Rozwód. W Polsce zjawisko powszechne, w naszym kraju rozpada się co trzecie małżeństwo, w dużych miastach co drugie. Żaden rozwód nie może się odbyć bez pomocy prawnika. Ci, którzy specjalizują się w rozwodzeniu ludzi, o stanie polskich rodzin mogą powiedzieć więcej niż socjologowie. O "Polsce rozwodowej" rozmawiamy z prawniczką Moniką Małecką-Mroziewską.
Film "Historia małżeńska" (kilka nominacji do Oscara) jest bardzo dobry z wielu powodów, ale szczególnie istotny jest wątek sprawy rozwodowej.
Wygląda to tak: małżeństwo postaci granych przez Adama Drivera i Scarlett Johansson, rozpada się. Oboje na początku próbują rozwiązać sprawę polubownie, przecież jeszcze niedawno się kochali i tworzyli szczęśliwą rodzinę. Powinno się udać.
Później jednak wszystko się sypie, aż w końcu widzimy oboje na sali sądowej, w towarzystwie prawników gotowych rzucić się sobie do gardeł. Już wiadomo, że nic nie poszło tak, jak miało pójść. Zamiast porozumienia jest walka, zamiast współpracy, chęć "załatwienia" byłego partnera czy partnerki.
W 2018 roku zawarto w Polsce 193 tysiące małżeństw, 63 tysiące par złożyło pozew o rozwód. Rozwodzą się już nie tylko długie stażem związki, ale także ci, którzy niedawno zostali małżeństwem.
Dlaczego tak jest i jak wygląda rzeczywistość na sali sądowej w Polsce? O tym rozmawiam z Moniką Małecką-Mroziewską z poznańskiej kancelarii, która specjalizuje się w sprawach rozwodowych.
Oglądała pani film "Historia małżeńska" na Netflixie? Czy prawnicy rozwodowi w Polsce to krwiożercze bestie?
Nie widziałam tego filmu, ale gwarantuję, że proces sądowy w polskiej rzeczywistości znacząco różni się od filmowej fabuły. Dotyczy to również zachowania prawników.
Najczęściej orzekane są rozwody bez wskazywania winnego czy winnej. Co kryje się pod pojęciem "rozkład pożycia"?
O rozkładzie pożycia możemy mówić, gdy małżonkowie nie kochają się już, nie współżyją i nie podejmują wspólnych decyzji finansowych. O trwałości rozkładu mówimy, gdy nie ma szans na naprawę więzi i na podstawie okoliczności sprawy możemy wysnuć wniosek, że powrót małżonków do wspólnego pożycia nie nastąpi.
Jak często te powody bywają prawdziwe, a jak często przyczyną jest romans?
Małżonkowie podają bardzo różne powody rozpadu pożycia. Zdarza się nawet, że każdy z nich gdzie indziej upatruje przyczynę niepowodzenia. Na przykład żona uważa, że wraz z mężem tworzyli szczęśliwy związek do momentu aż on jej nie zdradził. Mąż natomiast przekonuje, że gdyby byli szczęśliwi, do zdrady by nie doszło. Sytuacje rzadko bywają czarno-białe.
Często zauważam, że kobiety, w pojedynczych przypadkach dotyczy to także mężczyzn, chcą udowodnić winę drugiej strony, bo zależy im na poczuciu, że nic złego nie zrobiły. W sytuacjach, gdy czują się skrzywdzone, a faktycznie nie mają sobie nic do zarzucania, walczą o orzeczenie o winie, bo tylko taką decyzję traktują jako sprawiedliwą.
Dopytuję wtedy, czy na pewno mąż nie ma dowodów na winę żony. Często po reakcjach moich klientek widzę, że mają coś na sumieniu. Przyznają na przykład, że od 3 lat nie współżyły z mężem, bo nie miały na to ochoty. Nie ma się wtedy co dziwić, że on szukał bliskości gdzie indziej.
