Rodzina wielodzietna to w Polsce minimum trójka dzieci. Jak w takim razie nazwać rodzinę 7+? Rozmawiałam z Danielem, ojcem takiej gromadki. Jego codzienność jest trudna do wyobrażenia dla ludzi, którzy mają tylko jedno dziecko. Jak ogarnąć tak dużą rodzinę i jak znaleźć czas dla siebie?
Tegoroczne wakacje, choć nietypowe, trwają w najlepsze. Na samą myśl o rodzinnym urlopie czujesz wir w portfelu? W takim razie pomyśl, jak wyglądałyby twoje troski, gdybyś miał w domu siódemkę dzieci.
Daniel, mój rozmówca, dobrze zna te problemy, jest ojcem siedmiorga dzieci. Najstarsze ma 14 lat, najmłodsze – półtora roku. Gdy usłyszałam o nim, wiedziałam, że musimy porozmawiać. Tyle że to niełatwe, bo, jak można się domyślić, ojciec siódemki dzieci jest bardzo zajętym człowiekiem.
Na rozmowę Daniel wyznaczył mi okienko czasowe między 10:00 a 14:00, wtedy zamyka się w swojej pracowni i ma chwilę odpoczynku od obowiązków ojcowskich. – Właśnie wróciłem ze sklepu, kupowałem lizaki, które w naszym domu stanowią kartę przetargową, gdy trzeba do czegoś namówić dzieci, na przykład do tego, by posprzątały kredki albo zabawki – chwali się.
"Co wy wyprawiacie?!"
Daniel nigdy nie myślał o tym, że chce mieć dużą rodzinę. Przed poznaniem swojej żony w ogóle nie myślał o dzieciach. W jego domu między rodzicami panowały niedobre relacje.
Decyzja o pierwszym dziecku była świadoma, choć Daniel miał wtedy zaledwie 21 lat i jeszcze studiował. – Dla naszych rodzin to był szok – wspomina. – Pytali, co my wyprawiamy. Próbowali nakłonić nas do tego, byśmy poczekali z tą decyzją do zakończenia studiów.
Pierwsze dziecko to rewolucja w życiu każdego rodzica, ale co powiedzieć o siódemce? Daniel mówi, że ojcostwo nigdy go nie ograniczało. – To był szybki kurs dojrzewania. Ten mały człowiek zmienił moje życie o 180 stopni. Najstarszego syna zabierałem ze sobą wszędzie, choćby na wykłady i egzaminy, bo wtedy jeszcze studiowałem – opowiada.
– Drugie dziecko też było planowane, ale muszę przyznać, że gdy usłyszałem o ciąży, trochę skoczyło mi ciśnienie – wspomina. – Zacząłem się zastanawiać, czy na pewno jestem odpowiedzialny. Po urodzeniu córki miałem wyrzuty sumienia, że w ogóle mogłem tak myśleć. Mam tylko do siebie pretensję, że dużo wtedy pracowałem, bo nie widziałem, jak moja córka uczy się chodzić.
Jak mówi, przy takiej gromadzie uwaga rodziców skupia się na najmłodszych dzieciom]dzieciach. Jego zdaniem pierwsze dziecko to okres, gdy rodzice uczą się i zbierają doświadczenie. Wtedy też popełniają najwięcej błędów, ale zarazem wyciągają najwięcej wniosków.
– Dzisiaj dociera do mnie, że kiedyś bardzo doceniałem mojej żony. Wydawało mi się, że jest stworzona do roli matki, a ja jestem od tego, żeby zapewnić pieniądze. Nie rozumiałem jej potrzeb – przyznaje Daniel.
Ile warte jest dziecko?
– Pewien rodzic "wielodzietny" powiedział mi kiedyś, że ma w domu dziewięcioro jedynaków – dodaje mój rozmówca. – W przypadku dużej liczby dzieci nie ma mowy o chowie stadnym. Gdy wchodzę do pokoju i mówię, żeby dzieci posprzątały pokój to mam świadomość, że dwójka zrozumie, ale reszta zignoruje moje słowa. W dużej rodzinie komunikacja musi być indywidualna.
