"Tego smrodu nie można z siebie zmyć". Mamy w Polsce pokolenie młodych rolników z przymusu

Aneta Zabłocka
Paweł nigdy nie chciał zostać rolnikiem. Wolał życie w mieście, tam widział swoją przyszłość, ale ojciec nie dał mu wyboru. Daniel też nie miał wyjścia, wrócił z zagranicy, by pomóc chorej matce, a potem został, by zajmować się gospodarstwem, choć w Niemczech czekała i praca, i życie.
Fot: Heather Gill/Unsplash
Chłopcy zwykle marzą o tym, by zostać strażakami, policjantami czy piłkarzami. Mało który dzieciak chce być rolnikiem. Nawet dzieci wychowane na wsi niekoniecznie rwą się do tego, by do starości brodzić po kolana w oborniku.

Wieś w Polce się zmienia. Coraz mniej tam umęczonych koni i zaniedbanych stodół. Jest więcej nowoczesnych maszyn i ładnych gospodarstw. Nadal jednak, poza garstką natchnionych, niewielu chce pracować w polu.

Czytaj też: "Przyroda nie czeka". Tak pandemia koronawirusa wygląda na polskiej wsi, tego nie widać z Warszawy

Moi rozmówcy też nie mieli na to ochoty. Od małego obserwowali to, jak szarpią się ich rodzice, jak modlą się o dobrą pogodę i urodzaj, jak przeklinają niskie ceny w punktach skupu i jak niewdzięczna potrafi być praca na roli, gdy każdego dnia trzeba wstać o 5 rano, by nakarmić zwierzęta. Życie potoczyło się jednak inaczej, niż zakładali.

Chłop musi gospodarzyć

– Nie mierzyłem czasu świętami szkolnymi czy długimi weekendami. U mnie wyglądało to inaczej. To, że zbliża się Wielkanoc, mogłem poznać po tym, że na podwórku śmierdziało obornikiem, a gdy znajomi rozmawiali o wakacjach, moi starzy szykowali kosiarkę rotacyjną na sianokosy – opowiada Paweł.


Jego rodzice mieli małe gospodarstwo, 20 hektarów pól i trochę lasu. Na tyle mało, że wszystko trzeba było obrobić samemu, bez kupowania dużej ilości ciężkiego sprzętu, choć w sezonie ojciec wynajmował swój kombajn okolicznym gospodarzom.

– Gdy jesteś dzieckiem, jesteś totalnie zarajany tym, że masz taką wielką maszynę w domu – opowiada Paweł. – Nie marnujesz żadnej okazji, by pomagać ojcu w naprawach. Oczywiście największe marzenie to wdrapanie się do kabiny i jazda z ojcem po polach – mówi.

To jednak się zmienia z czasem. Paweł pamięta, że jako nastolatek wstydził się, że jego rodzice prowadzą gospodarstwo. – Ojcowie moich kolegów mieli "normalne" prace. Ktoś był ochroniarzem, ktoś jeździł na TIR-ach, a u nas ciągle te świnie – żali się.
Fot. Heiko Jankowski/Unsplash
Poszedł na studia związane z ochroną środowiska.

Nie miał pojęcia, co będzie robić w życiu, ale w małych powiatach jest tak, że na pewno znalazłby pracę w starostwie lub urzędzie gminy. W międzyczasie wprowadzono zasadę, że gospodarstwo może prowadzić tylko osoba z wykształceniem rolniczym. On go nie miał.

– Moja starsza siostra wyszła za rolnika, więc pewnie chciałby mieć dodatkowe hektary, ale ojciec się uparł, że gospodarzyć musi chłop, a do tego zięcia nie lubi, bo jego zdaniem wprowadza jakieś nowoczesne metody u siebie w gospodarstwie – tłumaczy Paweł.

W ten sposób został zmuszony do powrotu na wieś. – "Nie chcem, ale muszem" – śmieje się – Mówiłem rodzicom, żeby sprzedali wszystko i zaczęli żyć z renty, ale ojciec się uparł. Powtarzał, że jestem niewdzięczny, że przeze mnie umrze przy świniach, bo to jego krwawica.

