Ojciec piątki dzieci: "Życie wielodzietnej rodziny? To biuro rzeczy zagubionych"
Mateusz Stalewicz
22 czerwca 2022, 15:27·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 czerwca 2022, 15:27
Jestem współczesnym kosmitą. Mam piątkę dzieci. Mieszkamy w dużym domu, mamy duży samochód i milion obowiązków i czynności do wykonania. Oprócz nieustannego sprzątania domu i odrabiania z dziećmi lekcji, w naszych życiu jak refren przygrywa nam… poszukiwanie różnych rzeczy. Czy widziałeś gdzieś moje kapcie? Czy ktoś ruszał moją ładowarkę do telefonu? Gdzie jest ta cholerna faktura, kładłem ją tutaj! Tak. To jest refren, mantra, motyw przewodni. Dziś będzie o tym, jak w tym wszystkim nie zwariować. Odpowiedzi, jak nie gubić rzeczy się niestety nie podejmę.
Reklama.
Reklama.
Scena z życia, czyli ta cholerna faktura
- Panie Mateuszu, w tych dokumentach, które mi Pan przekazał brakuje jednej faktury.
- Bardzo Pana przepraszam. Niestety przy piątce dzieci czasami rzeczy znajdują się w innych miejscach, niż się je zostawiło. Wersji papierowej na pewno nie znajdę latami, ale szczęśliwie mam ją też na mailu.
Takich przypadków miewamy w domu sporo. Ale znikające dokumenty to raczej margines działalności naszego domowego biura rzeczy zagubionych. Jeszcze częściej faktury chowa moja żona w obawie przed dziećmi, albo w odruchu heroicznej walki o porządek w naszej przestrzeni. Faktury są dla dzieci mało sexy.
Owszem bywało, że na kosztorysie córka narysowała mi smoka, a synek czarne okręgi niczym kłęby dymu. U niego każda rysowana plama to samochód. Dziecięca sztuka głęboko-figuratywna. Ale od czasu, gdy dzieci odkryły niegasnące źródło kartek do rysowania, temat bazgrolenia po dokumentach się skończył. Ich małe, wiecznie nieodziane w kapcie stópki, pielgrzymują z radosnym kłapaniem po parkiecie do domowej drukarki. Wystarczy odsunąć jej szufladkę- podajnik i hyc! Dużo białych, czystych kartek do rysowania. I rodzice sumiennie te kartki uzupełniają.
Czasem tylko rozlegnie się: - Kurde! Kto znowu zabrał papier! Chcę coś wydrukować!
Lista przebojów rzeczy zaginionych
Kapcie to numer jeden. Nigdy nie wiem, czy je znajdę po powrocie do domu. Mój siedmioletni Jaś regularnie je gdzieś zabiera. Lubi chodzić w kapciach taty, bo to sprawia, że czuje się dorosłym mężczyzną. On lubi robić to, co tata. I kocha moje kapcie. Bywają roznoszone pojedynczo. Jeden jest, drugiego nie ma. Czasem znajdują się pod kanapą, czasem w garażu. Mój rekord to dwa tygodnie poszukiwania. Ale też muszę przyznać – czasem sam je gdzieś palnę i od razu oskarżam dzieci. W końcu z wiekiem skleroza obsiada coraz większy kawałek mózgu.
Na drugim miejscu znajdują się klucze. Wieczne szukanie kluczy to norma. Zrobiłem haczyki na drzwiach od schowka, by je tam pięknie wieszać. Łucja już wyrosła z etapu, że zabierała te z fajnymi brelokami i robiła sobie z nich kolczyki. Nikt z „młodszaków” po niej nie odziedziczył tego hobby. Tylko – a to ja zapomnę ich odwiesić, a to żona. A i czasem Jasio zbierze jakiś kluczyk – zwłaszcza od auta. Przecież auta są fajne, zatem kluczyki do nich też są okej!
Elektronika ginie nie tylko z tirów
Na trzecim miejscu mamy urządzenia elektroniczne. Julek wiecznie gubi swoje ładowarki, więc częstuje się pierwszą znalezioną ładowarką mamy. Dziewczyny mają telefon z innym gniazdem do ładowania – więc zabierają moje ładowarki. Ponieważ lubią grać w Browl Stars i School of Dragons, ich telefon jest wiecznie wyładowany i wiecznie podłączony do ładowania. Idąc dalej: giną całe telefony. Ich telefony mają mniejszą kartę pamięci, a dwa moje – są nowsze.
Zatem moje telefony są porywane do kręcenia amatorskich filmików. Nagrywają wszystko: sceny filmowe z udziałem ludzików LEGO, sceny filmowe, w którym sami wcielają się w role. Albo karmienie dzidzi, która od niedawna dołączyła do stada. Plus miliony selfie. Naturalnie wiem ile kosztuje wymiana wyświetlacza. Czasem telefon im spadnie.
