"Coming out zrobiłem przed meczem". Gej, który jest ultrasem Legii, o rzeczywistości na stadionach

Kacper Peresada
Bycie kibicem piłkarskim w Polsce to dosyć specyficzne przeżycie. Skojarzenia z piłką nożną są jednoznaczne: wulgarni, agresywni kibole, którzy wrzeszczą obraźliwe piosenki pod adresem innych drużyn. Wielu osobom kibicowanie kojarzy się z homofobią, rasizmem i prawicowym ekstremizmem. Być gejem w takim środowisku to wyzwanie.
"Żyleta", trybuna fanatyków Legii Warszawa, podczas meczu z holenderskim zespołem Den Haag Fot: Albertyanks - Albert Jankowski/Public domain
– Nie miałem wielkiego wyboru, jeśli chodzi o to, któremu klubowi będę kibicował – opowiada mi Aleksander. Dorastał na warszawskim Grochowie, wszyscy jego rówieśnicy kibicowali stołecznej Legii. Początkowo na złość bratu Alek udawał, że kibicuje łódzkiemu Widzewowi, ale z czasem z tego wyrósł.

– Mój ojciec był Legionistą, mój brat też i wszyscy nasi znajomi. Cała rodzina była za Legią – stwierdza mój rozmówca. Z czasem on też wszedł w świat kibicowski, chociaż zaczął od chodzenia na mecze Polonii Warszawa. – Ojciec uważał, że tam jest bezpieczniej, ponieważ na Polonię przychodziło mniej osób i mniej ultrasów – opowiada Aleksander.

Nienawiść od małego

Pamięta swój pierwszy mecz na stadionie Legii. To były derby z Polonią, a on rzucał małymi kamyczkami w stronę kibiców Polonii. Tak przynajmniej mu się wydawało, dzisiaj wie, że trafiał w ludzi, którzy siedzieli na niższych miejscach "Żylety", trybuny dla legijnych ultrasów.


– Gdy dzisiaj o tym myślę, rozumiem to, w jaki sposób małe dzieci dorastające w świecie piłki w Polsce wzrastają w nienawiści do innych – mówi Aleksander. Miał wtedy niecałe 7 lat, ale wpojono mu, że innych kibiców się nienawidzi i trzeba ich atakować.

Na mecze przestał chodzić w okolicach 10. urodzin, gdy zmarł jego ojciec, ale wrócił na Łazienkowską 3 jako 14-latek. – Poszedłem na mecz z Wisłą, wygraliśmy 4:1 – wspomina.

Pamięta ekscytację, która towarzyszyła mu na stadionie. Przyśpiewki słabo znał, ale szybko się ich nauczył i wyśpiewywał je na całe gardło. Gdy padały kolejne bramki, rzucał się w ramiona obcych ludzi, którzy podobnie, jak on kochali Legię. – To było religijne przeżycie – wyjaśnia.

Zdaniem Aleksandra przebywanie w tłumie tysięcy ludzi, którzy pragną tego samego, jest czymś magicznym. – Nie da się porównać tego z niczym. Gdy piłka wpada do bramki, wszyscy zaczyna się drzeć i skakać jak idioci.

To było dla niego wyjątkowe ważne, bo już wtedy czuł, że nie pasuje do otaczającego go świata. – Mniej więcej wtedy zrozumiałem, że jestem gejem i byłem gotowy się z tym pogodzić – wyjaśnia. – Przyznałem się przed sobą, ale wydaje mi się, że zawsze o tym wiedziałem.

Obrzydliwe hasła, obrzydliwe poglądy

Stadion Legii był miejscem, w którym zostawiał za sobą wszystkie troski. Nie myślał o tym, jak postrzegają go inni ludzie. Chciał jedynie wyzywać przeciwników i cieszyć się z bramek swojej drużyny.

– Słowna agresja na trybunach jest czymś, co będzie zawsze potrzebne – tłumaczy Aleksander. – Nie mam problemu, z tym że przyśpiewki bywają wulgarne. Z uśmiechem przyznaje, że bawią go niektóre wymyślne piosenki. Podkreśla jednak, że często czuje dyskomfort, patrząc na niektóre oprawy kibicowskie na Legii.

– Niestety, Staruch i Nieznani Sprawcy mają obrzydliwe poglądy – przyznaje mój rozmówca. Dodaje jednak, że zna wiele osób, które czują niesmak, gdy muszą bronić Legii, a potem muszą patrzeć, jak stadionie stołecznego klubu wiszą transparenty z obrzydliwymi hasłami, Pamięta mecz, podczas którego na Żylecie zawisł rasistowski napis uderzający w muzułmanów. – Wstydziłem się tego, że jestem kibicem – przyznaje Aleksander.

Jego rodzina była bardzo wierząca: szkoły katolickie, oaza. – Gdy jesteś gejem, nie robisz jednego coming outu w swoim życiu. Twoje życie składa się z większych i mniejszych momentów, gdy musisz wyjaśnić ludziom, że masz inną orientację – opowiada.

Gdy powiedział matce i bratu, że jest gejem, reakcją była obojętność. To go ucieszyło. – Trudno mi to wyjaśnić, ale w moim domu nie rozmawiało się o rzeczach poważnych, więc fakt, że nadal o tym nie rozmawialiśmy, wydał mi się naturalną reakcją i pełną akceptacją, tego, co im powiedziałem – przyznaje Aleksander.

Zdarte gardło i wyzwiska

Alek nie przestawał chodzić na Legię. Wcześniej towarzyszył mu brat i jego znajomi, jako nastolatek znalazł sobie kolegów, którzy też chodzili na "Żyletę". Czuł, że jest coraz bardziej uzależniony od piłki. – Chodziłem na wszystkie mecze, ale marzeniem był mecz wyjazdowy.