Oczywiście nie powinien tego robić, skoro był niezadowolony z małżeństwa, powinien najpierw odejść, a dopiero potem układać sobie życie z inną kobietą. W orzecznictwie sądowym dominuje pogląd, że małżonkowie są zobowiązani do lojalności do czasu orzeczenia rozwodu.
Jak mężczyźni tłumaczą się ze zdrady?
Mężczyźni wiedzą, że jeśli chcą uniknąć stwierdzenia swojej wyłącznej winy, muszą szukać choćby 1 procenta winy małżonki. To może być odmowa współżycia, nadmierna kontrola, kłótnie, ciągłe pretensje.
Czasami sąd pyta, dlaczego mężczyzna nie odszedł, skoro był nieszczęśliwy. Wtedy pojawiają się argumenty, że ze względu na dzieci czy finanse, niektórzy mówią, że liczyli na uratowanie związku.
Są też tacy, którzy biorą odpowiedzialność i szczerze mówią, że zawalili. Coś ich skusiło, mieli trudny okres w życiu, przyznają się do winy.
Zdarzyły mi się sprawy, w których panowie zachowywali się bardzo elegancko, brali winę na siebie bez konieczności prowadzenia dochodzenia procesowego, bez wzywania świadków. Zachowywali się przyzwoicie w kwestiach finansowych, oferowali wyższe alimenty.
Wystarczy udowodnić 1 procent winy żony, żeby sąd zaczął się zastanawiać, czy zasadne jest uznanie winy wyłącznej męża, który dopuścił się zdrady?
Tak, sądy przyjmują, że nie ma stopniowania winy. Jeśli mężczyzna, który zdradził, ma dowody, że małżonka odsuwała go od siebie, to można stwierdzić winę żony.
Pamiętam kobietę, która przyszła do mnie i mówiła, że współżyła z mężem tylko dwa razy po ślubie, a potem 5 kolejnych lat nie, bo nie czuła takiej potrzeby. Gdy przyznała to na rozprawie, sąd stwierdził, że nie ma się co dziwić zdradzie męża i ustalił winę obu stron.
Jak często podczas spraw rozwodowych wykorzystywane są materiały zdobyte przez detektywów?
Wyniki prywatnych śledztw mogą potwierdzić zdradę, ale często przynoszą niespodziewane efekty. Miałam klientkę, która po kilku latach od ślubu, po urodzeniu dziecka, odkryła, że mąż zdradza ją z innymi mężczyznami.
Miałam klienta, który dzięki detektywowi dowiedział się, że żona zdradza go z kilkoma kolegami jednocześnie. Miałem klientkę, która dowiedziała się w ten sposób, że jej mąż ma drugą rodzinę, a także dzieci, których z nią nie miał. Konsekwencje wynajęcia detektywa mogą być dla małżonka druzgocące.
Przynajmniej w jednej trzeciej procesów pojawiają się materiały będące efektem śledzenia partnera czy partnerki. Nie zawsze robi to detektyw, czasem w dokumentowaniu niewierności pomagają koledzy czy koleżanki.
Jeden z moich klientów zaczął podejrzewać, że żona go zdradza. Mieli dwójkę dzieci, ona po drugiej ciąży zapragnęła się wyszaleć. Tak naprawdę prowadziła poczwórne życie, bo romansowała z kilkoma mężczyznami jednocześnie.
Mój klient wynajął detektywa. Któregoś dnia śledzona kobieta wyszła z klubu z jednym z kochanków, szukali taksówki. Podjechał detektyw i nagrał ich rozmowę. Zamroczona alkoholem kobieta opowiadała o mężu, który czeka na nią w domu, a tymczasem ona go zdradza. Kochanek przyznał się w czasie procesu, że mają romans.
To niezwykła sytuacja, bo zwykle zdradzający i ich kochankowie idą w zaparte. Mój klient dostał wtedy wyłączną opiekę nad dziećmi, o co walczyliśmy.
