Za 34 dni matura. Dobrze pamiętam swoją, więc wiem, jak nie powinienem wspierać syna

Artur Grabarczyk

03 kwietnia 2024, 10:39 · 3 minuty czytania
Za nieco ponad miesiąc, 7 maja, rozpoczną się matury. Wśród tysięcy uczniów, którzy zmierzą się w tym roku z egzaminem dojrzałości, będzie mój syn. Co oczywiste, zależy mi na tym, by zdał i uzyskał jak najlepszy wynik. Dlatego kibicuję mu i staram się go wspierać. Na szczęście dobrze pamiętam ten moment sprzed prawie 30 lat, kiedy sam zdawałem maturę. Dzięki temu wiem, czego nie powinienem robić, by go zmotywować do wysiłku na ostatniej prostej.


Za 34 dni matura. Dobrze pamiętam swoją, więc wiem, jak nie powinienem wspierać syna

Artur Grabarczyk
03 kwietnia 2024, 10:39 • 1 minuta czytania
Za nieco ponad miesiąc, 7 maja, rozpoczną się matury. Wśród tysięcy uczniów, którzy zmierzą się w tym roku z egzaminem dojrzałości, będzie mój syn. Co oczywiste, zależy mi na tym, by zdał i uzyskał jak najlepszy wynik. Dlatego kibicuję mu i staram się go wspierać. Na szczęście dobrze pamiętam ten moment sprzed prawie 30 lat, kiedy sam zdawałem maturę. Dzięki temu wiem, czego nie powinienem robić, by go zmotywować do wysiłku na ostatniej prostej.
Za nieco ponad miesiąc tysiące nastolatków przystąpią do matury. fot. Pexels/Cottonbro Studio
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Matura to nie Apokalipsa

Kiedy ja zdawałem maturę, a było to w 1996 roku, zewsząd słyszałem, że to jedno z najważniejszych wydarzeń w moim życiu, kluczowy moment, który zdecyduje o mojej przyszłości. Nikt nie powiedział tego wprost, ale przekaz był jasny - jeśli zdam, świat będzie leżał u mych stóp, jeśli nie zdam, będę nikim, a szczytem moich zawodowych marzeń będzie kopanie rowów. Na chłopaka z małego miasteczka ta wizja działała. Dawała motywacyjnego kopa, ale też powodowała potworny stres.


Teraz mógłbym to samo powtarzać mojemu synowi, roztaczać przed nim apokaliptyczne wizje, ale tego nie robię. Głównie dlatego, że zmieniły się czasy i dziś coraz więcej młodych ludzi nie postrzega matury jako furtki, przez którą trzeba przejść, by trafić na drogę kariery. Niektórzy koledzy i koleżanki mojego syna mówi wprost, że mają własny pomysł na życie, a do jego realizacji nie potrzebują ani matury, ani studiów. Hasła typu "to przełomowy moment twojego życia" na nich po prostu nie działają, więc głoszenie ich, zamiast motywować, może jedynie doprowadzić do kłótni. 

Doceń siebie zamiast bać się innych

Kończyłem liceum w prowincjonalnym mieście na północy Polski. Było wówczas najlepsze w okolicy, ale w ogólnopolskich rankingach plasowało się niezbyt wysoko. Zdawała sobie z tego sprawę moja polonistka, która stale powtarzała, że my, absolwenci z prowincji, mamy gorzej w porównaniu z rówieśnikami z Warszawy, Krakowa, Gdańska czy innych wielkich miast, bo nie mamy takiego dostępu do placówek i wydarzeń kulturalnych jak oni. Jeżeli więc chcemy z nimi konkurować, musimy zakuwać, zakuwać i jeszcze raz zakuwać. Tak też robiliśmy, a im bliżej matury, tym bardziej zakuwaliśmy.

A potem, już na studiach, i tak czuliśmy się gorsi od tych z wielkich miast, choć niekoniecznie były ku temu powody. Dlatego zamiast namawiać syna do zakuwania, namawiam go do tego, by poznawał swoje mocne strony, rozwijał pasje, zgłębiał to, co go naprawdę interesuje. Może nie będzie obkuty na blachę ze wszystkich przedmiotów maturalnych, ale będzie lepiej niż ja w jego wieku wiedział, co chce robić w życiu i co daje mu satysfakcję. A to ważniejsze niż zdany egzamin dojrzałości.

Nie jestem z "maturalnej policji"

Kiedy wprost zapytałem syna, jak mogę mu pomóc przed maturą, powiedział, żebym go nie rozliczał z czasu spędzonego na nauce. To, przyznaję, spora pokusa i to chyba dla każdego rodzica. Gdy syn mi mówi, że umówił się ze znajomymi, idzie na trening czy do kina, to aż mnie korci, żeby zapytać: "A czy nie za mało się dziś uczyłeś?". Ale nie pytam.

Nie wchodzę też do jego pokoju, żeby sprawdzić, czy ślęczy nad książkami, czy siedzi z telefonem w ręku. Przecież nie mam w domu nierozgarniętego przedszkolaka, tylko dorosłego faceta, którego starałem się uczyć odpowiedzialności i obowiązkowości, więc dlaczego nagle miałbym go traktować jak niewolnika, którego trzeba pilnować? Dlatego go nie rozliczam, tylko pokazuję, że mu ufam. I coś mi mówi, że to zaprocentuje.

Rozmowa zamiast odpytywania

To, że nie drążę, czy i ile mój syn się uczył, nie znaczy, że nie zadaję mu pytań. Ale wolę takie nie wprost. Przykład? Proszę bardzo, świeży, bo sprzed dwóch dni. Poszliśmy na świąteczny spacer z psem do lasu. A pies, jak to pies, w pewnym momencie gdzieś pobiegł. Gdy w końcu wrócił, rzuciłem żartem: "O, jest pies marnotrawny". A potem zapytałem syna, czy wie, do czego nawiązałem. Od słowa do słowa wywiązała się rozmowa o przypowieści o synu marnotrawnym i innych biblijnych motywach, których używany na codzień, czasem nie zdając sobie sprawy z ich pochodzenia. A po powrocie do domu obejrzeliśmy "Troję" Wolfganga Petersena, żeby troszkę odświeżyć sobie motywy antyczne. Kto wie, może się przyda na maturze.

Poza listą lektur

W święta obejrzeliśmy całą rodziną jeszcze jeden film - "Lot nad kukułczym gniazdem" Milosa Formana. A w planach na najbliższe dni jest "1917" Sama Mendesa. Już jakiś czas temu stwierdziliśmy z żoną, że warto pokazywać Młodemu dzieła z klasyki kina. Teraz, przed maturą, też to robimy, bo naszym zdaniem to lepsze niż odpytywanie z treści lektur, zwłaszcza że większości z nich już sami nie pamiętamy. Dzięki temu unikamy rozmowy o maturze, a jednocześnie pomagamy mu się do niej przygotować. Kto wie, może którąś ze scen z „Lotu nad kukułczym gniazdem” da się wykorzystać w pracy maturalnej.

Czytaj także: https://dadhero.pl/290794,co-zrobic-zeby-dziecko-chcialo-sie-uczyc-oto-5-porad-oraz-metoda-pomodoro