Nauczycielka przedszkola tłumaczy, dlaczego dziecko powinna odprowadzać mama, a odbierać tata

Artur Grabarczyk
11 kwietnia 2024, 10:13 • 1 minuta czytania
Kto lubi zabawne opowieści z życia wzięte, powinien mieć wśród znajomych nauczycielkę przedszkola. Wiem, co mówię, bo kumpluję się z Justyną, nauczycielką z ponad 20-letnim stażem. Każde spotkanie z nią to okazja do wysłuchania śmiesznych anegdot, przy których bledną kabaretowe skecze. Ostatnio jednak Justyna, oprócz zabawnych opowieści, zaserwowała mi ciekawą refleksję. Otóż jej zdaniem życie nauczycielek, przedszkolaków i ich rodziców byłoby łatwiejsze, gdyby rano dzieci przyprowadzały mamy, a po południu odbierali je ojcowie. Argumenty, które przedstawiła, mają sens.
Nauczycielki przedszkola sporo wiedzą nie tylko o dzieciach, ale i ich rodzicach. Dlatego warto brać sobie do serca ich rady. fot. Pexels/Ksenia Chernaya
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Mamy skrupulatne, ojcowie zapominalscy

– Jak rano widzę, że Jasia czy Marysię przyprowadził tata, to od razu się zastanawiam, czego Jaś czy Marysia nie ma. Czasem się mylę, ale zazwyczaj przeczucie okazuje się niezawodne. A to brakuje rękawiczek, a to stroju na gimnastykę, a to kasztanów, z których będziemy robić ludziki – mówi Justyna. Od razu zaznacza, że wszystkim rodzicom zdarzają się takie wpadki, ale z jej doświadczenia wynika, że mamom znacznie rzadziej. Prawdopodobnie dlatego, że częściej to jednak kobiety ogarniają sprawy związane z codziennym funkcjonowaniem domu i lepiej organizują sobie listę zadań.


– I jak w takim przypadku powiem: "Ojej, Jaś nie ma czapki, a dziś tak zimno", to matki zazwyczaj mówią, że zaraz pobiegną do domu i przyniosą albo pytają, czy nie mam jakiejś "zapasowej". Ojcowie zwykle odpowiadają, że to nie problem, bo przyjechali samochodem, więc Jasiowi było ciepło. Nie wpadają na to, że Jaś w przedszkolu idzie na spacer czy na plac zabaw, więc brak czapki to jednak kłopot – dodaje.

Mamy troskliwe, ojcowie "no już idź"

Zdaniem Justyny mamy lepiej sprawdzają się w roli "odprowadzających", bo potrafią ukoić smutek związany z rozstaniem. A jest co koić, bo wiele dzieci – zwłaszcza młodszych – przeżywa to, że ma zostać te kilka godzin w przedszkolu. – Jak dziecko nie chce wejść do sali, płacze, to większość mam ma skuteczne sposoby pocieszania. "Niedługo po ciebie przyjdę", "Muszę teraz jechać do pracy, ale szybko wrócę", "Jak przyjadę, to pójdziemy na lody".

Spora część ojców też ma opanowane takie skuteczne "pocieszanki", ale wciąż jest duża grupa takich, którzy odwracają się i wychodzą albo rzucają coś w stylu "No już idź do dzieci, bo się spieszę" – mówi Justyna. Dlatego rano w szatni baczniej spogląda na te dzieci, które przyszły z ojcami. Zwłaszcza tymi, którzy "nie umieją w pożegnania".

Mamy nie ma, uszy brudne

– Nawet jak nie widzę, kto przyprowadził dziecko, to potrafię to odgadnąć po niedostatkach czystości. Jakaś plamka na ubraniu, nieumyte uszy, "żałoba" za paznokciami. I zwykle rzeczywiście jest tak, że tata przyprowadził, a do tego mama wyjechała. Ojcom, z którymi mam trochę lepszy kontakt, zwracam nawet żartem uwagę: "Widzę, że żona znów w delegacji", a jak pytają, skąd to wiem, to mówię: "Nie sprawdził pan rano Jasiowi uszu" – opowiada Justyna.