Miałam też klientkę, która samodzielnie śledziła męża. Któregoś razu powiedział jej, że jedzie do rodziców, a pojechał nad morze. Weszła do hotelu, w którym jej mąż mieszkał z kochanką, a następnie zapukała do pokoju. Mąż, słysząc jej głos, przestraszył się i nie otworzył drzwi.
Kobieta spędziła więc całą noc na korytarzu. O 6 rano w hotelu pojawił się jej szwagier. Tłumaczył, że przyjechał tu z jej mężem i ze swoją dziewczyną, ale się pokłócili, więc dopiero wraca z plaży.
Nie zawsze powody rozpadu związku są aż tak efektowne. Czasami po prostu ludzie przestają się kochać albo dochodzą do wniosku, że nie pasują do siebie. Po latach razem widzą, że mają inne oczekiwania, nie mogą porozumieć się w ważnych sprawach, kłócą się o drobiazgi, zmienili się i nie mogą już dłużej ze sobą być. Te okoliczności kryją się często pod pojęciem „niezgodności charakterów” i są faktycznym powodem rozpadu związku.
Jak często zdarza się, że ojcowie dostają wyłączną władzę rodzicielską?
Nie znam statystyk, ale o ile jeszcze 10 lat temu takie sprawy były jednostkowe, to w ostatnich 5 latach tendencja się zmieniła. Nie jest to jeszcze "pół na pół", ale jest zdecydowanie częściej zdarza się, że sąd przyznaje władzę ojcom. Biegli, po badaniach dzieci i rodziców, oceniają, że większe kompetencje rodzicielskie w danym związku mają ojcowie.
Zauważam zacieranie się ról. Gdy dzieci są małe i wymagają pielęgnacji czy karmienia piersią, nie zalecam przejmowania opieki przez ojców. Jeśli dziecko jest starsze, ma 6-7 lat, to biegli coraz częściej unają, że to nie płeć decyduje, kto jest lepszym rodzicem, a predyspozycje i zaangażowanie.
Ze statystyk wynika, że prawie połowa rozwodów dotyczy par bezdzietnych. Czy zbyt pochopnie zawarte małżeństwa to plaga?
Powiedziałabym, że czasami małżonkowie zbyt pochopnie decydują się na rozwód. Zawsze, na pierwszym spotkaniu, dopytuję czy decyzja o rozstaniu jest przemyślana. Zachęcam do podjęcia próby ratowania związku, polecam terapię małżeńską czy mediację.
Niestety to często mężczyźni nie chcą skorzystać z takich form pomocy, nie podają powodów, po prostu odmawiają. Czasami mówią, że z nimi wszystko jest w porządku. A szkoda. Nieraz zdarzyło mi się rozwodzić małżonków, którzy tworzyli fajną parę, i zastanawiać się, dlaczego nie próbują walczyć o swój związek.
Czy Polacy rozwodzą się z coraz bardziej błahych powodów? Kiedyś kobiety odchodziły się od męża, który był alkoholikiem, teraz wystarczy "niezgodność charakterów".
Powiedziałabym, że prawdziwe jest hasło "Kiedyś rzeczy się naprawiało, a teraz się je wyrzuca".
Mam wrażenie, że ludzie kiedyś bardziej pielęgnowali związki, walczyli o siebie. Uznają, że jak nie ta czy ten, to będzie ktoś inny. Relacje stają się płytsze, więc ludziom łatwiej się rozwodzić, niż kiedyś.
Znam też pary, które mimo niepowodzeń walczą o siebie. Czasem dzieje się to nawet po rozwodzie. Spotkałam niedawno klientkę, której wiele lat temu prowadziłam sprawę rozwodową. Okazało się, że po rozprawie, na której sąd orzekł rozwiązanie małżeństwa, poszła już z eksmężem na kawę i od tego czasu znowu są razem.
Czy ma pani wrażenie, że widziała już wszystko na sali sądowej?