Początek roku szkolnego sprzyja porządkom. Po pierwsze do biurek i szaf najczęściej nie da się już niczego wcisnąć. Pogoda się psuje, wyjazdy kończą, zatem można nieco poszaleć z porządkami. Recepta na sprzątanie przy dzieciach jest… dziecinnie prosta. Wystarczy sprzątać bez końca i się nie przejmować, że nie daje to żadnego efektu. A przy okazji podstępem usuwać rzeczy, gdy tego nie widzą. Oto jak wyrwać się z przeklętego kręgu wszech-bałaganu.
Reklama.
Reklama.
Pulsujące źródła bałaganu
Już przy dwójce dzieci dom sprawia wrażenie, jakby ich rzeczy były wszędzie. A przy czwórce? Wielka, dziewięciokilowa pralka wypluwa z siebie codziennie jedno-dwa prania. Suszarka kondensacyjna błyskawicznie przygotowuje je do rozrzucania po domu. Na każdym biurku dzieci piętrzą się rysunki, naczynia, zabawki, kredki, papierki po słodyczach i ubrania – najczęściej brudne. W kuchni wystarczy nie wstawić od razu naczyń do zmywarki by zobaczyć krajobraz jak po Bitwie pod Sommą.
Podstawowym źródłem bałaganu jest po prostu za duża liczba rzeczy. Kiedy widzę, jak krewni kupują moim dzieciom wielką, plastikową zabawkę, kolejną maskotkę, albo głośno grające autko – mam ochotę wyrzucić to przez okno.
Porządkowaniu w rodzinie nie sprzyja też to, że w stadku dzieci nie każde jest miłośnikiem porządku. To znaczy w moim stadku jedno dziecko, przy odrobinie szczęścia miewa napady porządkowania. Jedno rozwala wszystko non stop. Jeszcze jedno bałagani mało, ale konsekwentnie i praktycznie nie sprząta. I ostatnie sprząta – gdy je zmusić – zmiatając wszystko jak spychacz do szafy. Ubrania, zabawki, bibeloty, śmieci. Niczym tłuczeń drogowy – dobrze ubity i dociśnięty drzwiami szafy.
Jak się tego bałaganu pozbyć?
Istnieje takie słowo jak decluttering. Czyli redukcja pier…, bałaganu przez redukcję liczby rzeczy. No to zacznijmy od przykładu z życia: maskotki. Istotny wróg porządku. Lęgną się w domu z szybkością kolonii prusaków. Jedna promocja maskotkowa w sklepie i widzisz, jak pulsują po kątach. Świeżaki, Słodziaki i inne gady mają taką moc, że dzieci zmuszą Cię do ich kolekcjonowania.
A oto cztery pluszowe słoniki. Ktoś je nam dał. Misie – jest ich kilkadziesiąt. Tygryski, serduszka, a nawet złota kupa z oczkami – do przytulania. Dzieci ją uwielbiają. Próba ich wystawienia na OLX nie jest dobrym pomysłem. Popyt mały, ceny znikome, a osoby zainteresowane mogą zamęczyć na śmierć durnymi pytaniami. Do śmietnika? Trochę szkoda. Ja wrzucam je do kubła na stare ubrania lub stawiam na obywatelskiej półce z książkami. Pod osłoną nocy. Jeżeli dzieci zobaczą – to plan bierze w łeb. Lament, oskarżenia i powrót futrzanych gadów na swoje miejsca. Samochodzik z urwanymi kółkami wyrzucałem do śmieci siedem razy. Za każdym razem znajdowały i wyciągały. Bez podstępu nie ma postępu. W porządkach oczywiście.
Drugą opcją jest oddawanie rzeczy innym. Ale ta droga ma sporo wad. Obdarowywani często się bronią przed prezentami. Wielokrotnie sprawdzają rozmiar darowanych ubrań, wybrzydzają. Niewiele rzeczy udawało mi się wciskać znajomym. Chyba najłatwiej szło z ubrankami dla dzieci. Moja żona pięknie dzieliła je na rozmiary, opisywała – naturalnie były wyprane i zapakowane w worki próżniowe. Najwybredniejsi brali.
OLX – gorzka droga do przestrzeni w domu
Istnieją rzeczy, które można sprzedać. Z uwagi na traumatyczne doświadczenia, staram się wystawiać tylko rzeczy o większej wartości. Używane łóżeczko w dobrym stanie, rower dziecięcy, meble. Sprzedaż drobiazgów może się skończyć leczeniem psychiatrycznym, fobią antyspołeczną lub znienawidzeniem ludzkości jako takiej. Trzeba się szykować na setki pytań „czy to aktualne?”. Po odpowiedzi, że tak, najczęściej kontakt się urywa.
Do tego mamy armię negocjatorów. Wystaw cokolwiek za połowę ceny, zaproponują ćwierć ceny. Prośby o rezerwacje, propozycje zamiany na inne rzeczy oraz próby wyłudzeń. Ostatnio wprowadzono opcję Przesyłki OLX, gdzie można w ogóle nie mieć kontaktu na linii kupujący/sprzedający. Cudowna rzecz. 15 wiadomości o koszt i rozmiar przesyłki.
Raz pozbywałem się starego łóżka, by zrobić miejsce na nowe – piętrowe. Nabywca przyszedł po odbiór na piechotę. Okazało się, że to Pakistańczyk, który dopiero co przyjechał do Polski i pracuje w barze serwującym Kebaby. Rozkręciłem mu łóżko i przewiozłem go razem z tym nabytkiem do ścisłego centrum, gdzie wynajmował pokój. Czy to wyłącznie odruch serca? Gdy mieszkasz w domu jednorodzinnym, kontener na gabaryty kosztuje minimum 300 zł. A nabywca nie śpi na podłodze. Każdy zyskał. A poza odruchem serca, jest i odrobina pragmatyzmu. Z książkami się poddałem. Sprzedają się długo, tanio i bieganie do paczkomatu, by nadać białego kruka za 5 zł, mija się z celem.
