"Dziwne spojrzenia, złośliwe komentarze..." Tak wygląda życie ojców samotnie wychowujących dzieci
Rodzicielstwo w pojedynkę nie jest łatwe ani dla kobiety, ani dla mężczyzny. Tyle, że mamy XXI wiek, a samotni ojcowie wciąż traktowani są jak kuriozum. Albo jak antybohaterowie, którzy nie mają pojęcia o wychowaniu dzieci i na pewno nie zrobią tego tak dobrze jak matki. Samotni ojcowie jednak istnieją, jest ich więcej niż myślisz i na przekór wszystkiemu próbują dawać sobie radę. Jak wygląda ich życie na co dzień?
Samotni ojcowie udowadniają, że to bzdura. Dwoją się i troją, aby ich dzieci miały szczęśliwe dzieciństwo. Jak wygląda ich życie i codzienność? Nie jest różowo, każdy dzień to wyzwanie, których otoczenie zdaje się nie rozumieć. Trzej ojcowie, którzy samodzielnie wychowują dzieci, mówią nam o trudnościach, z którymi się borykają i o tym, co wkurza ich najbardziej w podejściu społeczeństwa do samotnych ojców.
"Usłyszałem, że jako facet nie mam pojęcia, co robię"
Marek ma 5-letniego syna. Jego partnerka odeszła od nich, kiedy chłopiec miał 2 lata. – Od początku nam się nie układało, ale myślałem, że dla dobra dziecka spróbujemy to jakoś poukładać. Nie byliśmy małżeństwem, ale zaręczyliśmy się.
Pewnego dnia matka mojego syna powiedziała, że nie może już tak żyć, poznała kogoś i chce wyjechać z Polski. Byłem w szoku. Zapytałem ją, co z dzieckiem, bo liczyłem na to, że nasz syn ją zatrzyma. Odparła, że i tak jestem lepszym rodzicem, niż ona. Wyjechała, a ja zostałem sam z małym – mówi.
Marek pracuje w jednej z warszawskich korporacji, nieźle zarabia. – W firmie spotkałem się z dużym zrozumieniem. Jednak kiedy zostałem sam z dzieckiem, musiałem poukładać pracę od nowa. Powiedziałem szefowi, że nie mogę zostawać po godzinach, zrezygnowałem też z delegacji – opowiada.
Łatwo nie było. – Najpierw pomagali mi moi rodzice, którzy mieszkają w Warszawie. Teraz syn chodzi do przedszkola. Początkowo ciągle spóźniałem się do pracy, bo ogarnięcie poranka i odwiezienie syna zajmowało mi bardzo dużo czasu. Pierwszego dnia przedszkola, mały bardzo płakał i nie chciał mnie puścić, więc przyjechałem do pracy z godzinnym spóźnieniem. Na szczęście szef był wyrozumiały. Wydaje mi się czasem, że w pracy ludzie mi współczują i w związku z tym mogę liczyć na specjalne traktowanie – przyznaje Marek.
Fot. Kadr z filmu "Ojcowie i córki"
Co ciekawe wszyscy ci ludzie albo byli bezdzietni, albo dziecko wychowywali wspólnie z żonami. Mam na szczęście kilku przyjaciół, którzy rozumieją, kiedy mówię, że zamiast iść na piwo, wolę posiedzieć z synem – mówi Marek.
Co go denerwuje? Ludzie. – Kiedy partnerka ode mnie odeszła, byłem załamany i przerażony. Syn tęsknił za mamą, płakał. To był koszmar. Nie pomagali też ludzie, ciągle słyszałem, że dziecko powinno być z matką. Na szczęście takie uwagi padały ze strony obcych, od bliskich nigdy czegoś takiego nie usłyszałem – wspomina.
Przykłady? – Raz przyszła do mnie sąsiadka z mieszkania obok, bo mój syn bardzo płakał. Nie znaliśmy się. Zapytała, gdzie jest żona. Powiedziałem, że wychowuję dziecko sam. W odpowiedzi usłyszałem, że syn mój płacze, bo jako facet nie mam pojęcia, co robię i pewnie po prostu jest głodny. Akurat mały ząbkował, o czym doskonale wiedziałem, więc powiedziałem jej kilka szorstkich zdań i wyszła – wspomina.
Marek opowiada, że kiedy chodzi z synem na plac zabaw, czuje na sobie dziwne spojrzenia. Podobnie w przedszkolu. – Albo u lekarza. Kiedyś trafiłem na panią laryngolog, która zrobiła mi taki wykład, jakbym zaniedbywał syna. Ale chyba dzieci chorują na zapalenie ucha bez względu na to, czy mają jednego rodzica czy dwoje, prawda? My, oojcowie, naprawdę wiemy, co robimy – denerwuje się Marek.
"Kobiety były najgorsze"
Paweł ma dwie córki: 13-letnią Martę i 10-letnią Paulinę. Od 8 lat wychowuje je sam. Żona straciła prawa rodzicielskie, jednak Paweł nie chce wchodzić w szczegóły. Mówi, że boi się, że jego córki to przeczytają. – Kiedy sąd przyznał mi prawo do wyłącznej opieki nad dziećmi, nie wierzyłem we własne szczęście. Przecież rzadko to się zdarza, sądy zwykle faworyzują matki. Prawie płakałem z radości, zwłaszcza że to był ciężki proces i rodzina żony rzucała mi kłody pod nogi – mówi.
