Urodziny to dla wielu dzieci wyjątkowy dzień, który najchętniej spędzają w gronie najbliższych. Rodzice dokładają wszelkich starań, by ich pociecha każde z nich zapamiętała na co najmniej najbliższy rok. Podobne plany miał nasz czytelnik, który dla swojego dziecka postanowił zorganizować urodziny marzeń. Niestety ten dzień przerodził się w koszmar.
Reklama.
Reklama.
"Droga redakcjo. Bardzo chciałbym się podzielić ze światem naszą historią, tak by inne dzieci i inni rodzice nie musieli przeżywać tego, co my. 7 urodziny naszego syna miały być niezapomnianym dniem spędzonym z kolegami ze szkoły. Rzeczywistość okazała się być zupełnie inna.
Zupełnie nowy
W wakacje przeprowadziliśmy się do nowego miasta. Syna zapisaliśmy do nowej szkoły. Rozpoczął edukację w pierwszej klasie. Mieliśmy nadzieję, że wszystkie dzieci będą 'nowe', że dopiero będą się poznawać, zawierać znajomości. Już na rozpoczęciu roku
szkolnego zauważyliśmy, że około ¾ klasy się zna. Jak się okazało, większość uczęszczała razem do zerówki. Niektóre znały się z widzenia. Nikoś, nasz syn, z racji tego, że wcześniej mieszkał w zupełnie innym mieście, był 'świeżakiem'.
Da radę
Choć już od pierwszego dnia byliśmy pełni obaw, wierzyliśmy, że Nikoś da radę. Nie należy do wstydliwych, skrytych i wycofanych dzieci. Jest raczej otwarty i chętnie zawiera nowe znajomości. Okazuje się jednak, że nie wszystko zawsze przebiega po naszej myśli.
Chłopcy szybko połączyli się w grupki, a on trochę odstawał. Niby rozmawiał
i bawił się z każdym, ale nie miał takiego swojego kolegi. Narzekał, że jest sam, że inni trochę się od niego odsuwają.
Mamy plan
Wpadliśmy z żoną na pewien plan. Wydawało nam się, że znaleźliśmy świetne rozwiązanie. Bomba, strzał w dziesiątkę. Pod koniec września Nikoś obchodził 7 urodziny. By zjednać go z kolegami i koleżankami z klasy, by pomóc mu zawrzeć nowe znajomości, postanowiliśmy wyprawić mu niezapomniane urodziny w sali zabaw.
Zjeżdżalnie, ogromne baseny z kulkami, trampoliny, tort, ulubione przekąski dzieci – to musi się udać. Jako dodatkową atrakcję zamówiliśmy piniatę. Nikoś był przeszczęśliwy. Zaprosił 19 osób z klasy, z czego 3 przeprosiły i od razu powiedziały, że nie będą mogły przyjść. Reszta się nie odezwała, co było dla nas jednoznaczne z przyjęciem zaproszenia.
Istny koszmar
Nikoś obudził się wcześnie rano, emocje nie pozwalały mu spać. Był bardzo podekscytowany, nie mógł się już doczekać spotkania z kolegami. Miałem wrażenie, że tym razem nie liczą się prezenty, tort i ta cała oprawa, a obecność innych dzieci. To były jego pierwsze urodziny organizowane nie dla rodziny, a dla znajomych.
Dotarliśmy na salę zabaw, wybiła 15. Póki co nie było nikogo, ale po chwili pojawiło się
dwóch kolegów. Czekaliśmy na resztę. Mijały kolejne minuty, nie było nikogo więcej. O 15:30 zaczęliśmy się denerwować. Zwodziliśmy Nikosia, przekonywaliśmy, że na pewno szukają miejsca do zaparkowania, że zaraz się wszyscy pojawią. Niestety, nie mieliśmy nawet numerów telefonów do rodziców zaproszonych dzieci, nie mogliśmy się z nimi skontaktować.
O 16 straciliśmy całą nadzieję. Nikoś zrozumiał, że nikt więcej się nie pojawi. Rozpłakał się i uciekł. Żona pobiegła za nim, a ja przeprosiłem dwóch przybyłych gości. Następnego dnia nasz syn nie chciał pójść do szkoły, został w domu. Widziałem, że jest bardzo podłamany. Nie wiem, co robić. Zastanawiam się, co poszło nie tak. Dlaczego koledzy nie powiedzieli wprost, że nie pojawią się na przyjęciu? Dlaczego zrobili mojemu
synowi nadzieję, a potem go tak skrzywdzili?".