Nie wiem, jak ludzie mogą bić się o swoje dzieci. Nie wszyscy chcą rezygnować z własnego życia

Kacper Peresada
Wstajesz o 6:30, robisz kanapki, budzisz dzieci, ubierasz je, jecie śniadanie, pakujesz drugie śniadanie, wsiadacie do samochodu, jedziecie do szkoły, jedziesz do pracy, pracujesz, wracasz do szkoły, jedziecie do domu, przygotowujesz jedzenie, pomagasz w lekcjach, sprzątasz, pierzesz, przygotowujesz kąpiel, czytasz czytankę, usypiasz dzieci, kładziesz się do łóżka, żeby poczytać i zasypiasz na drugiej stronie. Wstajesz o 6:30…
Jak wygląda opieka naprzemienna nad dziećmi po rozstaniu rodziców? Fot. Caroline Attwodd/Unsplash
Bycie samotnym rodzicem to trudna robota. Chyba nikt nie będzie próbował temu zaprzeczyć. Presja wychowania dobrego człowieka, utrzymania komfortu życia, do jakiego jesteście przyzwyczajeni, do tego próba spełnienia się na polu zawodowym, gdy jesteś sam z twoimi dziećmi, nie masz często czasu na własne życie.

Musisz się poświęcić dla wyższego dobra. I nie da się nie doceniać osób, które muszą mierzyć się z takim zadaniem. W tym samym czasie zastanawiam się, dlaczego ludzie mogą chcieć o to walczyć.

Czytaj też: "Drogie samotne mamy, macie łatwiej". List mężatki podniesie ciśnienie rodzicom


- Gdy się rozstaliśmy z moją żoną, wiedziałem, że chce abyśmy wspólnie wychowywali nasze dzieci — wyjaśnia mi Michał. Rozstał się ze swoją partnerką 4 lata temu. Nigdy nie myślał o tym, aby samemu zajmować się pociechami. Nigdy nie przeszło mu to przez myśl. To, że oboje nie pasowali do siebie jako para, nie miało wpływu na to, jak kochały ich dzieci i jak bardzo im na nich zależało.

Nie chcę zrezygnować z życia dla moich dzieci

Michał podkreśla, że gdy rozmawiamy, nie mówi o sytuacjach, w których drugi człowiek nie nadaje się na rodzica. Chodzi mu o sytuacje, w których ludzie w ramach zemsty wolą przejąć kontrolę nad wychowaniem. Mieć u siebie pociechy przez niemalże cały miesiąc poza dwoma weekendami w miesiącu, gdy druga osoba jest całkowicie zdolna do tego, aby wspierać w wychowaniu w dużo większym stopniu.

— Nie rozumiem, jak ludzie mogą walczyć o swoje dzieci — mówi. W jego opinii wiele osób jest tak bardzo rozżalona rozstaniem, że marnuje nie tylko sobie życie, ale również wpływa negatywnie na byłego partnera i własne pociechy. — Jeśli twój były albo była nie są beznadziejnymi rodzicami, to musisz być idiotą, aby im zabierać dostęp do dzieci.

Michał wyjaśnia, że oprócz oczywistych powodów takich, jak szczęśliwy rozwój dziecka, są też powody bardziej przyziemne. Wskazuje na siebie i wyjaśnia, jak wygląda jego miesiąc.

— Dzieci są ze mną przez dwa tygodnie — opowiada. W tym czasie robi wszystko, co powinien. Przygotowuje śniadania, jeździ na wycieczki, stara się zapewnić swoim córkom szczęśliwe życie. I jest przekonany, że mu to się udaje. Obie córki mają własne telefony, na które może dzwonić ich matka, kiedy tylko ma ochotę. Więc nie mają przerwy w kontakcie. A gdy te dwa tygodnie się kończą, Michał po prostu wraca do życia, które również uwielbia.

Opieka współdzielona pozwala mi być sobą

— Mogę wyjść wieczorem spotkać się ze znajomymi, napić się, gdy mam ochotę, spędzam nockę grając w Fife, mogę chodzić na tenisa w tygodniu, a w weekendy idę do klubu — podkreśla, że po prostu może wtedy nie przejmować się ograniczeniami. Jest tym samym człowiekiem, którym był kilkanaście lat wcześniej i tego typu działanie pozwala mu zachować równowagę. - Gdybym musiał zapieprzać przy dzieciakach przez 28 dni w miesiącu, prawdopodobnie bym oszalał i był na skraju wyczerpania od dawna.

Dodaje, że czasami po prostu musi odpocząć od swoich córek, a on potrzebuje czasami móc naładować akumulatory.

Ma świadomość, że to, co mówi, jest dla wielu osób czymś niepoprawnym, ale jest mu wszystko jedno. Nie chce kłamać, że nie sprawia mu przyjemności fakt, że chociaż jest rodzicem, to przez dwa tygodnie w miesiącu może po prostu bez ograniczeń cieszyć się życiem. A jego zachowanie nie wpływa na nikogo poza nim.

Jego była partnerka również nie chciałaby znaleźć się w sytuacji, w której musiałaby zajmować się dzieciakami cały miesiąc z wyłączeniem pojedynczych weekendów. W ten sposób może pozwolić sobie na życie, które wydawało się jej czasem przeszłym. Może wychodzić z domu na imprezy, spotykać ludzi i nie martwić się, że następnego dnia nie może mieć kaca, bo musi jechać z dzieciakami na wycieczkę.

Kocham dzieci, ale kocham również siebie

Oboje przyznają, że były momenty, gdy ona chciała mieć pełnię prawa do opieki nad dziećmi. Zdarzało się to w czasach kłótni. Na szczęście oboje umieli ochłonąć i nigdy nic z tego nie wynikało. Julia podkreśla, że nawet w kłótniach, gdy rozmawiali o tym, że ona mogłaby chcieć sama wychowywać dzieci, nie ukrywała, że to nie byłoby dla niej dobre rozwiązanie.

— Lubię swoje życie w tym momencie — wyjaśnia. Przyznaje, że fakt, iż nie jest ograniczona dziećmi przez dwa tygodnie w miesiącu, pomaga jej po prostu cieszyć się z tego, jak wszystko wygląda.

Julia i Michał znają pary, które walczą ze sobą o prawa do dzieci, mimo że nie ma to najmniejszego sensu. Wiedzą, że oboje rodzice kochają swoje pociechy i chcą o nie zadbać, ale zamiast się podzielić robotą, wolą sami robić wszystko. Możliwe, że jedynie podświadomie, ale jednak na złość drugiej stronie.

Michał przyznaje, że po prostu nie chciałby zajmować się dzieciakami 31 dni w miesiącu. Jest w związku i jeśli może sobie pozwolić na spokój przez dwa tygodnie, to nie będzie z niego rezygnował. Oczywiście jest zawsze w kontakcie z córkami, dzwoni do nich i stara się być na bieżąco, ale zarazem ma też własne życie. Dziewczynę, przyjaciół i możliwość bycia też kimś innym niż tylko ojcem, bez poczucia, że zaniedbuje córki. — Nie rozumiem, jak ludzie mogą walczyć o dzieci, jeśli mogą po ludzku wszystko załatwić.