Czasem trzeba przełączyć myślenie o problemach na zupełnie inne fale, gdy niebezpiecznie szybko zbliżamy się do granicy szaleństwa. Poza tym zrelaksowany chipsami i filmem/serialem mózg, będzie pracował efektywniej. Jest szansa, że w trakcie seansu albo zaraz po nim będziemy mieli przebłysk geniuszu.
Reklama.
Reklama.
A bywa, że chcemy obejrzeć coś zupełnie niezwiązanego z naszą codziennością, by zrobić duży przeskok od feedu w mediach społecznościowych i rozmów w pracy.
Oto moje całkiem subiektywne odcinacze od rzeczywistości.
SF
Jeszcze dalej niż Księżyc! Od lat jestem fanką "Gwiezdnych Wojen", choć samo science-fiction to nie moja bajka. Oczywiście, "GW" to raczej space opera, ale kolejne części sagi i historie satelity mają już fajne znamiona SF.
Ale ja dzisiaj nie o tym. Filmy, które warto obejrzeć z tego uniwersum, znajdziecie pod tym linkiem.
Chciałabym jednak zachęcić was do sprawdzenia dwóch małych eksperymentów filmowych związanych z niecodzienną rzeczywistością. Może o nich słyszeliście, może czytacie po raz pierwszy. Moim zdaniem obie serie warte są chociażby zerknięcia.
Pierwsza z nich to kolekcja OatsStudios. To projekt Neilla Blomkampa, twórcy m.in. "Dystryktu 9". To 10 krótkometrażowych filmików, których tematyka, mówiąc krótko, skacze od sasa do lasa. Są tu i produkcje postapokaliptyczne, zabawy z Bogiem oraz animacje o średniowiecznych bitwach ("GDANSK" opowiada o bitwie po Grunwaldem w 1410 r.).
Głównym założeniem serii było zmierzenie się z mitem hollywoodzkich produkcji. Sam koncept został uruchomiony w 2017 roku, a potem po kolei były dodawane kolejne filmy.
Inną, moim zdaniem ciekawą, serią, choć taką, która dostała baty w recenzjach od widzów, jest "Miłość, śmierć i roboty". Szczególnie drugi sezon. Tu raczej tematyka jest jasna - postapokaliptyczny świat, roboty, technologia przyszłości. A w tym wszystkim życie.
Tym, co wyróżnia tę serię, jest naprawdę widowiskowa animacja. Każdy odcinek to uczta dla oczu. Fabularnie "Miłość..." też się trzyma. Szczególnie odcinki "Mech", "Tajna Wojna" i "Gdy zapanował Jogurt". Jeśli zaintrygował was ostatni tytuł, to najlepszy powód, aby obejrzeć tę serię.
Na wesoło
Można też nie zagłębiać się w ideę społeczeństwa, nie lecieć w kosmos, żeby zobaczyć świat z odpowiedniej perspektywy, a po prostu usiąść na kanapie i wyśmiać rzeczywistość.
Zacznę od "Cobra Kai" i wielkiego żerowania na sentymencie telewizyjnym Millennialsów. To historia tego, co się dzieje, gdy dzieciaki w piżamach nie skończą się bawić. "Cobra..." to sequel filmów "Karate Kid", w którym dorosły William Zabka i Ralph Macchio nadal mają usilnie pragnienie, żeby sobie dokopać.
Jest śmieszno i smutno, dlatego, że Zabka gra 40-letniego nieudacznika, który nie potrafił przez lata podnieść się z poczucia porażki po walce karate z chuderlawym nastolatkiem. Żeby was nie zmyliło, historia wcale nie wiedzie do tego, że teraz Johnny spuści łomot Danielowi. Czeka was o wiele więcej niespodzianek.
A inna bajka to "Siły Kosmiczne". Wszyscy kochamy Steve'a Carella, bo typ robi komedię jak nikt inny. Serial to oczywiście seria gagów i żartów z funkcjonowania amerykańskiego rządu, rozbuchanej administracji i... zatrudnia idiotów na poważnych stanowiskach. Czyli po prostu życie.
A jeśli kochacie cięte riposty i w głębi duszy gardzicie ludzkością, zerknijcie na Netfliksie na "After Life" i "The Kominsky Method". Oba seriale mają tylko trzy sezony, ale zostało w nich skondensowane to, co najlepsze.
"After Life" jest czasami mocno przygnębiający, ale to brytyjski humor, a oni lubią śmiać się przez łzy i wprawiać w konsternację. Gra tutaj genialny Ricky Gervais, który odpowiedzialny był m.in. za sukces serialu "The Office" oraz para się stand-upem.
Tony zostaje wdowcem, jest dziennikarzem lokalnej gazety i zdecydowanie nienawidzi swojego życia i ludzi, którzy go otaczają. Nie może powstrzymać swojego ciętego języka, żeby komuś nie nawtykać.
Z kolei "The Kominsky..." to komedia o podstarzałym aktorze bez kariery i agencie, z którym się przyjaźni. Smaczek jest już w tym, że jednego gra Michael Douglas ("Nagi instynkt", "Upadek"), a drugiego Alan Arkin (odpowiedzialny za produkcję "Edwarda Nożycorękiego", "Paragrafu 22").
Oparta na dialogach i wzajemnym docinaniu sobie historia szorstkiej przyjaźni aż po grób, bawi i wprawia w zakłopotanie. Do seansu koniecznie przygotujcie kanapkę z szynką z indyka w glazurze miodowej.