W mojej głowie wszystko się rozmywa. Mylą mi się daty, nie wiem, kto zdobywał mistrzostwo NBA i kiedy. Lata 90 w koszykówce pamiętam jak przez mgłę. Zapamiętałem dwa magazyny o koszu, "Magic Basketball" i "Pro-Basket", a także strony 265, 266 i 267 w telegazecie, tam podawano wyniki meczów i klasyfikację drużyn NBA.
Pamiętam wychodzenie na podwórko i wcielanie się w ulubionych zawodników. Pamiętam odliczanie ostatnich pięciu sekund i robienie "fade-away" przy rzucie "za trzy" w ostatniej sekundzie gry.
Gdy nie trafiałem, powtarzałem akcję, aż w końcu piłka wpadła do kosza. Koledzy trenowali grę w piłkę nożną, ja razem z bratem brałem do ręki piłkę do koszykówki i w ogródku rzucaliśmy. Czasem piłka wpadała do kosza, czasem trafiła w krzaki albo w kupę jednego z dwóch naszych psów.
Pamiętam plakaty, które zdobiły ściany mojego pokoju. Najbardziej lubiłem Allena Iversona, mój brat - Kobe'ego Bryanta. Pamiętam też, że kochałem Chicago Bulls i ich króla - Michaela Jordana.
Ta miłość została we mnie, przez następne lata oglądałem Bullsów, karmiąc się złudnymi nadziejami odnośnie składu drużyny.
Nie powstrzymało mnie to przed uwielbianiem Bena Gordona, Luola Denga, Kirka Hinricha, Joakima Noah i oczywiście Derricka Rose’a.
Jednak kibicowanie zespołowi z Chicago opiera się, przede wszystkim na wspomnieniu dawnej wielkości tego zespołu. Tacy trzydziestolatkowie jak ja wychowali się na Włodzimierzu Szaranowiczu, który zaczynał swój program o koszykówce słynnymi słowami: “Hej, hej, tu NBA”.
Wiem, że wiele osób chce po prostu przeczytać recenzję nowego serialu dokumentalnego o Michaelu Jordanie. Chcą po prostu wiedzieć, czy "The Last Dance" zrealizowany przez amerykańską stację sportową ESPN, jest wart obejrzenia, ale nie jestem w stanie podejść do tego tematu, jak do każdego innego.
Michael Jordan był figurą obecną w moim życiu od zawsze, był kimś większym niż życie, był koszykarzem, biznesmenem, szefem drużyny. Miał status niemal boski, jego imię i nazwisko było równoznaczne z koszykówką i jedną z najpopularniejszych lig sportowych na świecie.
Zarazem Jordan przez kilkanaście lat był dla mnie gościem, którego zobaczyłem w filmie “Kosmicznym Meczu”. Był fajnym kolesiem, który ponad wszystko lubił wygrywać.
Mimo że Jordan jest ikoną świata sportu i popkultury, a przy okazji być może najbardziej rozpoznawalnym sportowcem w historii, wiemy o nim niewiele. W internecie w ostatnich latach coraz częściej mogliśmy odkrywać mroczne sekrety. Uzależnienie od wygrywania to jedno, ale jego socjopatyczne niekiedy zachowania w stosunku do kolegów z drużyny to temat, o którym mówi się bardzo niewiele, bo te sprawy często były zamiatane pod dywan.
Historia opowiadana przez rapera Chammilionaire’a, który wyjawił, że Jordan rzadko podchodzi z szacunkiem do ludzi, których uważa za gorszych od siebie, jest wręcz legendarna. Zwłaszcza że Michael Jordan wszystkich uważa za gorszych od siebie, więc mało kto może liczyć na rozmowę z bogiem koszykówki.
Dla wielu ludzi MJ był tym, kogo z niego zrobiliśmy w swoich głowach. Dla ośmioletnich pasjonatów sportu był wspaniałym i wyjątkowym sportowcem. Był postacią wartą uznania i miłości, a nie palantem, który traktował wszystkich jak gorszych od siebie ludzi.
Kochał wygrywać, ale gardził porażkami i tymi, którzy umieli się pogodzić z przegraną.
Jordan przez lata skrywał swoją prawdziwą twarz przed mediami. Ostatnio rzadko udzielał wywiadów, w końcu jednak przedstawicielom ESPN udało się przekonać go do tego, by opowiedział o swoim ostatnim sezonie w Chicago Bulls i walce o zdobycie szóstego tytułu mistrzowskiego w karierze.
Powstało dziesięć godzinnych odcinków, Jordan mówił o nich fanom, że jeśli dotąd go kochali, ten serial spowoduje, że go znienawidzą. Dzisiaj na Netflixie zadebiutowały pierwsze dwa odcinki serialu dokumentalnego "The Last Dance".
Jeśli kiedykolwiek można było podejrzewać, że jesteśmy świadkami narodzin telewizyjnej legendy, to dokument o Bullsach ma szansę stać się najlepszą sportową produkcją w historii.
Twórcy dokumentu w logiczną całość połączyli nagrania z lat 80., gdy budowano legendarną drużynę Bullsów, historie zawodników, a także archiwalne ujęcia, które powstały w trakcie ostatniego sezonu Michaela Jordana w Bullsach.
Dzięki rozmowom z byłymi zawodnikami tamtej drużyny dostajemy głębokie spojrzenie na prawdopodobnie najlepszą dynastię sportową w historii koszykówki.
Patrzymy na MJ-a i jego kumpli zarówno z perspektywy właściciela drużyny, dziennikarzy, którzy pisali o zespole w różnych okresach jego budowy, z punktu widzenia rywali i samych graczy, którzy sięgali po mistrzostwa razem z Jordanem.
Dawno żaden dokument nie dawał tak dogłębnego spojrzenia na tak wyjątkowy moment w historii sportu. Chociaż za mną dopiero dwa odcinki serii to już wiem, co będę robił w poniedziałki przez następne 4 tygodnie: będę odpalał kolejne części "The Last Dance", nawet gdybym rzeczywiście miał znienawidzić Michaela Jordana po obejrzeniu całości.