Minęła dekada od chwili, gdy na naszych komputerach po raz pierwszy zagościła piąta odsłona legendarnej serii Elder Scrolls. W tym czasie część zatytułowana "Skyrim" zyskała status jednego z najważniejszych sandboxowych RPGów w historii, ale zdążyła się też mocno opatrzeć nawet największym fanom. Powitajcie zatem "Greymoor".
Gracze irytowali się, że firma Bethesda, zamiast pracować nad kolejnymi grami, decyduje się na nowe wersje tego samego, jedynie z lepszą grafiką, tak jakby próbowano w nieskończoność wykorzystywać popularność Skyrima.
Najnowszym dodatkiem do gry, przygotowanym przez amerykańskie studio ZeniMax Online, jest "Greymoor". To tytuł, który dla fanów gier ze świata fantasy będzie łakomym kąskiem, ale takim, po którym nie będą błagali za bardzo o dokładkę.
Co w nim nowego? Przede wszystkim twórcy dali fanom możliwość odwiedzenia dwóch nowych obszarów. Centrum wydarzeń stanowi Samotnia, miasto, które góruje nad okolicą, zachwycając każdego gracza, który je odwiedzi. Deweloperzy pokazali możliwości silnika gry, aby stworzyć wspaniałe przestrzenie, które na długo zapadną graczom w pamięć.
Drugim nowym miejscem, które można odwiedzić w "Greymoor" jest Blackreach. To wielki, podziemny świat Skyrim, składający się z zapomnianych miast, tajemniczych ruin i zapierających dech w piersiach monumentalnych jaskiń.
Niestety problemem najnowszego dodatku do "ESO" jest to, że zbyt nawiązuje on do wspomnianego "Skyrima". Chociaż nie znajdziemy tu smoków, to ci, którzy mieli okazję zagrać w 2012 w "Dawnguard" szybko zorientują się, że przygoda z wampirami, którą przedstawili twórcy bardzo kojarzy się z singlowym dodatkiem sprzed lat. Zresztą, mimo że "Greymoor" stworzono z myślą o grze w sieci, najlepiej sprawdza się on w trybie "single player".
Odpalając "Greymoor" czułem, że osoby odpowiedzialne za "ESO" nie chciały wymyślać koła na nowo. Celem było raczej podtrzymanie zainteresowania fanów, którzy i tak kochają wszystko tytuły z serii "The Elder Scrolls". Ci, którzy dotąd nie wykazywali zainteresowania tym tytułem, prawdopodobnie nie znajdą w nim nic ekscytującego.
Słabo zarysowana gotycka historia wydaje się jedynie okazją do przypomnienia fanom, że warto wrócić do online’owego świata i sposobem na to, aby ci, którym "Skyrim" mógł się znudzić, znaleźli powód, by usiąść do komputerów i konsol na kolejne kilkanaście godzin.
Nie zmienia to jednak faktu, że "Greymoor", choć nie jest arcydziełem gamingu, zapewnił mi dużo dobrej zabawy. Początkowo niełatwo było mi oderwać się od "Call of Duty", ale ostatecznie cieszyłem się, że zamiast siedzieć w "WarZone", katowałem "Greymoora".
Scenariusz nie zostanie w mojej głowie na długo, ale miło wrócić do świata Skyrima, odwiedzić miejsca, które pamiętam z poprzednich części, zwłaszcza z "piątki".