, dwójka dzieci
Zaliczył oba porody, choć po pierwszym był przekonany, że to ten pierwszy i... ten ostatni. W którym bierze udział.

– Nie chodzi nawet o to, że za pierwszym razem żona mnie zwyzywała, a ja zemdlałem. Ja po prostu wżyciu tak bardzo się nie bałem, bo to nie był łatwy poród – opowiada. Chociaż z drugiej strony był w miarę szybki. – Od momentu, w którym odeszły wody, do urodzenia minęło 45 minut, z czego na sali spędziliśmy całe piętnaście – kontynuuje Jacek.

– Ledwo zdążyłem dojechać, by zafundować sobie 15 minut totalnego strachu, jakiego nigdy nie przeżyłem. Okręcenie pępowiną szyi, spadek tętna płodu do bardzo niebezpiecznych wartości na poziomie 45-55 uderzeń, a normatywnie 3-4 razy tyle. Do tego doszło siedem osób z "obsługi" porodu wokół łóżka. Po tym, czego dowiedziałem się na szkole rodzenia, nie wróżyło to nic dobrego – podkreśla.


Ale ostatecznie wszystko skończyło się dobrze. – Pomogło doświadczenie położnej i spokój żony. Finalnie dziesięć punktów na dziesięć. Strach jedna pozostał na długo.

Właśnie przez ten strach długo zastanawiał się, czy być przy drugim porodzie. – Finalnie uznałem, że powinienem, chcieliśmy dziecko razem, więc muszę spiąć pośladki i nawet jeśli nie chcę tego dla siebie, to powinienem zrobić to dla żony – wyjaśnia.

I to był dobry wybór. – To był zupełnie inny poród, można powiedzieć, że książkowy. Całość trwała 3-4 godziny, w spokoju, co prawda też przegapiliśmy moment, w którym można było podać znieczulenie, ale na koniec uznaliśmy z żoną, że do pełni sukcesu na sali zabrakło tylko dobrego wina – wspomina.

Jego rada na dobry poród? Zadbać o to, żeby rodzić w dobrym miejscu, a nie pierwszym lepszym szpitalu. – Dużo zależy od miejsca, personelu i atmosfery, jaką budują – wyjaśnia. Z drugiej strony... to nie gwarantuje i tak sukcesu. – Najwięcej zależy od losowych momentów, na które nie masz wpływu.
Fot. Unsplash.com / Kelly Sikkema
I druga rada: idź tam, bądź tam, ale nie wychylaj się. – Polecam jedynie nie zgłębiać wizualizacji anatomii narządów kobiecych w stopniu większym, niż wymaga tego sytuacja. Ja tego nie robiłem, ale wiem od znajomych, że ten widok później nie pomagał w różnych sytuacjach, po prostu idź tam, bądź tam, bądź dzielny. Sama twoja obecność będzie zapewne dużo znaczyła dla partnerki.

Na koniec podsumowuje: – Będziesz cieszył się po wszystkim jak nigdy, ale musisz tam iść ze świadomością, że to huśtawka emocjonalna i po prostu nie jest to łatwe doświadczenie. Z perspektywy czasu ja nie żałuję.

Bartosz, jedno dziecko
Swój poród wspomina bardzo dobrze. – Dziecko urodziło się w zasadzie bez większych komplikacji, podręcznikowo. Można powiedzieć, że to były miłe złego początki, bo gorzej było później, ale to temat na inną rozmowę. W każdym razie było spokojnie i miło. To znaczy na tyle miło, na ile miły może być poród. Bez żadnych komplikacji – podkreśla.

Paradoksalnie pomimo tego spokoju emocje i tak wzięły górę. Wyjaśnia to na przykładzie tego, czego nauczył się w szkole rodzenia. – Pewnie, że należy do niej iść z partnerką i spróbować nauczyć się tego wszystkiego, co teoretycznie będzie ci potrzebne w kluczowym momencie. Teoretycznie, bo istnieje duża szansa, że i ty, i ona zupełnie zapomnicie, czego was uczono, gdy już dojdzie co do czego – opowiada.

– Ona nie będzie pamiętała, jak należy oddychać, a ty nie będziesz wiedział, jak ten oddech należy kontrolować. Jak i gdzie masować – precyzuje.

