W czasie pandemii koronawirusa dyskutowaliśmy o tym, jak światowa panika wpłynie na dzieci. Pojawiały się argumenty, że dzieciaki urodzone w 2020 roku będą na całe życie skrzywdzone przez COVID-19. "Kuku" może im zrobić zbyt optymistyczne odejście od noszenia maseczek.
Reklama.
Reklama.
Jeszcze ich nie wyrzucam, jeszcze nie mówię dzieciakom, że wszystko jest dobrze i zagrożenie minęło. Od 28 marca nie trzeba nosić maseczek w miejscach publicznych poza placówkami medycznymi i aptekami. Czy to coś zmienia?
Mocno chce wierzyć w to, że dwa lata pandemii nauczyły ludzi dbania o higienę. Jako dużą pozytywną zmianę popandemiczną oceniam to, że osoby z katarem przestały przychodzić do biur i rozsiewać zarazki.
Ale czy tak zostanie już zawsze? Kierując się zasadą ograniczonego zaufania, zostawiam opakowanie z maseczkami w kieszeni kurtki i torebce. Nie zaszkodzi mieć zapas.
Pandemia a dzieci
W czasie pandemii podejrzewaliśmy, że w najbliższych latach narodzi się pokolenie "Covid". Jednak chyba nic takiego się nie wydarzy. Dość szybko przyzwyczailiśmy się i my, i dzieci, do nowej rzeczywistości. Szczególnie maluchy.
– O ile dorośli w większości doświadczyli w życiu rozmaitych kryzysów, w związku z czym są wyposażeni w narzędzia, które pomagają im chronić swoją psychikę, o tyle dla dzieci to zupełnie nowe doświadczenie – wyjaśniał dla nas Maciej Frasunkiewicz, psycholog społeczny w czasie trwania pandemii.
Dlatego niektórym dzieciom trudno było na początku zrozumieć obowiązek noszenia maseczek. Jednak po dwóch latach obserwowania rodziców, którzy przed wejściem do sklepu, zakładają na nos maseczkę, po prostu przyjęły to jako coś normalnego.
Nie rezygnujmy z tego. Z dwuletniej nauki trzymania dystansu, higieny i dbania o siebie w okresie choroby.
To jeszcze nie koniec
Na pewno najbardziej pandemię odczuły rodziny związane z rynkiem medycznym. I oni na pewno wiedzą, podobnie jak niektórzy z nas, że pandemia wcale się nie kończy. Owszem, zdejmujemy z nosów maseczki, ale wirus z nami zostaje. Z powodu dość niskiego wyszczepienia możemy spodziewać się, że na jesieni pojawi się nowy wariant koronawirusa lub obostrzenia wrócą, chociażby w okrojonej części.
Dlatego ja maseczki nie ściągam. Na pewno jeszcze będę zakładać ją w sklepie, czy komunikacji miejskiej. Liczba ponad 10 tys. zachorowań dalej jest dla mnie zbyt pesymistyczna, by palić maseczki na stosie.
Nawet gdyby miało się okazać, że ta liczba nigdy znacznie się nie zmniejszy, będę czuła się lepiej, nosząc w komunikacji miejskiej w okresach zwiększonej zachorowalności maseczkę przysłaniającą mi pozornie zdrowy świat za oknem.