To mój drugi dzień ojca i najbardziej osobisty tekst w życiu. Oto jak widzę te dwa lata z moją córką

Piotr Rodzik
23 czerwca 2023, 10:13 • 1 minuta czytania
Podobno człowiek na stare lata już się nie zmienia. A jednak – od niespełna dwóch lat jestem ojcem i mam wrażenie, że jednak może się zmienić. Ba – tak szybko, jak przez ostatnie dwa lata, zmieniałem się pewnie gdzieś… trzydzieści lat temu. Jak sam byłem mniej więcej w wieku mojej córki. Dzień ojca to też pewnie dobry moment na jakąś osobistą autorefleksję – powiem szczerze, że te już dwadzieścia miesięcy z moją córką wyobrażałem sobie jednak inaczej.
Jak wspominam te niemal dwa lata z córką? Fot. archiwum prywatne
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

1. Początek mi się nie podobał – weź na to poprawkę

Na początek może coś niepopularnego, ale będę szczery – bo po to jest ten tekst. Żebyś ty, jako ojciec, też odnalazł w nim swoje troski, zrozumiał, że nie jesteś sam w tym, co czujesz. Albo wręcz przeciwnie – żebyś zobaczył, jak różne spojrzenia na ojcostwo można mieć.


W każdym razie z perspektywy niemal dwóch lat jako tata muszę przyznać, że początki nie były łatwe. I nie chodzi o to, że musiałem nagle zacząć zmieniać pieluchy. Dziś, po tej już całkiem długiej przygodzie, mogę powiedzieć, że… nie wspominam początków dobrze.

Bałem się w ciąży jak to będzie. Ale to bardzo się bałem. Zwracali na to uwagę ludzie, którzy mnie znali. Nawet w pracy. Bałem się pewnie tego, co każdy. Czy sobie poradzę.

Tak się bałem i... miałem rację. Już od startu sytuacja generalnie nie pomagała. Żonie odeszły wody, ale żadnych skurczy nie było. Podróż do szpitala dosłownie na sygnale, oddział patologii ciąży, wreszcie ponad czterdziestogodzinny (!) poród zakończony cięciem cesarskim. Oczywiście była pandemia, więc na porodówkę wpuścili mnie tylko dosłownie na kulminacyjny moment.

Już samo wejście w rodzicielstwo było więc marne, ale… nie to było dla mnie najgorsze. Z perspektywy czasu ten pierwszy moment, kiedy moja córka pojawiła się w domu, wspominam raczej w kategoriach szoku. Głównie dlatego, że mój świat stanął w miejscu. Dla mnie osobiście było to na tyle mocne doznanie, że nawet częściowo przysłaniało mi radość z córki.

I niby każdy ci mówi, że tak będzie (i teraz ja to mówię tobie), ale dopóki tego nie przeżyjesz, to nie zrozumiesz. Nagle ja i moja żona, zamknięci w czterech ścianach, bez pomocy znikąd (nie mamy rodziny w Warszawie, w której mieszkamy), musieliśmy otoczyć opieką to maleństwo. Tak, kochane maleństwo, ale pamiętam, jak nagle znany mi porządek rzeczy kompletnie przestał istnieć.

Nie każdy musi się z tym zgodzić, ja przecież w jakimś sensie też wiedziałem, co mnie czeka, ale z perspektywy czasu wspominam pojawienie się w domu mojej córki jak zderzenie z betonową ścianą. Wyczekana, moja, kochana, ale jednak… coś się nagle skończyło. I to tak bardzo nagle. Ta świadomość, że przez najbliższe lata każdą swoją decyzję trzeba konsultować z partnerką (co samo w sobie złe nie jest, ale wiecie o co mi chodzi) i za każdym razem kierować się dobrem dziecka. Przeformatowanie życia w ciągu jednej (pierwszej) nocy, chociaż grzecznie ją przespała. Dosłownie zwrot przez rufę.

Pamiętam, że przestałem tę noc nad łożeczkiem, chociaż małej nic nie było. Jak coś stękała przez sen, to okej, leżałem w swoim łożku i... słuchałem. Jak przestawała, to od razu zrywałem się na nogi, nachylałem się nad nią i sprawdzałem, czy oddycha. I tak do świtu. Można oszaleć. Zadałem sobie wtedy pytanie: i co, teraz już tak będzie zawsze? Spojler: nie, ale początek wchodzi mocno na psychikę.

I tak, oczywiście możesz mieć wszystko w dupie i być ojcem, który co drugi dzień jest na piwku z kumplami, ale zakładam, że takim tatą nie chcesz być, skoro czytasz ten tekst. Mam przynajmniej taką nadzieję.

2. Im dalej w las, tym lepiej – a poprawa przyjdzie szybko

Najpierw pomarudziłem, więc trochę otuchy. Zacząłem od pierwszych dni mojej córki, które wspominam dość osobliwie. Ale dzisiaj mała ma już ponad dwadzieścia miesięcy i… nie znam fajniejszej osoby. Każda chwila z nią to samo szczęście. Dosłownie pocisz się endorfinami.