Przed porodem warto także porozmawiać z partnerką na temat oczekiwań. Dzięki temu w trakcie porodu jedyne emocje, które będą wam towarzyszyć, to ze związane z narodzinami, a nie z tym, że nie możecie się dogadać. – Kobiety z reguły oczekują, że facet się domyśli, jak należy zachować się w danej sytuacji. Nie każdy jednak ma taki szósty zmysł, żeby to wiedzieć – tłumaczy Bartosz.

– Dlatego dobrze sobie wcześniej ze sobą pogadać, wszystko przeanalizować. W czym będziesz potrzebny, a gdzie masz nie patrzeć, bo to może być dla niej przekroczenie granic intymności.

A na koniec przychodzi nagroda. Oczywiście moment, kiedy widzisz wreszcie na świecie swoje dziecko, jest niezapomniany. Największym twardzielom do oczu napływają łzy wzruszenia. Emocje po prostu nie do opisania. No i widzisz swoje dziecko o sekundę wcześniej niż matka – mówi z lekką ironią.

– Finalnie szkoła rodzenia niewiele nam dała, zarówno w trakcie porodu jak i tuż potem – podkreśla Bartosz. Ale poleca ją każdemu – dzięki niej zyskasz chociaż częściowy spokój ducha podczas porodu. – Przekazana wiedza na niewiele się zdała. Ale gdybyśmy przez tę szkołę nie przeszli, pewnie już w trakcie porodu wyrzucałbym sobie, że to właśnie przez to jestem zagubiony – podsumowuje.

Jan, jedno dziecko
Porodu oglądać nie chciał. – Uciekałem od tematu jak mogłem. Paradoksalnie moja żona bardzo długo z nim zwlekała. Jeszcze zanim ona podjęła dyskusję, byłem już całkowicie zindoktrynowany przez moich kolegów, którzy byli już ojcami i którzy przy porodzie byli – wspomina.
Fot. Unsplash.com / Luma Pimentel
– Każdy jeden z nich mówił mi, jakie to jest ważne, jak to łączy rodzinę, jakie to niesamowite przeżycie. I tak po prostu bez końca. Mam takie wrażenie, że gdybym mi nie sprali mózgu, to może bym nawet postawił się żonie, bo jak się okazało, ona tego ode mnie oczekiwała. A tak kiedy tylko podjęła temat, zgodziłem się od razu – kontynuuje.

Ale o emocjach w trakcie porodu trudno mu powiedzieć – coś więcej ponad to, że były tak duże, że... mało pamięta. – Działałem jak w transie. Machinalnie wykonywałem polecenia położnej. Jak chciała, żebym wytarł czoło żonie, to wycierałem. Jak chciała, żebym ją wziął za rękę, to ją po prostu brałem. I tak dalej. A mdleć w ogóle mi się nie chciało. To chyba jakiś mit – wyjaśnia.

Już pod koniec porodu, kiedy wiedziałem, że wszystko jest na ostatniej prostej i nie ma żadnych komplikacji, adrenalina trochę ze mnie zeszła. Wtedy wróciłem do siebie i zacząłem myśleć. I wtedy poczułem olbrzymią dumę z mojej żony. To trudno opisać, ale ta kobieta wydawała właśnie na świat moje dziecko. A wiedziałem, że okupiła to olbrzymim bólem. Byłem z niej naprawdę dumny – tłumaczy.

– Kiedy wreszcie zobaczyłem swoje dziecko, po prostu popłynęły mi łzy po policzkach. Nawet nie wiem kiedy, oczy mi się zeszkliły dosłownie w ułamku sekundy – to z kolei coś, czego nigdy nie zapomnę.

Co radzi przyszłym ojcom? Nastawić się na najgorsze. – To wcale nie chodzi o jakieś komplikacje przy porodzie. Ale po prostu: poród jest nieprzewidywalny, a ty sam pewnie będziesz zachowywać się jak maszyna. Po prostu do głowy uderza adrenalina, dzieje się naraz milion rzeczy, aż trudno to ogarnąć. Po prostu uświadom sobie, że to będą najbardziej nieobliczalne minuty czy godziny twojego życia. Od razu będzie łatwiej.