Wezwałem lotnego antykwariusza, który kupił 400 książek za 200 zł i po nie przyjechał. 50 groszy za sztukę. Ale przynajmniej nie pójdą na śmietnik, a ja przestałem je upychać po kątach. I tak zostało ich w domu kilka razy tyle. Nie zdarzyło się, by mi którejś z nich brakowało. Znaczy, selekcja była OK.
Z uwagi na moją mroczną działalność, jeśli coś dzieciom zginie, podejrzenie pada na mnie. Pewnie tata sprzedał, albo wyrzucił! Ponieważ dzieci rosną, kiedy sprzedam ich starą zabawkę, kasa trafia do nich. Ostatnio nawet same zaczęły znosić pewne przedmioty w nadziei na szybki „hajs”. I dobrze!
Tekstylia, dokumenty, drobiazgi
Najtrudniej jest ruszyć z miejsca. Stoisz przed tym całym bałaganem i nie wiesz, od czego zacząć. Dziecięce rysunki poprzekładane są fakturami, wynikami badań lekarskich, zgodami ze szkół, frotkami do włosów, zabawkami, naczyniami z niedokończonym jedzeniem… I ta wyliczanka jest znacznie dłuższa. Japońska autorka książek o porządkowaniu - Marie Kondo - proponuje sprzątanie kategoriami przedmiotów. Zapoznałem się pobieżnie z jej podejściem do tematu i go podzielam.
Wprawdzie nie zwijam tak jak ona ubrań w pionowe ruloniki, ale stosuję sprzątanie tematyczne. Wprowadzam przy tym modyfikację polietylenową. Czyli zbieram – na przykład zabawki do plastikowej torby. Wszystkie, jakie się nawiną. Resoraki, lego, przeklęte pluszaki – którymi paliłbym w kominku, gdyby tak toksycznie nie dymiły, książeczki dziecięce, piłki. Z każdego pomieszczenia wynoszę przynajmniej jedną, pełną torbę. Niosę pakunek do pokoi dziecięcych i tam je rozdzielam. Samochodziki – tu, lego – tu, kredki tu. Latanie pojedynczo z przedmiotami po schodach wydłuża proces, chyba, że ktoś chce do aplikacji nabijać kroki.
Tekstylia – też układam na kanapie – wszystkie jak leci – i staram się nie załamać ich liczbą i różnorodnością. Stawię im czoła później. Najbardziej lubię selekcję – czy to czyste, czy to brudne? Wiem, że Panie tak nie robią. Najczęściej wszystko, co poza szafą ładują do pralki. Tutaj Panie mogą odparować, że nie tylko o ekologię chodzi, bo mężczyźni do zmiany pościeli podchodzą też bardzo… ekologicznie. 12% z nich, no dobrze – z nas, zmienia ją wtedy, gdy im się przypomni.
Brak materiału dla przyszłych pokoleń
Wspomniana już przeze mnie Marie Kondo namawia wszystkich do redukcji rzeczy i do nietrzymania rzeczy ze względów sentymentalnych. Chyba że mają dla nas szczególną wartość.
Jeżeli jej posłucham jeszcze bardziej, to wówczas dość niewiele rzeczy pozostanie dla potomnych, czy dla rodzinnych archiwistów. Moim najstarszym ubraniem w szafie jest bluza z polaru firmy Alpinus z 1996 roku. Nie miałem serca jej wyrzucić. Tyle w niej przeżyłem… Bluza ma już 26 lat. W tym czasie firma zdążyła zbankrutować, jej założyciel utworzył nową firmę, później zginął w Himalajach i jeszcze do tego minęło kolejnych 10 lat.
Poza tym wywaliłem garnitur ślubny (wcześniej nosiłem go do pracy, bo kupiłem go pragmatycznie – w normalnym kroju, a nie w stylu barokowego Zenka) oraz strój à la kolumbijski baron narkotykowy, który robił szał na każdej imprezie integracyjnej.
Sprzedałem małowartościowe znaczki z okresu PRL, zostawiając tylko dwa, najcenniejsze i najstarsze. Wywaliłem stare listy od bardzo dawnych i byłych dziewczyn. Tu akurat moja zbierająca rzeczy żona w ogóle nie protestowała.
Przebrałem pościel i odnalazłem kilka kompletów ze sztucznej satyny, których nie używaliśmy od kilkunastu lat. Były tak fantastyczne, że po jednym użyciu skończyły w szafie i odbyły z nami kilka przeprowadzek.
Kiedyś oddawałem ubrania hurtem do towarzystwa rodzin wielodzietnych, ale kontakt mi się urwał. Książki oddawałem też do bibliotek, ale robiły łaskę, że je przyjmują. Chcieli je przebierać i przyjmować tylko najnowsze pozycje. Teraz wstawiam do społecznych szafek czytelniczych.
Wywaliłem tysiące dziecięcych rysunków, zatrzymując tylko kilka najsłodszych i najśmieszniejszych. Toczę nierówną walkę z moimi dziećmi i żoną, które są społecznością chomików. Wywalam przeterminowane kosmetyki i leki, artykuły spożywcze i niepiszące flamastry. Nawet się perwersyjnie cieszę, gdy zaschną. Ha, hultaju! Czas do śmietnika!
W garażu mam też tylko to, co niezbędne. I tylko czasem zadrży mi ręka, bo nie myślcie, że jestem obdarty do cna ze skrupułów. Chociaż, gdyby ktoś z Was chciał przejąć tą bluzę, to bym się chyba nie oparł…