Wyjazd bez rodziców to dla wielu dzieci ważna lekcja samodzielności. Niektóre wyjeżdżają na kolonie, inne na obóz, a jeszcze kolejne do dziadków. Bez rodziców jakby trudniej, więcej trzeba zrobić samemu, o wszystkim trzeba pamiętać. Jak się okazuje, nie zawsze. Napisał do nas Łukasz, który nie może uwierzyć w to, co z jego synem zrobili dziadkowie.
Reklama.
Reklama.
"Nie jestem typem ojca, który stoi nad dziećmi 'z pasem', nieustannie sprawdza, kontroluje i wymaga niestworzonych rzeczy. Jednak od zawsze w naszym domu panują pewne zasady. Zasady, obowiązki, granice i zachowania, których uczyłem syna od najmłodszych lat. Co dokładniej mam na myśli? Po przebudzeniu sam ścieli łóżko, nakrywa do stołu, sprząta po sobie naczynia, co drugi dzień wyrzuca śmieci czy segreguje bieliznę po praniu.
Zasady przede wszystkim
Choć niektórzy na to, jak wychowujemy syna, patrzą czasami 'krzywo', nie widzę w tym nic złego. Wręcz przeciwnie. Jestem przekonany, że wyjdzie mu to na dobre. Nie ma odstępstw od tego, co ustalone. Tak przyjęliśmy, takie mamy zasady i tak ma być. Nie jestem surowym ojcem. Jest we mnie mnóstwo empatii, wsparcia i wyrozumiałości.
Zawsze wysłucham, zawsze znajdę czas, gdy mój syn tego potrzebuje. Zapomniałbym dodać, mamy jeszcze jedną zasadę – słodycze możemy jeść tylko w niedzielę. W naszym
domu nie ma chipsów, napojów gazowanych czy innych, niezdrowych smakołyków dla
dzieci. No dobrze, przejdźmy do meritum.
Pojechał
Maciek, bo tak ma właśnie na imię mój syn, w wieku 6 lat po raz pierwszy pojechał sam do dziadków. Mieszkają niemalże na drugim końcu Polski. Zarówno dla niego, jak i dla nas to naprawdę duże wydarzenie. Pierwsza tak długa rozłąka, pierwsze noce poza domem. Cieszył się, ja razem z nim. Dzwoniłem do teściów, rozmawiałem z synem. Był naprawdę zadowolony. Po tygodniu był już z nami. Fajnie, wreszcie wszystko wróciło do normy. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Jak mogli na to pozwolić?
Po kilkugodzinnej podróży Maciek był naprawdę zmęczony. Od razu po powrocie do domu położył się do łóżka i obudził się dopiero rano. Wstał, usiadł przy stole i jak król, lord i basza czekał na śniadanie.
W pierwszej chwili pomyślałem, że się źle czuje. Gorączki nie miał, kaszlu, kataru, bólu brzucha też nie. Zajrzałem do pokoju – łóżko było nie pościelone, a brudne ubrania leżały na podłodze. Żona zrobiła śniadanie, zjedliśmy, ale raczej w milczeniu. Rozmowa jakoś się nie kleiła. Wstał, odszedł, nawet nie wsunął krzesła i usiadł na kanapie. Chciał
obejrzeć bajkę, ale w porę zareagowałem. Wstał i obrażony poszedł do pokoju, gdzie z
plecaka wyciągnął opakowanie cukierków. Jadł niemalże jednego za drugim. Wbiło
mnie w ziemię. Nie poznawałam swojego syna.
Chcąc rozgryźć całą sytuację, zadzwoniłem do teściów. I co usłyszałem? 'Dzieci są po to, żeby je rozpieszczać, a nie po to, by od nich wymagać. Na obowiązki jeszcze przyjdzie czas'. Wystarczył tydzień, by mój syn zmienił się nie do poznania. Zapomniał o zasadach, regułach, jakie panują w naszym domu. Zaczął przekraczać granicę za granicą. Wystarczył tydzień, by teściowie 'popsuli' mojego syna. Gdzie on jest? Zrobię wszystko, by go odnaleźć, ale jedno wiem – do takich wakacji już nie dopuszczę".