Prawda jest taka, że po pierwszym szoku musisz się szybko zaadaptować, ale pomaga ci w tym biologia. Natury nie oszukasz, instynkt rodzicielski robi swoje, a ta pchełka, przez którą musiałeś zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń, nagle staje się twoim głównym (i ulubionym) przyzwyczajeniem.

To w pewnym sensie też trzeba przeżyć, ale chcę to podkreślić. Jeśli dopiero co zostałeś ojcem albo dopiero nim będziesz i po prostu boisz się, jak to będzie, to tak, będzie ciężko, ja też się bałem i dokładnie tak było. Ale nagroda przychodzi zaskakująco szybko.

Słyszałem wiele opinii, że tatusiowie wolą starsze dzieci. Takie już rozumne, z którymi można się komunikować, pobawić się, zrobić coś fajnego. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale ja mogę się pod tym podpisać.

Po czasie wydaje mi się, że te pierwsze miesiące życia, zwłaszcza jeśli twoje dziecko jest karmione piersią, to przede wszystkim budowa relacji matki z dzieckiem. Tak, twojej ojcowskiej też, ale ja osobiście bardziej widziałem siebie jako opiekuna tego ogniska domowego. Żeby niczego nie zabrakło ani mojej małżonce, ani mojej córce. Przyszło mi to w pewien sposób naturalnie, podszedłem do tego bardzo zadaniowo.

Dziś po tej zadaniowości nie został już nawet ślad. To po prostu normalna ludzka relacja. Córka jest moim najlepszym kumplem. Codziennie na pożegnanie w żłobku zbijamy piątkę, a na powitanie robimy zółwika. A jeszcze wiele osób mówi mi, że dwuletnia dziewczynka (czyli już niedługo) to maksimum słodyczy. Nie mogę się doczekać.

3. Sam siebie nie poznaję (nie tylko w lustrze)

Z tym lustrem to taki żarcik, bo już nie mam za bardzo czasu na siłownię. Ale wiecie: podobno człowiek na stare lata już się nie zmienia, a jednak… mam wrażenie, że biologia jest silniejsza od ludzkiej psychiki, a nawet od ludzkich przyzwyczajeń. Dążenia do pozostania w strefie komfortu. Jestem dziś 34-letnim facetem i jestem zupełnie inny niż jako 32-latek, kiedy moja żona była w ciąży.

Liczą się dla mnie inne rzeczy, co pewnie brzmi banalnie, bo wiadomo, że dziś moimi priorytetami są zdrowie i bezpieczeństwo mojej córki (i rodziny w ogóle). Ale jestem po prostu inną osobą. Nauczyłem się w jakimś stopniu empatii, chociaż niespecjalnie lubię się nią afiszować (bo dalej czuję się dziwnie z byciem takim "do rany przyłóż", nigdy taki po prostu nie byłem). Bardziej interesują mnie problemy, z którymi mierzą się bliskie mi osoby czy nawet znajomi czy współpracownicy w pracy.

Podejrzewam, że ktoś, kto mnie zna, i czyta ten tekst, w tym momencie może parsknąć śmiechem. I nawet mnie to nie dziwi. Zasłużyłem sobie na to na przestrzeni lat. Ale pamiętam siebie sprzed kilku lat, jaki byłem raczej chłodny w wielu relacjach zawodowych czy prywatnych, do których nie chciałem przykładać wagi. Dziś jestem inną osobą i nie potrafię pozbyć się wrażenia, że to jednak zasługa mojej córki.

Aha – i poruszają mnie rzeczy, które kiedyś miałem gdzieś. Nazywajcie mnie złym człowiekiem, ale kiedyś nie miałem łez w oczach na każdą wiadomość o skatowanym / chorym / opuszczonym dziecku. Zdawałem sobie sprawę z powagi sytuacji, ale… teraz jest po prostu inaczej.

4. Poprawiłem swoje relacje z rodziną (ale nie rób sobie dziecka tylko po to)

To kolejna mądrość etapu. Generalnie – i ja, i moja małżonka… jesteśmy jedynakami. Jednocześnie oboje mamy w swoich głowach dość mocno wyrytą dbałość o relacje z własnymi rodzicami. Nie będę rozwodzić się nad tym, czym to się objawia – to dyskusja na inny tekst.

Ale te w sumie dobre relacje i tak się jeszcze poprawiły, od kiedy Maja jest na świecie. Nabrałem zwyczajnie innej perspektywy na wiele spraw – takiej, którą posiadali moi rodzice. A przez to stało się dla mnie prostsze zrozumienie ich zachowań. Stąd już krótka droga do lepszych relacji. Zwłaszcza że ja i moja mama jesteśmy dość podobni – a przez to kochamy się… dość wybuchowo.