Należał do tych dzieciaków, które podchodzą do kibicowania nieco zbyt poważnie. – Nigdy nie przestawaliśmy śpiewać, byliśmy zawsze w samym środku "młyna" i gdy wychodziłem z meczu, najczęściej ledwo mówiłem, bo miałem tak zdarte gardło.

– Nie udawałem kogoś, kim nie jestem. Po prostu na stadionie normalni ludzie zamieniają się w ogrów, którym odbija – przyznaje. Alek był taki sam. Z sympatycznego, oczytanego chłopaka, zamieniał się w prostaka, który wyzywał przeciwników od najgorszych z uśmiechem na twarzy.

Przyznaje, że często bał się, iż jego znajomi dowiedzą się o jego orientacji. – Gdy byłem na meczu, zapominałem o wszystkim – mówi. Nauczył się nie zwracać uwagi na ludzi dookoła niego, starał się nie słuchać tych, którzy na trybunach tak chętnie używali słowa “pedał”. – Kibice jako grupa są seksistowscy – mówi Alek.

Dodaje, że podczas jednego z finałów Pucharu Polski sprzedażą biletów na mecz zajmowało się Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa. Odmawiano wtedy sprzedawania biletów kobietom. – Ci ludzie uważali, że kobiety nie są wystarczająco dobre w dopingowaniu, więc wprowadzili dyskryminację ze względu na płeć.

"Przecież wiemy"

Im Alek był starszy, tym bardziej zmieniała się jego grupa kibicowska. Powoli przesuwali się na boczne strefy "Żylety", bo nie mieli siły już krzyczeć tak głośno, jak kiedyś. Do jego grupy kolegów-kibiców dołączali ludzie, których poznał na studiach czy w klubach, ale dalej jej trzonem było 4 chłopaków, z którymi Alek chodził na mecze od niemal dekady.

Tak naprawdę nie wiedzieli o sobie zbyt wiele. Ich rozmowy zawsze były o piłce, nigdy nie wychodziliśmy poza te ramy. – Byliśmy całkowicie różni. Gdy przyprowadzałem ludzi z zewnątrz, nigdy nie czuli się z nimi zbyt komfortowo. Alek dodaje też, że na meczach pozwala sobie na bycie chamem. – Wtedy cofam się trochę w rozwoju – mówi ze śmiechem.

Z czasem zaczął czuć rosnącą potrzebę zrobienia kolejnego coming outu, być może najważniejszego w życiu, bo przed kolegami z "Żylety". – Masz 25 lat i nie chcesz już dłużej udawać, że jesteś kimś innym – przyznaje. Nawet powiedzenie prawdy rodzinie nie wywołało w nim takiego stresu jak tamta sytuacja. – Zrozum, ci goście, byli częścią mojego życia od zawsze – mówi.

Dzięki piłce nożnej wspólnie przeżywali chwile, których nie umie opisać prostymi słowami. – Byliśmy razem, gdy Legia przegrywała przy 20-stopniowym mrozie, i gdy zdobywaliśmy pierwsze od lat mistrzostwo Polski. Zawsze byliśmy razem – mówi Aleksander.

Któregoś dnia spotkali się pod "Źródełkiem", barem nieopodal stadionu Legii, który od zawsze był ich miejscem wypadowym na mecz. Alek podjął decyzję, że w końcu powie kolegom prawdę. – Nie wiem, czemu uznałem, że najlepszy moment będzie godzinę przed meczem, gdy wszyscy byli już po dwóch piwach.

– Byłem kompletnie zesrany. Naprawdę bałem się, że ich stracę – opowiada. Wydusił z siebie, że jest gejem, a w odpowiedzi usłyszał: "Przecież k... wiemy".

– Wiedzieli od kilku lat, ale nie poruszali tego tematu, bo nigdy nie rozmawialiśmy o takich sprawach – mówi Aleksander. To, że im powiedział, sprawiło, iż po raz pierwszy od dekady zaczęli rozmawiać o czymś innym niż piłka: o swoich związkach, pracy i życiu.

Randka na stadionie

Nadal czasami się wzrusza, gdy o tym myśli. – Byłem przekonany, że stracę ludzi, którzy byli w moim życiu od zawsze – mówi. Od tamtej chwili minęło pięć lat. Alek nadal chodzi na "Żyletę" z tą samą ekipą. Nadal pije z nimi piwo przed meczami, a w trakcie wyzywa sędziów od "ślepych cweli".

– Gdy patrzymy na kibiców Legii, często wydaje nam się, że to grupa skupiająca tak samo myślące "mordy".Piłka ma jednak to do siebie, że łączy ludzi. Kibicem był też papież czy Julio Cortazar. Gdy jesteś na stadionie, masz wszystko gdzieś. Jedyne, co się liczy, to czy piłka wpadnie do bramki – mówi Aleksander.

Nadal stara się nie namawiać znajomych spoza piłki na mecze. – To, że moi najbliżsi kumple zaakceptowali, jest wspaniałe, ale stadion Legii to miejsce, które lepiej omijać, jeśli chcesz czuć się komfortowo sam ze sobą.

Alek wyrósł na tym stadionie, więc rozumie, że nie może sobie pozwalać na pewne rzeczy. Marzy, by kiedyś powstała sekcja kibiców Legii, którzy nie będą ukrywać się ze swoją orientacją seksualną.

– Znam wielu chłopaków, którzy kibicują Legii, ale nie chodzą na stadion, bo nie czują się tam dobrze. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Fajnie by było pójść z kimś na randkę i wspólnie wyzywać sędziego od debili – kończy.