Przygoda w kamperze zmieni twoje dziecko. Ale uważaj, bo po pierwszym dniu możesz mieć go dość
To była podróż, po której w sumie nie wiedziałem, czego oczekiwać. Ostatni raz jechałem kamperem z żoną kilka lat temu. Wtedy – rok po ślubie – jeszcze nie mieliśmy dzieci. A sama podróż nim była spełnieniem marzeń mojej partnerki.
Wiecie, ona to uwielbia. Pakowanie kubeczków, garnków, gotowanie wody na herbatę w rześki poranek, podróż w nieznane i te klimaty. Ja byłem nieco bardziej sceptyczny, choć z perspektywy niemal trzech lat od tamtego wyjazdu wspominam go bardzo dobrze. co prawda wiele rzeczy poszło wtedy po prostu źle, ale nie o tym jest ten tekst.
W każdym razie wtedy jeździliśmy rzeczonym kamperem po Szwajcarii oraz północnych Włoszech. I teraz przyszła pora na drugą podróż, tyle że… tym razem z bombelkiem. I powiem szczerze, że nie było łatwo, a po pierwszym dniu miałem wręcz dość, ale teraz mam już ochotę na kolejną taką przygodę.
Polecam ją także tobie – ale o kilku kwestiach musisz pamiętać czy po prostu wiedzieć.
1. Jeśli masz wątpliwość, czy dzieciak dojedzie, to… nie dojedzie
Wspomniałem już wyżej, że poprzednim razem pojechałem do Włoch? Tak. Ale nie wspomniałem jeszcze, żle tym razem pojechałem… na Mazury. I to takie bliskie od Warszawy, dwieście kilometrów z okładem. Kemping nad jeziorem.
Czemu tak? Z jednej strony dlatego, że tym razem po prostu mi tak pasowało i taka forma odpoczynku zgrabnie łączyła się czasowo i geograficznie z moimi innymi planami urlopowymi. Ale prawda jest też taka, że tysiąckilometrową wyprawę po prostu bym się nie porwał. Gdyby była starsza – spoko. Ale to nie ten moment.
Bo albo godzę się z tym, że córka ciągle wyje w foteliku, albo z tym, że ciągle ogląda bajki (moja i tak się nudzi po maks pół godziny, a w ogóle to przecież jest na nie za mała, co tu dużo ukrywać, więc to żadne rozwiązanie), albo mam dużo czasu i mogę robić często przystanki. Pokonywać dziennie nie więcej niż 3-4 godziny drogi (bo tak trzeba liczyć drogę z dzieckiem, a nie w kilometrach).
Ja nie miałem ani czasu, ani cierpliwego dziecka, więc stanęło na wspomnianych Mazurach. Zresztą i tak było super, ale o tym później. Ale generalnie – mierz siły na zamiary.
Czytaj także: https://dadhero.pl/291707,wakacje-z-malym-dzieckiem-w-chorwacji-rozwaz-samolot2. Nawet jeśli jedziesz daleko – nie nastawiaj się na eurotrip
To jest punkt, którego w sumie mogłem się spodziewać, ale skala problemu była dla mnie jednak zaskakująca. Więc jeśli nawet zdecydujesz się na odległą podróż z dzieckiem, to obierz sobie jakiś konkretny cel. Taki, w którym spędzisz co najmniej kilka dni.
Po co? Po pierwsze – bo codzienne rozkładanie (po dojechaniu do przystanku) i składanie (przy porannym odjeździe) tego majdanu przy dziecku jest po prostu KOSZMARNE. Kampery są generalnie większe i mniejsze (nasz był raczej mniejszy), ale co do zasady – brakuje w nich przestrzeni i szybko się robi bałagan.
I o ile jedziesz z samą partnerką, to da się nad tym zapanować, o tyle jeśli na pokładzie pojawia się jeszcze mały brzdąc (i to taki, który raczej się sobą sam nie zajmie), to robi się ciężko. W praktyce jedna osoba próbuje doprowadzić pojazd do takiego stanu, w którym można podróżować, a druga zajmuje się dzieckiem, które najchętniej rozrzuciłoby wszystko, co właśnie zostało poskładane.
Żaden problem? A to trzeba zwinąć markizę (tu przydaje się druga para rąk), a to złożyć stół i krzesła, a to popakować wszystko do bagażnika, a to złożyć drabinę, a to zakręcić gaz, a to pochować wszystkie garnki i tak dalej, i tak dalej. Z grasującym bombelkiem to po prostu upierdliwe i męczące, jeśli musisz to robić codziennie.
Zresztą – nam po kilkudniowym pobycie na kempingu spakowanie się do odjazdu z niego zajęło… trzy godziny. Bez dziecka pewnie wyrobilibyśmy się w godzinę. Raz spoko, ale codziennie?
No ale okej – a co jeśli masz gdzieś moje porady i chcesz tego eurotripa? Traktuj kamper tylko jako miejsce do spania. Nie gotuj w nim. Nie jedz w nim. Nie myj się w nim nawet, korzystaj z sanitariatów na kempingu. Oszczędzisz sobie masę codziennego sprzątania. Będziesz szybciej gotowy do drogi.
3. Sprawdź prognozę pogody
"Dzieciaki to uwielbiają" – powiedziała nam para, która zajmowała sąsiednią parcelę na polu kempingowym. Sami też przyjechali kamperem, mają dwójkę już w miarę odchowanych dzieci. I rzeczywiście, nawet po swojej córce widziałem, jak dobrze zrobił jej kemping, o czym szerzej później.
Ale kemping w deszczu jej na pewno nie zrobiłby dobrze. Serio – po kilku dniach na kempingu z dzieckiem nie mam zielonego pojęcia, co robi się z dwulatką w kamperze, jeśli pada deszcz. No bo filmu nie puścisz. Konsoli do gier nie dasz.
