Dzieci nie przestały wychodzić na dwór przez nadopiekuńczość rodziców. Powód jest zupełnie inny
To nie helikopterowi rodzice winni są zamknięciu dzieci w domach. To stworzona przez dorosłych betonoza, która zabrała dzieciom przestrzeń do zabawy, sprawiła, że na dwór nie chce się wychodzić.
- Na własne życzenie zabraliśmy dzieciom przestrzeń do zabawy, aby postawić w tych miejscach samochody.
- Nic dziwnego, że rodzice nie wypuszczają dzieci na podwórko, gdy stanowi ono jeden wielki parking.
- Dzieci nie bawią się na dworze, bo po prostu nie mają gdzie.
"Jako dzieciak zasuwałem z kluczem na szyi i wracałem do domu tylko na obiad" - ten tekst można spotkać tu i ówdzie i ma dowodzić, że współczesne dzieci wybierają lenistwo, zamiast zabaw na świeżym powietrzu. Winnym tego stanu mają być nadopiekuńczy rodzice, którzy boją się zadrapań, błotka i wolności, którą dzieci mogłyby cieszyć się na dworze.
Ale to nieprawda.
Dzieci kiedyś i dziś•Fot. Demotywatory
Kilkuletnie smyki bawiły się bez opieki. Rodzice byli w pracy lub domu i tylko wołali na obiad. Kuchenne rotacja rowerowych zawodników nie kończyła zabawy. Ta trwała od rana do wieczora w każde wakacje.
Każdy, kto przypomni sobie własne dzieciństwo, zauważy, że kiedyś dzieci miały więcej wolności. Teraz zawsze jest przy nich rodzic. Co się zmieniło?
Najbardziej nasze miasta. Na własne życzenie zabraliśmy dzieciom przestrzeń do zabawy, aby postawić w tych miejscach samochody.
Wybetonowane place, ogrodzone osiedla, parkingi podziemne, naziemne, mikro place zabaw z jedną huśtawką.
- Ogromną metamorfozę widać w projektach przestrzeni wspólnych – do każdego mieszkania musi przynależeć miejsce parkingowe na samochód, coraz więcej miejsca zajmują także parkingi dla rowerów – w niektórych projektach są ich setki - powiedział dla Nowej Warszawy Bogdan Kulczyński z pracowni Kulczyński Architekci, gdy mówił o zmianach w budownictwie na przestrzeni ostatnich 30 lat.
I każdy z nas to zauważa. Nawet jeśli wokół osiedla zbudowany jest szeroki trakt dla pieszych, szybko jego przestrzeń ograniczana jest przez parkujące samochody.
Nic dziwnego zatem, że rodzice niechętnie wypuszczają dzieci same na podwórko, gdy te staje się autostradą dla wyjeżdżających i kluczących samochodów.
W świetnej książce Beaty Chomontowskiej "Betonia" autorka opisuje ewolucję blokowisk na przestrzeni lat. To soczysta opowieść o utopijnych planach i stworzeniu miejsc idealnych.
Na papierze, na którym powstawały projekty, wiele było punktów do rozwijania wspólnoty mieszkańców - placów zabaw, domów kultury, wyznaczone trakty, gdzie można było przystanąć i zapoznać się z sąsiadami.
Te wszystkie elementy skupiały się w centrum osiedla. Centrum wolnym od samochodów, bo stworzonym dla pieszych. Tu miały bawić się dzieci i bawiły.
Sama mieszkam w budynkach z lat 70-tych. Wokół moich bloków są zabudowania zarówno z lat 90-tych, dwutysięcznych i współczesny budynek sprzed 3 lat.
Różnice są dojmujące. Podczas gdy za moim blokiem jest skwer z ławkami, zarośnięty drzewami, a w środku znajduje się wybudowany pawilon dla sklepu spożywczego, na osiedlu z lat 90-tych główny plac to wybrukowany parking.
Budynek z lat 2000 to betonowy moloch, ograniczony z każdej strony bramami, bez jakiejkolwiek części wspólnej. Najnowszy budynek to ograniczony z dwóch stron przez osiedlowe ulice zamknięty budynek z lokalami usługowymi na dole.
Jak się domyślacie, wszyscy mieszkańcy okolicznych bloków korzystają z PRL-owskiej części wspólnej. Tu pomiędzy blokami jest oblegany duży plac zabaw, tu są ścieżki wśród drzew, na których można uczyć dziecko jazdy na rowerze, tu w pobliżu są ogródki działkowe, gdzie miła pani hoduje kurki.
Gdyby nie ten reliktowy budynek osiedlowe dzieci musiałyby być wożone na zieloną łączkę gdzie indziej.
Bo też nie jest tak, że dzieci nie chcą się już bawić. Te wszystkie maluchy, które widuję na osiedlu, chętnie korzystają z wolności, którą daje im bieg po bezpiecznych traktach.
Oczywiście nie jest tylko kolorowo, bo samochodów przybywa. I na nic tablice, żeby nie zastawiać drogi pożarowej, gdy człowiek musi, gdzieś auto postawić.
Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić, a najbardziej do zamknięcia. Mieliśmy tego żywy przykład w tym i ubiegłym roku. Czy zabranie nam tej wolności sprawiło, że odechciało nam się z niej korzystać?
Nie zamykajmy dzieci. Jako konsumenci i klienci firm deweloperskich to my powinniśmy kształtować trendy. To my biorąc udział w plebiscycie Budżetu Partycypacyjnego, mamy szansę na zmianę zabetonowanej spieczonej przestrzeni na bezpieczny teren dla naszych dzieci.