Rodzice bardzo często skupiają się na tym, że wychowanie jednego dziecka to droga impreza. Co w takim razie ma powiedzieć ojciec siódemki dzieci? W jego przypadku problemem jest nie tylko budżet domowy, ale także odpowiednia logistyka, bo bez niej lodówka szybko pustoszeje i dziewięcioosobowa rodzina nie ma co jeść.
– Gdy mieliśmy tylko jedno dziecko, bochenek chleba wystarczał nam na dwa dni. Teraz gdy stawiam w kuchni torby z zakupami, muszę szybko włożyć rzeczy do lodówki, bo inaczej z zakupów niewiele zostanie – śmieje się Daniel.
Nie da się uciec w rozmowie od tematu wyzwań, które czekają rodziców siódemki dzieci. – Boli mnie stygmatyzacja rodzin wielodzietnych – mówi Daniel. – Często słyszę: "podjąłeś decyzję, trzeba było myśleć, czy będzie cie stać na pójście do kina". Gdy idę do urzędu i potrzebują ode mnie wywiadu finansowego, pytają, co robi żona. Mówię, że pracuje 24 godziny w domu, wychowując siódemkę dzieci.
– Nie zapomnę sytuacji gdy, mając dwójkę dzieci, długo nie mogłem znaleźć pracy. To było bardzo upokarzające. Chwytałem się każdej roboty, by utrzymać rodzinę.
– Schowałem w końcu dumę i poszedłem do ośrodka pomocy rodzinie – denerwuje się. – Tam usłyszałem od urzędniczki, że skoro zrobiłem dzieci, a nie mam pracy, to jestem nieodpowiedzialny.
Rodzina 500+
Potem pojawił się program 500+. Dla Daniela, który ma w domu siódemkę dzieci i żadne nie jest jeszcze pełnoletnie, to ogromna pomoc. Co miesiąc jego rodzina dostaje od państwa niemal równowartość średniej pensji.
– Na początku nie wierzyłem w ten program, wątpiłem, że państwo zrobi cokolwiek dla rodzin. Nie ukrywam, że ta pomoc jest dla nas ważna – mówi.
Jego zdaniem, wraz z pojawieniem się programu "500+", zaczęła się stygmatyzacja rodzin wielodzietnych. Daniel wspomina, że podczas spacerów zdarzają się przykre sytuacje. – Ludzie potrafią powiedzieć, że okradam ich z podatków. Gdy stoimy w kolejce po lody, niektórzy liczą nasze dzieci. Dodają z przekąsem: "oni mogą sobie pozwolić, bo dostają 500+". Ludzie wolą widzieć zera na koncie, a nie dzieci. W takich sytuacjach czuję się upokorzony.
– Przez wiele lat prowadziłem działalność gospodarczą i wiem, co to znaczy płacić podatki. Wiem też, jak kiedyś wyglądały ulgi na dzieci. Wiem ile VAT–u zapłaciłem, kupując wózki, butelki czy ubrania dla dzieci.
Pytam Daniela o to, co powiedziałby antynatalistom, którzy uważają, że rodzenie dzieci jest niemoralne, bo życie przyszłych pokoleń będzie pasmem cierpień choćby z uwagi na zmiany klimatyczne.
– Nie zgadzam się z antynatalizmem. To odpowiednia świadomość sprawia, że dbamy o planetę, nie ma znaczenia, czy chodzi o małą czy dużą rodzinę.
– Jesteśmy eko. Staramy się kupować świadomie, przykładać wagę do tego czy ubrania, które mamy w szafach, wykonano z materiałów organicznych. Próbujemy generować jak najmniej śmieci. Nie mamy samochodu. Gdy byliśmy na wakacjach na Helu, na plaży sprzątaliśmy butelki po piwie porzucone przez ludzi, którzy krzyczeli do nas "500+".