Nie wiem, kiedy słowo patriotyzm stało się dla mnie słowem brzydkim, ale było to zapewne ponad dekadę temu. Przez lata myślenia o patriotyzmie zawsze czułem się nie do końca z nim komfortowo. W końcu patriotyzm od dawna nie był w opinii większości osób czymś, z czym ktoś taki jak ja powinien się utożsamiać. Patriotyzm był głośny, wulgarny i niewyrażający zgody na odmienność. Przynajmniej ja go tak odbierałem.
Rok temu razem z moją dwójką synów poszedłem pierwszy raz na marsz 11 listopada. Był to oczywiście kontrmarsz, który zorganizowano jako pokaz tego, że świętowanie niepodległości naszego kraju nie musi być przejęte przez smutnych łysych panów, którzy wywrzaskują nam w twarz, że homoseksualizm, "lewactwo", "żydostwo" to zło, które powoli toczy nasz kraj.
Moim celem nie jest uczenie dzieci, że warto być przesadnie dumnym ze swojego pochodzenia. Ponieważ nie ma ono żadnego znaczenia i nie mamy na nie wpływu. Po prostu chciałem ich wziąć na spacer z grupą uśmiechniętych osób, które swoimi krzykami i tańcami pokazywali, że szanują odmienność. Nie mówiłem nic o rocznicy odzyskania niepodległości, bo nie miała w szerokim kontekście żadnego znaczenia. W końcu państwo to tylko linia okalająca na mapie jakiś kawałek ziemi. Ludzki wymysł, który nie ma żadnego na nas wpływu.
Nie chce być patriotą
Moi synowie od najmłodszych lat chodzą do żydowskiego przedszkola i szkoły. Ich nauka, co znaczy być Polakiem, jest więc trochę inna niż przeciętnego dziecka. Nie ograniczają się do uczenia się jednej homogenicznej kultury naszego kraju. Uczą się o kulturze żydowskiej i religii. Mają zajęcia z hebrajskiego, a w każdy piątek biorą udział w szabacie. W domu obchodzimy święta Wielkanocne, jak i Boże Narodzenie, ale ponieważ jestem agnostykiem, nie chodzimy na msze święte.
Ich postrzeganie tego, kim są, nie jest więc skrzywione przez wciskany nam na siłę katolicyzm, który pamiętam z czasów, gdy sam dorastałem. W ich postrzeganiu świata bycie Polakiem nie wiąże się z żadną religią. W końcu oni są Polakami, a religia dla nich tak naprawdę za bardzo nie istnieje. Przynajmniej nie w jednym konkretnym wymiarze.
W domu często rozmawiamy o historii naszego kraju. O tym, przez co Polska i jej mieszkańcy przeszli przez lata. O Holokauście, rozbiorach i wojnach, które zmieniały nasz kraj. Zarazem jednak nie opowiadam o Polsce w jakimś nabożnym zachwycie. O tym, jakimi jesteśmy pięknymi ludźmi, którzy zawsze stawali twarzą w twarz z wrogiem i nigdy się nie bali. Nie chcę w nich wytwarzać poczucia, że jesteśmy w jakikolwiek sposób specjalnym narodem. Nie jesteśmy. Jesteśmy tacy sobie. Bez zajawy.
Szanuję naszą historię, ale jest mi obojętna
Chcę, aby moi synowie znali kulturę, w której wyrośli. Ale nie chce, aby byli wychowywani w przekonaniu, że muszą być jej częścią. Że muszą się nią przejmować. Bo historia to tylko zbiór wspomnień, które nie mają teraz znaczenia.
Mój starszy syn ostatnimi dniami chodzi i śpiewa pod nosem Hymn Polski. Zapewne był uczony go w szkole. Dotąd Włodek słyszał go raz czy dwa, gdy byliśmy na meczach Legii. Kojarzy więc tę piosenkę, jako przerywnik wykrzykiwany przez kibiców, którzy poprzednie X minut spędzili, wrzeszcząc, że przeciwnicy to "k***y" a sędzia to "c**l".
Oczywiście przekleństwa są częścią języka, ale fakty są takie, że patriotyzm został przejęty głównie przez takich właśnie ludzi. Którzy spędzają weekendy na pokazie nienawiści, zarazem twierdząc, że ich nienawiść nie jest wcale taka zła, ponieważ wynika ze szlachetnych pobudek. Obrony jakiejś wymyślonej w ich głowie polskości.
Ja przez lata wstydziłem się swojej polskości. Zaściankowości i udawania, że bycie zamkniętym na własny świat jest czymś, z czego powinniśmy być dumni. Prawdopodobnie w dużym stopniu miało na to wpływ czytanie dzienników Gombrowicza, gdy byłem nastolatkiem. Jednak ostatnie lata sprawiły, że moja niechęć do polskości coraz bardziej wzrastała.
Nowa forma patrioty?
Trudno się do tego przyznać, ponieważ widzimy też, że na ulice wychodzą ludzie bliżsi moim poglądom. Walczą o swoje prawa, uciekając od szufladki dla patriotyzmu, jaki sami sobie stworzyliśmy. Ale jednak ja nie chcę, aby moje dzieci były patriotami. Nie chcę, aby na wypadek wojny decydowali się bronić naszego kraju. Bo to tylko kraj. I o wiele ważniejsze jest walka w obronie ludzi, którzy ich kochają, chcą ich wspierać i być dla nich dobrzy.
Chcę, aby żyli i zamiast zamykać się w małej społeczności, czuli się ludźmi, których celem jest budowanie lepszego świata. Nie tylko dla małej zgrai podobnych sobie osób, ale dla każdego, kto tego potrzebuje.
Patriotyzm to brzydkie słowo. Ponieważ zostało zagarnięte przez tych, którzy wolą używać go, jako swego rodzaju atak na innych. Jako sposób odcięcia się od innych ścianą. Patriotyzm nie powinien być o naszych różnicach i niechęciach, ale o naszej otwartości i miłości do ludzi, nawet tych odmiennych od nas. Może kiedyś przestanę się go wstydzić i faktycznie będę chciał uczyć swoje dzieci, że warto być dumnym ze zrywów wolnościowych w naszej historii. Do tego czasu wolę, aby nie chciały być kojarzone z łysymi głowami i agresywnym zachowaniem na wypełnionych nienawiścią marszach. Lepiej niech dorastają jako dzieci, których wychowam na dobrych ludzi, a nie Polaków.