Paweł podkreśla, że kocha swoje córki i otrzymuje od nich wielką pomoc i wsparcie w prowadzeniu domu. Jednak czuje się samotny. – Sprawa sądowa zajmowała mój cały wolny czas, do tego musiałem pracować i opiekować się dziećmi. Moja rodzina mieszka w innej części Polski, nie mam bliskich, na których mógłbym liczyć. Czasem wychodzę ze znajomymi z pracy na piwo, ale nie utrzymujemy bliskich kontaktów – twierdzi.
Fot. Kadr z filmu "Spadkobiercy"
Kobiety były najgorsze. Kiedy chodziłem na zebrania w szkole, traktowały mnie jak intruza. Ciągle czułem się jak wyrodny ojciec, chociaż nie miałem powodów, żeby tak myśleć. Teraz już się przyzwyczaiłem. Myślę, że byłem i jestem dobrym tatą – opowiada.
Dlaczego nie zbudował nowego związku? Zdaniem Pawła kobiety nie szukają samotnych ojców. – Kiedy dziewczynki były małe, nie miałem czasu i ochoty na randki. Kiedy poszły do szkoły, spotykałem się z kobietą, która jednak uznała, że nie chce dzielić się mną z dziećmi. To było dla mnie nie do pojęcia.
Córki są i były dla mnie priorytetem. W pewnym momencie, gdy czułem się bardzo samotny, założyłem profil w portalu randkowym. Napisałem, że jestem ojcem dwóch córek. Dużego zainteresowania nie było – przyznaje.
Dla Pawła trudne było również wychowanie dwóch dziewczynek. – Kiedy najstarsza zaczęła dojrzewać, pojawił się problem – przyznaje szczerze. – Któregoś dnia zadzwoniła do mnie mama jej koleżanki. Była bardzo miła, powiedziała, że Ania zaczęła miesiączkować i poprosiła ją o pomoc, bo wstydzi się rozmawiać o tym z tatą.
Z jednej strony było mi głupio, że moja córka nie przyszła z tym do mnie, z drugiej poczułem ulgę, bo nie miałem pojęcia, jak o tym rozmawiać. Podobnie było z pierwszym stanikiem – też kupiła go jej mama koleżanki – przyznaje.
Mimo to Paweł zapewnia, że niczego nie żałuje. – Wolałbym już być do śmierci sam i ponownie przejść przez ten koszmar w sądzie, niż dopuścić do moich córek ich matkę. Zresztą ona nawet nie zasługuje na tę nazwę – podkreśla.
"Publiczne toalety to koszmar"
Krzysztof jest wdowcem, żona pięć lat temu zginęła w wypadku. Ich córka miała wtedy niecały rok. – Pierwsze pół roku po śmierci żony to był najgorszy okres w moim życiu. Byłem załamany, nie potrafiłem pogodzić się z jej śmiercią, miałem depresję. Mało co pamiętam. Moją córką opiekowały się wtedy moja siostra i moja mama. W końcu doszedłem do siebie, bo zdałem sobie sprawę, że moja córka straciła matkę i ma już tylko mnie – mówi.
Dla Krzysztofa najtrudniejsze było… przewijanie w miejscach publicznych. – Dostawałem białej gorączki, kiedy byłem w restauracji. czy na stacji benzynowej i musiałem przewinąć dziecko. Kilka lat temu w męskich toaletach w ogóle nie było przewijaków. Ojcowie, którzy przewijali dzieci, jakby w ogóle nie istnieli – mówi Krzysztof.
Fot. Kadr z filmu "To właśnie miłość"
Jego córka wyrosła z pieluch, ale problem nie zniknął. – O tym się mówi, ale samotny ojciec córki ma w toaletach, za przeproszeniem, przesr... – Kiedy mała chciała siku, miałem opory przed wchodzeniem z nią do kabin w damskiej toalecie. Nie chciałem też, żeby korzystała z toalety męskiej, bo wolałem, żeby moja córka nie widziała mężczyzn korzystających z pisaurów.
To zawsze spędzało mi sen z powiek, dlatego kiedy gdzieś wychodziliśmy, często sprawdzałem, czy są tam jednoosobowe, oddzielne ubikacje. To było zbawienie, bo mogłem stać przy drzwiach i wejść, kiedy potrzebowała pomocy. Teraz córka na szczęście sama korzysta już z toalety – opowiada.
Krzysztof podkreśla, że chociaż większość problemów związanych z wychowaniem dziecka udało mu się ogarnąć, zawsze zdarza się coś, co wymaga od niego kombinowania. – W przedszkolu był w tym roku Dzień Matki, moja córka brała udział w przedstawieniu, co dla mnie było chorym pomysłem. Widziałem, że była smutna, bo na widowni nie było jej mamy. Inne matki dziwnie na mnie patrzyły, kiedy mała podeszła do mnie z własnoręcznie zrobioną laurką dla mamy. Miałem to gdzieś, ważne było to, że czuła się szczęśliwa – uśmiecha się.
Dla Krzysztofa samotne ojcostwo to nieustanna improwizacja. – Zawsze czegoś się boję. Czy dam radę sam zorganizować jej komunię? Albo czy jak pojawią się nastoletnie problemy, znajdę z nią wspólny język, tak jak zrobiłaby to jej matka? A co będzie jeśli się zakocham? Czy moja córka zaakceptuje kogoś nowego w naszym życiu? Nie mam pojęcia, ale będę kombinował – mówi Krzysztof.
Imiona bohaterów zostały zmienione.