Na początek przyznam się może do czegoś wcale nie takiego rzadkiego, ale jednak dość prymitywnego. Otóż gdy już wiedziałem, że zostanę ojcem, mimo wszystko bardziej czekałem na syna. Ale tak wiecie – naprawdę uważałem, że ja MUSZĘ mieć syna. Tymczasem z Kubusia zrobiła się Maja. Dziś sam się sobie dziwię i trochę się nawet tamtych myśli wstydzę. Bo prawdę mówiąc – gdybym miał mieć drugie dziecko, to oczywiście przyjąłbym każde, ale tym razem… chyba jednak stawiam na drugą dziewczynkę.
Reklama.
Reklama.
Tak naprawdę nieszczególnie potrafię nawet wytłumaczyć, dlaczego tak chciałem tego chłopca. Nie wydaje mi się, że była to tak pierwotna potrzeba jak przedłużenie swojego rodu, przekazanie dalej nazwiska. To jednak zbyt tandetne. Zresztą – nigdy wielkim fanem swojego nazwiska nie byłem.
W sumie nie potrafię więc do końca odpowiedzieć na pytanie, co stało za moją potrzebą. Być może była to moja własna potrzeba bezpieczeństwa. Jestem jedynakiem. Nigdy przesadnie więc nie obcowałem z małymi dziewczynkami (jak to w ogóle koszmarnie brzmi).
Wiadomo – najpierw są w sumie sami rodzice i ewentualnie rodzeństwo (a u mnie jego brak), a potem koledzy na podwórku. Dziewczynki w pewnym wieku są wiadomo jakie – no niefajne.
Były jeszcze oczywiście czasy przedszkolne, kiedy dziewczynki były jeszcze okej – ale tych czasów za bardzo nie pamiętam, więc trudno, żeby były dla mnie punktem odniesienia.
W każdym razie dziewczynki były dla mnie w sumie od zawsze ziemią nieodkrytą. A chłopcy? No przecież sam jestem jednym. Wiem, jak to działa.
I tak sobie wymyśliłem, że to będzie Kubuś. Ale ja totalnie w to uwierzyłem, byłem o tym przekonany, że to będzie chłopiec.
Wyobraźcie sobie moją minę, jak dostaliśmy od lekarza papiery z wynikami badań. Specjalnie nie powiedział żonie, żebyśmy mogli poznać prawdę razem. Tak, była pandemia, kiedy żona była u ginekologa, ja siedziałem… gdziekolwiek. Ale na pewno nie z nią. Więc o tym, że to ona, a nie on, dowiedziałem się pod ziemią, na parkingu. W aucie.
Z perspektywy czasu jestem jednak zadowolony, że to Maja, a nie ten mityczny Kubuś.
Naprawdę! Tak uważam. I gdybym miał mieć drugie dziecko, to bym pewnie preferował… drugą córkę. Serio.
Tak naprawdę nie chodzi już w tym wszystkim o to, że córeczka jest tatusia, że niezwykła więź itp. Osobiście jestem zdania, że dzieci po prostu należy wychować najlepiej, jak się da. Tak, wiem, ta myśl była szalenie odkrywcza. Ale dążę do tego, że po prostu mój syn byłby tak samo synkiem tatusia.
To działa w każdym kierunku. Czasy się zmieniły i tak samo mogę pokazywać przecież córce chłopięce rzeczy, jak i synowi dziewczyńskie rzeczy. I tak robię. Moja córka uwielbia majsterkować (zawsze pierwsza ze śrubokrętem do pomocy), bardzo interesuje się motoryzacją, samochodami, motocyklami. I tak dalej, i tak dalej.
Pewnie już powoli widzicie, do czego zmierzam… i nie rozumiecie, po co mi ten tekst. Bo skoro w zasadzie mogę tak samo wychować chłopca, jak i córkę, to dlaczego tak podoba mi się z córką? I najpierw twierdziłem, że to w sumie smutne, że wolałem chłopca, a teraz mówię, że wolę dziewczynkę?
Cóż, każdy z nas jest w jakimś sensie egoistą, prawda? To zdrowe. I ja zupełnie serio uważam, że relacja z córką zmieniła mnie jako faceta. Na lepsze. Z kilku powodów.
