No i mamy. Od kilku dni po Warszawie krążyła plotka. "Zamkną miasto". "Stan wyjątkowy". "Nikt nie wyjedzie, centrum miasta odcięte od świata". W każdej plotce jest cień prawdy, w tej też. Mamy ten nasz mały stan wyjątkowy, po prostu inaczej się nazywa.
"Teraz to naprawdę się boję" - napisała do mnie znajoma, gdy premier Morawiecki ogłaszał wprowadzanie stanu zagrożenia epidemicznego. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, co robić i wyszło nam z tej rozmowy, że oboje nie mamy pojęcia, co robić.
Jedyny wniosek - będziemy obserwować. Zamknięci w domach, otoczeni książkami, serialami na Netflixie, skupieni na #homeoffice, a tak naprawdę coraz bardziej przestraszeni, że to jednak nie grypa.
200 osób umierających dziennie we Włoszech przemawia do wyobraźni jak mało co, przede wszystkim dlatego, że to wirus i niestety całkiem możliwe, że jutro może umrzeć już 250.
Wcześniej głównie śmieszkowaliśmy z koronawirusa, ale nagle atmosfera spoważniała. Żartów jest mniej. Nawołujemy do siedzenia w domu. Jeśli musimy iść do sklepu, staramy się omijać z daleka innych ludzi. Niektórzy noszą rękawiczki i maski.
Coraz częściej słyszę, że to się nie skończy za dwa tygodnie. Nie umiemy sobie wyobrazić, jak długo będziemy żyć w świecie opanowanym przez wirusa, odcięci od świata, pozbawieni wszystkich wygód i przyjemności, które stanowiły o tym, że kochaliśmy swoje życie w taki czy inny sposób. Trzeba zapomnieć o podróżach, wyjściach do restauracji, kin, teatrów, o imprezowaniu i spotkaniach.
Po stu latach od pandemii grypy "hiszpanki" znaleźliśmy się w podobnej sytuacji i podobnie jak sto lat temu nie mamy sposobu na tego cholernego wirusa.
Dwa dni temu, kiedy pisałem pierwszy odcinek "Dziennika roku zarazy", wydawało mi się, że naszym największym problemem będzie to, że czegoś tam sobie nie kupimy. Że po raz pierwszy od 1989 roku zobaczymy w sklepach puste półki i trzeba będzie z tym żyć przez jakiś czas.
Po prostu pójdziemy do sklepu, a zamiast ulubionego mydła, będzie jakieś inne, "mniej fajne". Nie będzie ulubionych płatków śniadaniowych, bo rozmaici Janusze i Grażyny tego świata byli w sklepie przed nami i wzięli wszystko, dla swoich "bombelków". Albo awokado nie dojedzie.
Dwa dni temu wydawało się, że będziemy w kółko pomstować, gdzie się da (czyli na Facebooku), o tym, jak ciężkie jest życie z koronawirusem. Jak wiadomo, pierwszą reakcją na problem zawsze jest wyparcie. Wyparliśmy to, że może być gorzej. Guess what, jest gorzej.
Mamy w Polsce blokadę. Mówi się, że to wstęp do jeszcze większych obostrzeń w kolejnych dniach. Nie my pierwsi tego doświadczamy. Robili to Chińczycy, ostatnio robią Włosi. Granice zamykają kolejne kraje w Europie.
A kto tak nie robi?
Wielka Brytania. Przynajmniej na razie. Podejście brytyjskiego rządu wydaje się inne. Według opinii wielu osób rząd zakłada, że wirusa nie uda się zdusić w krótkim czasie, więc szukać odmiennej strategii. Ma nią być próba zbudowania odporności u ludzi.
W jaki sposób? Najkrócej mówiąc - poprzez wystawienie większości społeczeństwa na działanie wirusa. Zdaniem niektórych doradców rządu w Londynie chodzi o próbę zbudowania tzw. odporności stadnej, a więc doprowadzenie do sytuacji, w której większość populacji przeszła chorobę i nabyła odporność, co uniemożliwia wirusowi infekowanie kolejnych osób i dzięki temu nie dochodzi do wybuchu epidemii.