I dodaje, że mamy są w tej kwestii znacznie bardziej skrupulatne i znacznie rzadziej zdarza im się dać dziecku zaplamione ubranie czy nie skontrolować czystości. A ojcowie, którym zdarzają się, zwykle tłumaczą, że mają ciężki tydzień, urwanie głowy w pracy, słowem "sprawy wagi państwowej" przeszkodziły.

Ojciec pyta, mama przesłuchuje

Gdy po południu przychodzi pora odbierania dzieci, Justyna chętnie wpuszczałaby tylko ojców. Bo wtedy wszystko trwałoby znacznie krócej. – Większość ojców, odbierając dziecko, albo mnie o nic nie pyta, albo pyta, czy wszystko było w porządku i jak słyszy, że tak, to nie drąży. Z paniami jest inaczej. Zadają znacznie więcej pytań, niektóre wręcz przesłuchują – mówi Justyna.

Rozumie, że wynika to z troski, ale jest zwyczajnie denerwujące. "Czy Jaś zjadł obiad? Cały czy tylko drugie, bo w domu zup nie je? A czy nikt go nie uderzył, bo coś czerwony jest na twarzy? Czy Maciuś go nie zaczepiał, bo wczoraj Jaś się na niego skarżył? A czy się bawił? A z kim się bawił?". – Ja rozumiem, że to są ważne informacje, ale o większość tych rzeczy można po prostu zapytać tego Jasia. A są mamy, które najpierw mnie "przesłuchają", a potem mówią do dziecka: "No, czyli było dziś fajnie w przedszkolu". Dziecka znudzonego czekaniem na to, aż mama skończy pytać – mówi Justyna.

Ojciec "bierze na klatę", mama "kręci dramę"

Ojcowie są mile widziani po południu zwłaszcza w takie dni, kiedy przedszkolanka musi przekazać jakąś uwagę na temat zachowania dziecka. – Jak mówię, że Jaś dziś nabroił, kogoś uderzył, rozwalił zabawki, był niegrzeczny, to ojcowie zwykle przyjmują to z pokorą. Mówią, że z Jasiem porozmawiają w domu, poproszą, by więcej tak się nie zachowywał. Z mamami już tak łatwo nie jest – mówi Justyna.

Z jej doświadczenia wynika, że przekazanie uwag matce dziecka znacznie częściej kończy się tekstem: "To niemożliwe, moje dziecko nigdy by się tak nie zachowało!". – Oprócz takiej reakcji są też zachowania, które nazywam "mową adwokacką". Jeśli Jaś się bił, to dlatego, że ktoś inny zaczął, więc musiał się bronić. Jeśli Jaś wywalił ziemniaki z talerza, to dlatego, że ktoś go szturchnął. I na nic tłumaczenie, że ja to widziałam na własne oczy. Na pewno nie spojrzałam dokładnie i przeoczyłam ten moment, gdy Jaś został sprowokowany czy szturchnięty – opowiada Justyna.

Jeszcze gorzej jest, gdy dziecko w przedszkolu dozna jakiegoś drobnego uszczerbku – wywróci się, zadrapie, skaleczy. – W takich sytuacjach zawsze szczerze mówimy, co się stało. My się troszczymy o te dzieci, ale przed wszystkimi zdarzeniami ich nie uchronimy. No i jak mówię ojcu, że syn się potknął i przewrócił, to niektórzy mają pretensje, że nie dopilnowałam, ale większość rozumie, upewnia się tylko, że nic się nie stało – mówi Justyna.

Matek, które reagują spokojnie, jest mniej niż ojców. – A niektóre potrafią rozkręcić prawdziwą dramę, straszyć policją, niemal oskarżyć mnie o zamach na dziecko. Na jednej z takich matek się zemściłam. Parę dni po tym, jak zrobiła mi aferę o zadrapane czoło synka, przyprowadziła go do przedszkola z plastrem na głowie, a na pytanie, co się stało, powiedziała: "No wywalił się na hulajnodze, wie pani, jaki on jest". Nie mogłam sobie darować. Z pełną powagi miną powiedziałam: Wie pani, mi to nie wygląda na ranę po upadku na hulajnodze". Głupią miała minę, ale aluzję zrozumiała – wspomina Justyna.

Tak, z nauczycielką przedszkola lepiej nie zadzierać.

Czytaj także: https://dadhero.pl/287987,moje-dziecko-jest-bite-przez-inne-dzieci-czy-moge-kazac-mu-oddac