Te relacje też poprawia zwykła troska – moi rodzice (i teściowie) nie są z Warszawy, ale mimo to pomagają nam jak mogą. To też buduje więzi.

5. Lepiej zorganizowałem swoje życie (czyt. i tak na nic nie mam czasu)

Nie, tu nie będzie instagramowej pseudocoachingowej ściemy. Nie opowiem wam, że wstajemy z małżonką o czwartej rano, każde z nas ma czas na poranny workout, szykujemy posiłki na cały dzień, potem wstaje nasza piątka dzieci, ja je rozwożę do przedszkola i szkoły, a żona jeszcze ma czas na jogę na trawniku przed domem zanim zacznie pracę zdalną.

Prawda jest brutalna – taka, że chociaż to tylko jedno dziecko, to spięcie wszystkiego w czasie, utrzymanie porządku w domu i zwyczajnie znalezienie czasu dla siebie przychodzi nam bardzo często z wielkim, ale to naprawdę wielkim trudem. A ten czas dla siebie w sumie często po prostu nie przychodzi.

Ale jednocześnie lepiej wykorzystuję ten czas, który jednak znajduję. I nie, nie spędzam go w stu procentach produktywnie. Mówiąc serio lubię czasem (okej, często) się po prostu walnąć na kanapie i poprzeglądać rolki na Instagramie (na TikToka jestem zbyt boomerski).

Jednak zmiany nastąpiły. Nie robię już rzeczy, na które nie mam ochoty. Zrobiłem się znacznie bardziej asertywny, przykładam większą wagę do tego, co robię i z kim to robię. Do każdego podchodzę z większym szacunkiem (patrz punkt trzeci), ale jednocześnie… dałem sobie spokój z nierokującymi znajomościami. Wolę poświęcić czas tym, z którymi mnie coś serio łączy, niż gadać na Messengerze z dwudziestoma osobami o w sumie niczym.

6. Nikomu chyba już nigdy nie polecę ojcostwa (chociaż jest super)

Brzmi głupio po tym wszystkim, co napisałem wyżej? Ale tak, pomimo mojego zachwytu córką i pomimo generalnie wydaje mi się pozytywnego przekazu tego tekstu (no, poza pierwszym punktem) nie powiem ci wprost, że ojcostwo to świetny pomysł. Sam na przykład wiem, że nie jestem dzisiaj gotowy na drugie dziecko.

To o co mi właściwie chodzi? Posłużę się może przykładem. Z pracy często wracamy autem we trójkę. Ja, koleżanka w moim wieku i matka starszej o kilka miesięcy od mojej córki dziewczynki, a trzeci jest kilka lat młodszy od nas kolega, ale też już też poważny chłop. I co ważne, to ten słynny bezdzietny lambadziarz. Po prostu mieszkamy koło siebie.

Oczywiście staramy się go nie zajeżdżać typowymi rozmowami rodziców, ale i tak najczęściej to nie wychodzi. A że koleżanka ma dość wybuchowy (i bardzo marudny) temperament, którym łatwo zaraża i mnie, te nasze mniej więcej półgodzinne powroty często zamieniają się w seanse nienawiści do świata. Że baba w przychodni głupia, że ciocia w żłobku źle wytarła pupę, że zęby wychodzą miesiącami, że znowu antybiotyk i gorączka.

Zwykle już kiedy wjeżdżamy na ulicę, przy której mieszkamy, nachodzi mnie otrzeźwienie (koleżanka jednak może narzekać całą dobę). I zaczynamy koledze tłumaczyć (po tym półgodzinnym wyrzucaniu z siebie wszystkich problemów!), że to "rodzicielstwo to jednak jest super". Wiecie, jak człowiek tego posłucha z boku, to my pewnie brzmimy jak jacyś niespełna rozumu...

Ale tak, w pewnym sensie jest to bardzo masochistyczna zabawa. Im dłużej jestem ojcem, tym bardziej to wiem. Jeszcze kiedy żona była w ciąży naczytałem się książek o byciu ojcem i nasłuchałem jakichś absurdalnych opinii (moja ulubiona: pierwsze trzy miesiące życia dziecka to taki w sumie czwarty trymestr i nie ma w sumie nic do roboty, bo dzieciak ciągle śpi).

Oczywiście rzeczywistość nie ma nic wspólnego z jakimikolwiek mądrościami do przeczytania (ja w ogóle bym zakazał książek "przygotowujących" do bycia ojcem). Jedyna jest taka – może być naprawdę różnie, a na pewno będzie ciężko. I pamiętam, jak w pierwszych miesiącach życia Mai nakłaniałem na dziecko koleżankę z pracy, która może nie rozważała tego śmiertelnie poważnie, ale zastanawiała się.

Dziś cieszę się każdą chwilą z córką, ale... koleżanki już do niczego nie namawiam.