1. Córka uczy mnie delikatności i empatii
Generalnie – ja nie twierdzę, że nie są to cechy, których nie możesz nabyć jako ojciec chłopca. Tak samo powinieneś je mieć (lub nabyć), gdyż niezależnie od płci twoje dziecko to krucha, niewinna, bezbronna, mała osoba.
Dzieci same w sobie też są zupełnie różne. Znajomi mają córkę, która prawdopodobnie jest w stanie zdominować każdego chłopca w jej wieku (2,5 roku). To wszystko jest więc bardzo indywidualne.
Ale moja córka to typowa, krucha dziewczynka, która po każdej wywrotce szuka twojego współczucia, a nie otrzepuje się i leci dalej. Taka jest, żona twierdzi, że była taka sama. Zresztą jest jej nawet kopią wyglądu z dzieciństwa.
Ale po prostu jako ojciec budujesz w sobie jakąś odpowiedzialność za to stworzenie. Być może jest to nie fair, żeby wychodzić z założenia, że córkę należy otoczyć szczególną opieką, a syn jakoś sobie poradzi. Ale często tak to po prostu wygląda i nie wynika to nawet z zachowań ojca, a z predyspozycji dzieci różnych płci. Widzę to nawet po znajomych, to się po prostu w pewnym sensie sprawdza.
Skoro ta dziewczynka już chce, żebym był jej oparciem, to czemu mam się tym nie cieszyć?
2. Wreszcie mogę poznać swojego wroga
To wyżej to oczywiście żart. Ale to naprawdę piękne – obserwować kobiecość w rozwoju. Dla faceta to przecież coś zupełnie nowego.
Skoro już wszedłem w taką przezabawną konwencję, to rzucę kolejnym gęstym żarcikiem – może w końcu zrozumiem swoją żonę dzięki obserwacjom córki? W każdym razie – obserwowanie, jak to dziecko powoli odkrywa swoją seksualność (bo przecież to się już dzieje, Maja dostrzega różnice między płciami), swoją kobiecość – jest dla mnie absolutnie fascynujące.
To podróż w nieznane, której mogę doświadczyć tylko z córką. Chłopiec mi tego nie da (choć oczywiście da wiele innych, cudownych chwil).
Mam takie poczucie zresztą, że to taka podróż, w której to ona jest za sterami, a ja pasażerem. Bo to ona wybija tempo zmian. To ona poznaje swoją kobiecą naturę w idealny dla siebie sposób, a ja po prostu… jestem tuż obok. I widzę to. I cieszę się, że mogę to zrozumieć, zobaczyć, jak ona zwyczajnie staje się kimś… innym niż ja.
Czytaj także:
3. Na córkę nie przeniosę swoich wzorców
Last but not least – dziewczynka ma w pewnym sensie łatwiejsze życie ze mną, ale też… ja mam łatwiej z nią.
Łączy się to z poprzednim punktem, ale cóż – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybym miał syna, po prostu patrzyłbym na niego… jak na siebie. Wiecznie porównywał go do siebie. Starał się go zachęcić do wyborów życiowych podobnych do moich. Oceniał, co ja osiągnąłem w danym wieku, a co on.
Stąd już prosta droga do wywierania niezdrowej presji na swoje własne dziecko. A to oznacza tylko jedno – konflikt.
I choć to, co piszę, świadczy o mnie bardzo źle, to po prostu zdaję sobie z tego sprawę. A przecież wiemy, że świadomość własnej ułomności to za mało, żeby sobie z nią poradzić.
W przypadku córki natomiast… czuję jakiś taki wewnętrzny spokój. Nigdy sobie nie wmówię, że ma być jakąś moją kopią (najlepiej lepszą). Zawsze będzie zupełnie inna ode mnie.
Mnie to totalnie uspokaja. Czuję, że będę mógł po prostu w zupełnie obiektywny sposób po prostu kibicować jej życiowym wyborom. I wspierać ją w nich. To zupełnie zdrowsza sytuacja, prawda?
Tak, życie z córeczką po prostu sprawia mi wielką satysfakcję
Zupełnie nie chcę tego ukrywać, to dla mnie wręcz życiowe odkrycie. Martwi mnie tylko jedno – że jeśli kiedyś będę miał drugie dziecko i będzie to chłopiec, to... pewnie znowu zmienię poglądy.