Giną też komputery i router. Router jest jak magiczny totem. Kto ma router, ten ma internet. W końcu limity transferu danych w telefonach kończą się błyskawicznie.
Giną też komputery. Po nauczaniu zdalnym mamy w domu cztery laptopy. Dzieci czasem je chowają do łóżek i szuflad, bo wiedzą, że będziemy robić patrol i próbować je im zabrać. Gdy słyszą moje kroki na schodach słychać tylko: ŁUP! To Julek wrzuca komórkę do szuflady biurka. TRZASK! To Gabrysia zamyka klapę laptopa i zaczyna udawać, że bawiła się lalkami. W rogu pokoju w grę w smoki rąbie Łucja, a przez jej ramię patrzy Jasiorek. Tak się zaangażowali, że nie usłyszeli taty na schodach. Z wypiekami na twarzy, obracają się zaskoczeni.
Torba samotnych skarpetek
Z elektroniki przechodzimy do tekstyliów. W naszym domu najczęściej giną skarpetki – zupełnie jak w tej serii bajeczek. Ale nasze skarpetki nie wędrują po świecie i nie mają wielkich przygód. Zalegają w rogu kosza na bieliznę, są wkopywane pod łóżko, są prane pojedynczo… Słowem: zdarza się, że mam czystych 12 skarpet, tylko każda jest od innej pary.
Skoro zespół Kriss Cross mógł chodzić w dwóch różnych butach, to dlaczego nie wykreować mody na noszenie dwóch różnych skarpetek? Ze skarpetami mamy system. Jest wielka reklamówka do której wrzucamy te pojedyncze.
Raz na jakiś czas robię przejście po domu. Zaglądam do wszystkich szuflad ze skarpetkami, a jest ich sześć. Wyjmuję te bez pary i wysypuję zawartość reklamówki z samotnymi skarpetami na podłogę pokoju. Zdarza się, że w tej robocie Kopciuszka pomagają mi dziewczyny. Ostatnio sparowałem około 50 par. Kolejnych 30 wróciło do torby samotności. Te przewlekle samotne skazujemy raz na jakiś czas na czyszczenie butów. Kolejnym etapem jest śmietnikowe: Adieu!
Słodycze – poza wszelkimi kategoriami
Gdyby wyżeranie słodyczy traktować jako zaginięcie przedmiotu, to słodkości zdobyłyby szturmem złoty medal. Można je schować gdzie się chce, a i tak wiecznie spragnione cukru potwory wyniuchają je w każdym zakamarku. Gabrysia lubi odłożyć sobie coś słodkiego na później i pada ofiarą innych drapieżników, które niczym Owiraptory podkradają innym gatunkom dinozaurów jaja. Znaczy słodycze.
Giną też ręczniki. Czego bym nie zrobił, ktoś się wytrze moim i gdzieś go poniesie. Wiecznie szukamy suszarek. Te znajdują się w pokoju dziewczyn. Chłopcy też je czasem zakoszą, ale są na tyle leniwi, że walną suszarkę na środek biurka w swoim pokoju i łatwiej jest ją znaleźć.
Giną również kosmetyki. Ostatnio chciałem już łykać Bilobil na lepszą pamięć, bo odniosłem wrażenie, że dopiero co kupowałem piankę do golenia, a ona już taka leciutka i pusta. Kupiłem nową i zjawisko się powtórzyło. To nie była nieszczelność fabryczna. Łucja lubi po prostu myć tą pianką ręce.
Kluczyki do samochodu znajdują się zazwyczaj nie u dzieci, lecz w torebce mojej żony. Ona regularnie zaprzecza, że je tam wsadziła, ale ja mam swoją teorię. Jej torebka jest jak głodna świnia, która chodzi po domu i tylko patrzy co by tu pożreć. A kluczyki do mojego auta są niczym trufle – istny przysmak.
Do grona miłośników moich kapci dołączył ostatnio najstarszy Julek. Kiedy mama krzyczy, by nie chodził boso po salonie, on nie wie, gdzie są jego kapcie, więc bierze pierwsze z brzegu. A że ma już spore kopyto, moje pasują, a inne nie.
Szukamy też legitymacji dzieci i biletów miesięcznych, ich podręczników i książek. Kremów do rąk, długopisów, wiecznie zagubionych elementów zestawów Lego. Kiedyś przez miesiąc porządkowałem im pomieszane i zmielone niczym pasztet zestawy klocków. Rozłożyłem na drobne, dokupiłem w internecie brakujące elementy. I chyba byłem głupi. Ale co mnie cieszy – Gabrysia – i tylko ona – stała się moim sprzymierzeńcem.
I napisałbym jeszcze wiele rzeczy, ale muszę iść poszukać ładowarki do auta radiem sterowanego Jasia. Już znalazłem baterię i radio. Hej, czy ktoś widział tę cholerną ładowarkę? No jasne! Jak zwykle nikt!