Ja przepraszam za brutalne, wręcz prymitywne, pozbawione ambicji przykłady, ale takie są realia. W kamperze jest ciasno. Taki dwuletni dzieciak chce biegać. A na dworze leje. W środku auta w piłkę za bardzo nie pograsz.
Nas szczęśliwie deszcz ominął, ale poważnie – nie jedź tam, gdzie ma padać. Zmień plany, kierunek. Po to w końcu masz kampera, prawda?
4. Nie nastawiaj się na wielkie gotowanie
Wspomniałem wyżej, że moja żona lubi ten kempingowy vibe. Gotowanie fajnych rzeczy, spędzanie czasu przy kubku herbaty etcetera. Ale fakty są takie, że przy biegającym szkrabie nie będzie czasu. Ogranicz się do odgrzewania przygotowanych w domu / kupionych wcześniej rzeczy.
Tak będzie po prostu prościej i w ogóle tak będzie to po prostu wykonalne. Zwłaszcza że twoje dziecko (jeśli jest w podobnym wieku do mojego) raczej w nowym miejscu nie będzie miało specjalnej ochoty na eksperymentowanie ze smakami. Tak mały człowiek w tak dziwnym i nowym miejscu musi się zaadaptować. Nie utrudniaj tego własnymi kuchennymi ambicjami. Przygotuj po prostu to, co działa w domu.
5. Nie jedź złomem
To może dość zaskakujące, w sensie – to oczywistość. Jednak postaraj się, żeby kamper, którym ruszysz w podróż, był po pierwsze w dobrym stanie technicznym, ale po drugie był dobrze wyposażony. I przez dobre wyposażenie rozumiem tak trywialne (niby trywialne) rzeczy jak wąż z wodą podłączany poza autem czy nawet klimatyzacja. Ale nie taka w trakcie jazdy, tylko oddzielna, w przestrzeni do spania.
O co chodzi z tą wodą? Cóż, na kempingu dzieciaki się brudzą. Ha, zaskoczenie. I uwierz mi, nie chcesz za każdym razem pakować brudnego dziecka do środka, żeby umyć mu stopy. Właśnie do takich rzeczy potrzebny jest zewnętrzny wąż. W ogóle kamper bez wody (są i takie, choć to bardziej vany/busy z funkcją spania dla mnie) w przypadku podróży z dzieckiem to tak nie za bardzo.
Czytaj także: https://dadhero.pl/291572,czy-warto-jechac-na-wakacje-z-niemowleciem-tak-bo-to-moje-wspomnieniaI wreszcie wspomniana klimatyzacja. Realia są takie, że nawet jeśli w ciągu dnia nie jest jakoś nieznośnie gorąco (a na Mazurach tak nie było), to do wieczora kamper robi się taką nagrzaną puszką. Jeśli masz naprawdę małe dziecko, które koło 20:00-21:00 i tak pójdzie spać, to wewnątrz pojazdu będzie nieznośnie.
Dzięki klimatyzacji po prostu wcześniej schłodzisz to miejsce. Tylko nie przesadź – bo w nocy pewnie i tak zrobi się z kolei… zimno.
6. Nie zniechęcaj się od razu
Ten punkt trochę łączy się z przemyśleniami z poprzednich punktów. Jeśli wyobrażasz sobie, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie, to przestań tak myśleć w tym momencie.
Mnie osobiście w pierwszej chwili totalnie się odechciało. Tu trzeba się rozpakować, tu dzieciak szaleje, ciągle nic nie można znaleźć, wszystko jest w totalnej rozsypce, bałagan nie ma końca.
Doskonale wiesz, jak dwuletnie dziecko potrafi roznieść w pył całe mieszkanie. To teraz wyobraź sobie, co dzieje się na kempingu. Ale spokojnie, warto się przemęczyć. Drugiego dnia już nad tym zapanujesz. Zwłaszcza że...
7. Wystarczy kilka dni i nie poznasz dzieciaka
Wreszcie najważniejszy punkt, bo mam głębokie poczucie, że właśnie po to jedziesz ze swoją pociechą w taką podróż.
Kamper zmienia dziecko i to dosłownie – zwłaszcza jeśli na co dzień mieszkacie w bloku, chociaż nawet dom na malutkiej działce to nie to samo. To doznanie, to poczucie obcowania z przyrodą 24 godziny na dobę jest nie do podrobienia.
To może mało istotne rzeczy w ogólnym rozrachunku, taki malutki epizod w całym życiu mojej córki, ale to po kilku dniach w kamperze nagle zaczęła biegać na bosaka nie tylko po trawie, ale i po piachu czy nawet drobnych kamieniach (okej, tutaj chodzić, nie biegać). Wcześniej takich rzeczy nie robiła. I to tylko początek.
Zawarła nowe znajomości. Zaczęła zauważać i przeganiać muchy. Zaadaptowała się w zupełnie nowym miejscu. Ba, spróbowała nawet kiełbaski z ogniska, choć pewnie za to posypią się na mnie gromy, ale trudno. Tak było. A pieska z sąsiedniego kampera tak sobie upatrzyła, że ten – zadowolony z atencji, którą otrzymywał – zaczął sam przychodzić do niej po głaskanko. Do niespełna dwulatki. I tak dalej.
To trudne do wyjaśnienia, ale sam widziałem, jak przez te kilka dni zmieniła się moja córka. W moim mieszkaniu w bloku byłoby to raczej nieosiągalne. Każda nowa sytuacja czegoś uczy – a taka na kempingu jest naprawdę nietypowa.
Ja ten czas bardzo doceniłem w każdym razie. I ty też go docenisz, tak jak zresztą twoje dziecko.