Z serialu „Ostatni taniec” każdy zapamiętał coś innego. Jedni to, że koszykówka w latach 90. była jakaś fajniejsza. Inni to, że Michael Jordan był wielkim sportowcem, ale też równie wielkim złamasem. Ja pamiętam przede wszystkim przedziwne garnitury MJ-a.
Mam je w pamięci jeszcze z lat 90. Były tak wielkie, że można by z nich szyć namioty dla wojska. I tak dziwaczne, że po ponad dwóch dekadach wciąż wydają się po prostu idiotyczne. Ale po kolei.
Zanim zaczniemy się śmiać z garniturów Jordana, pozwólcie na krótkie wprowadzenie. Amerykańska koszykówka to wielki biznes. Dla jej wieloletniego szefa i twórcy potęgi NBA, Davida Sterna, kluczowa była troska o to, by liga miała odpowiedni wizerunek.
W świecie sportu bardzo łatwo sprawić, by sprawy potoczyły się w niewłaściwym kierunku. Sportowcy lubią chodzić w strojach sportowych (masło maślane, ale to oczywistość). Większość z nich nigdy nie nosiła garniturów, to dla nich obcy świat.
Dodajmy do tego hip-hop, bezkompromisowo narzucający zasady estetyki w męskim świecie. Nie, David Stern zdecydowanie nie chciał do tego dopuścić i nalegał, by zawodnicy nosili się elegancko.
Dzisiaj sytuacja wygląda nieco inaczej, szefowie NBA odstąpili od surowego przestrzegania ligowego dress code’u, a koszykarzom wolno znacznie więcej. 30 lat temu było zupełnie inaczej.
Sport był wówczas polem bitwy między kulturą hip-hopu czy, szerzej, kulturą Afroamerykanów, a sportem zawodowym, zarządzanym przez białych i emitowanym w stacjach telewizyjnych, którymi również rządzili biali.
W sporcie, jak w biznesie
David Stern chciał, by liga nie stała się jednym wielkim składem hiphopowych ziomów i zamierzał zrobić wszystko, by postawić na swoim.
Jego starania z czasem przyjęły formę oficjalnie obowiązujących reguł. W 2005 roku NBA narzuciła koszykarzom wymogi dotyczące ligowego dress code’u: żadnych dresów, żadnych bluz sportowych, żadnych dziwnych okryć głowy. Była pierwszą amerykańską ligą zawodową, która wprowadziła takie zasady, na NBA wzorowało się NFL.
Zasady narzucone przez Sterna (któremu, swoją drogą, NBA zawdzięcza swoją obecną potęgę, a koszykarze, bogactwo) mówiły jasno: gdy zawodnik jest „w pracy”, a więc w drodze na mecz, na ławce rezerwowych jako kontuzjowany, gdy jest na konferencji prasowej czy gdy występuje w mediach, musi mieć na sobie garnitur lub inny strój, ale stonowany.
Niedopuszczalne jest noszenie dżinsów, bluz, T-shirtów czy "do-ragów" (opasek na włosy, które często widać w hiphopowych teledyskach). Do tego żadnych nietypowych butów.
Koszykarze mieli wyglądać jak biznesmeni. Marcin Gortat opowiadał mi kiedyś o tym, że jedną z pierwszych rzeczy, które zrobił po podpisaniu kontraktu z Orlando Magic, była wizyta u krawca i zamówienie garniturów. Zanim miał swoje, pożyczał ciuchy od Dwighta Howarda.
Mistrzowski styl
Teraz kiedy już wiemy, dlaczego koszykarze w NBA przez lata chodzili ubrani, jakby jechali na rozmowę o pracę do Hewlett-Packard, a taki Ronaldo na mecz Juventusu przyjeżdża w podartych dzinsach i adidaskach, pora powiedzieć, skąd wzięła się osobliwa „stylówa” Jordana i dlaczego jego garnitury z lat 90. pamiętamy nie gorzej niż zwycięskie rzuty w ostatnich sekundach ważnych meczów.
Z tym wiąże się pewna anegdotka, o której napisał amerykański magazyn „GQ”. Otóż w Chicago Michael Jordan miał krawca, u którego zamawiał garnitury. Krawiec nazywał się Alfonso Burdi.
Jego zamiarem nigdy nie było szycie Jordanowi garniturów, które wyglądały jakby były za duże o trzy rozmiary. Pod pewnymi względami one wcale nie były za duże. Dla kogoś, kto jest przyzwyczajony do mody europejskiej, zwłaszcza włoskiego krawiectwa męskiego, które jest bardzo „slim”, może się wydawać, że garnitury Jordana były źle uszyte, ale to nieprawda, wystarczy spojrzeć na linię ramion, tam z reguły wszystko było jak trzeba. Co innego dół...
Według Burdiego (tak opisuje to "GQ"), podczas jednej z przymiarek, Jordan założył garnitur przed skrótami i zwężeniami. „To jest do poprawki” – zapewnił go krawiec. „Nie trzeba, tak mi się podoba” – odpowiedział Jordan.
Miał na sobie workowate spodnie, rękawy marynarki sięgały do połowy dłoni (na ten widok każdy Włoch idzie do kuchni po nóż, by jak najprędzej otworzyć sobie żyły), a marynarka kończyła się w połowie ud. Tak narodził się „Jordan Fit”.
Michael miał wielki wpływ na NBA nie tylko jako sportowiec, ale też jako gwiazda i autorytet. Inni zawodnicy zaczęli kopiować „Jordan Fit” i tak narodziła się nowa norma.
Jeszcze jedna uwaga: w latach 90. biznesowa Ameryka nadal mocno tkwiła w szponach trendu na „power suit”, garnitur z marynarką bardzo szeroką w ramionach, dodatkowo jeszcze powiększoną optycznie przez dodanie poduszek.
Taki krój był charakterystyczny dla USA. Moda na „power suit” objęła cały świat, ale w USA trzymała się szczególnie mocno. Takie garnitury nosili nowojorscy prawnicy i finansiści z Wall Street. Potem przyszły lata 90. z modą na oversize, która przeniknęła też do formalnego dress code'u, ale styl masywnej marynarki nie zniknął tak szybko. Było więc szeroko we wszystkich kierunkach, w nogawkach i w ramionach.
Oglądamy serial "Ostatni taniec" i śmiejemy się z tych dziwacznych garniturów Jordana w kolorach pistacji, krówki ciągutki czy farb do pokoju dziecięcego, bo wydaje nam się, że dzisiaj jesteśmy tacy modni.
Zanim jednak spadniecie z krzesła ze śmiechu, otwórzcie albumy i zerknijcie na zdjęcia z rodzinnych uroczystości z lat 90.
Zobaczycie swoich ojców i wujków, którzy też nosili oversize'owe garnitury w kolorze lodów malinowych czy karoserii Poloneza Trucka, tyle że oni, w odróżnieniu od Michaela Jordana, nie zdobyli sześciu tytułów mistrzowskich w NBA.