Takie podejście miałoby ochronić osoby starsze i chore, odporność większości społeczeństwa sprawi, że wirus nie będzie się rozprzestrzeniał na osoby najbardziej zagrożone.
Czy to ma sens? W teorii tak. Od wprowadzenia do obrotu szczepionki na koronawirusa dzielą nas raczej lata niż miesiące. Zdaniem brytyjskich naukowców trzeba się przygotować na to, że koronawirusy będą atakowały co roku, więc jedyną sensowną odpowiedzią jest wykształcenie odporności w społeczeństwie.
Dlatego, kiedy polskie ulice wyglądają tak:
To brytyjskie ulice wyglądają tak:
Czy to zadziała? Tego nie wiadomo. Brytyjczykom, którzy czytają o kwarantannach wprowadzanych w kolejnych krajach europejskich, przestaje się podobaćtakie rozwiązanie.
Ludzie zaczynają liczyć i wychodzi im, że przy takiej polityce budowania odporności muszą przygotować się sporą liczbę ofiar.
Pod tweetem Sky News o odporności stadnej (ang. herd immunity) rozwinęła się gorąca dyskusja. Ludzie są niezadowoleni z pomysłów rządu. Oni też się boją.
Ci, którzy bronią podejścia brytyjskiego rządu, przypominają dane dotyczące zachorowań na "Hiszpankę". A główna informacja o pandemii sprzed 100 lat brzmi tak: po pierwszej fali zachorowań (i zgonów) przyszła druga, znacznie większa.
To nie znaczy, że krzywa zachorowań (i zgonów) pierwszej czy drugiej fali będzie wyglądać identycznie, ale rzeczywiście kolejny koronawirus może zaatakować zimą. To nie znaczy też, że mamy do czynienia z taką pandemią, jak "hiszpanka". Z pewnością jednak jest to sytuacja bez precedensu.
Czy władze brytyjskie mają rację? Dzisiaj możemy tylko pytać. Dziennikarz telewizji ITV podał, że rząd przygotowuje się do ścisłej kwarantanny osób w podeszłym wieku, rozważa również zamknięcie na pewien czas szkół (opieka zapewniona zostanie jedynie dzieciom osób pracujących w służbie zdrowia czy policji).
Podobno rozważane jest zamknięcie barów czy pubów, zamiana hoteli na prowizoryczne szpitale i rozpoczęcie produkcji respiratorów.
Wygląda więc na to, że rząd rozważa wprowadznie bardziej surowych przepisów, być może ryzyko niewydolności służby zdrowia okazuje się realne.
A Brytyjczycy? Boją się, ale na razie próbują żyć normalnie.
Jeden film, który powinniście dzisiaj zobaczyć:
Nic chyba nie opisuje lepiej roku 2020 niż to wideo z TikToka, na którym widać chłopaka badanego na obecność koronawirusa, który tańczy w gabinecie lekarskim.
Jeden tweet, który powinniście dzisiaj zobaczyć:
Potrafimy sobie radzić!
Jeden mem, który powinniście dzisiaj zobaczyć:
Igrzyska Olimpijskie w Tokio już za parę miesięcy. Tak tylko przypominam.
Dzięki, że doczytaliście do końca. Tradycyjnie — jak nie odwiedzi mnie pan koronawirus, to niebawem słyszymy się ponownie!
Po raz pierwszy w życiu mamy do czynienia z zagrożeniem dla zdrowia, którego nie da się bagatelizować. Apap tym razem nie pomoże. Fervex nic nie da. Syrop z cebuli też można sobie darować.
Co, jeśli doradcy rządu się mylą? Co, jeśli lekceważą ludzkie życie? Co, jeśli ich przekonanie, o tym, że społeczeństwo nabierze odporności, okaże się nie mieć wiele wspólnego z rzeczywistością?