Paweł wychował się na wsi, ale nie miał pojęcia, jak wygląda praca w gospodarstwie. – Zawsze narzekałem na to, że rodzice wszystko robią sami, podczas gdy że za niewielkie pieniądze można by wynająć kogoś do przerzucania gnoju. Tak jednak nie jest. Dopóki nie przejąłem schedy po ojcu, nie miałem pojęcia, jak mało pieniędzy przynosi praca w rolnictwie – mówi Paweł.

Zatrudnił się w agencji rolnej, by dorobić, a przy okazji dowiedzieć się, jak zmodernizować gospodarstwo. – To porażka, jak się traktuje rolników i ile dopłat przepada przed głupie decyzje administracyjne. Najłatwiej dostać dofinansowanie zakupu nowego ciągnika, ale wielu rolników nie stać na taki zakup, więc kupują używane ciągniki na Allegro – tłumaczy.

– Jestem rolnikiem, choć nigdy nie chciałem nim być. Pracuję też w urzędzie, bo tak wyobrażałem sobie swoją przyszłość. Tyle że brud wrośnięty w skórę moich dłoni pokazuje, czym zajmuję się na co dzień. Nie da się go zmyć. Możesz mieć nowoczesne gospodarstwo, ale i tak musisz brodzić w gnoju w chlewie, a ten smród wsiąka w ciało i nie sposób się go pozbyć.

Gdzie byłbym teraz? Nie w Polsce

Ojciec Daniela zmarł, gdy ten miał 15 lat. Gdy jeszcze żył, pił, bił i nie dbał o rodzinę, ani pracę. Rodzina Daniela mieszkała w drewnianym dwuizbowym domu. Jego dwaj bracia też wpadli w alkoholizm. Obaj zginęli potrąceni przez samochód, gdy szli na stację benzynową po wódkę.

– Cała wieś wtedy płakała, bo młodzi i całe życie przed nimi. Co to za życie, gdy człowiek jest wiecznie pijany? – pyta Daniel.

On chciał żyć inaczej, więc skończył zawodówkę, a potem pojechał do Niemiec. Pracował w budowlance i przy zbiorach truskawek. – Nawet nasza rozpadająca się chata była willą w porównaniu do baraków, w których zdarzyło mi się nocować – opowiada.

Wrócił do domu dla matki, bo dopadł ją reumatyzm i nie była w stanie pracować. – Załamałem się. Matka mówiła, że ze względu na pamięć o ojcu powinienem przejąć gospodarstwo. Zrobiłem to dla niej i dla moich małych sióstr. Nie mieliśmy wtedy nic, matka wydzierżawiła pole sąsiadowi, ale nadal brała dopłaty – przyznaje.

Poszedł do sąsiada i powiedział, że będzie pracował dla niego. Tamten zaproponował, że odkupi ziemię od Daniela. – Dawał 15 tysięcy złotych. Mieliśmy nie więcej niż hektar. To byłaby niezła kwota, ale jednorazowa. Pamiętam, jak ojciec sprzedawał pług czy traktor, żeby mieć za co pić. Wszyscy wiedzieli, że jest alkoholikiem, więc oferowali mu śmieszne sumy – opowiada Daniel.

Wybrał pracę dla sąsiada. Tamten miał dwie dorosłe córki, które wyprowadziły się do miasta i nie chciały nawet myśleć o powrocie na wieś. – W sumie pewnie się ucieszył, że będzie miał kogoś do pomocy, ale za każdym razem zarzekał się, że on ma komu zostawić swoje pole, więc żebym sobie nie ostrzył zębów – opowiada Daniel.

– Teraz to ja dzierżawie ziemię od niego. Poprawiłem dom matki i sióstr, ale na co dzień nadal pracuję u sąsiada – dodaje. – We wsi mówią, że jestem dzielny, bo podniosłem się z patologii. Tylko kto wie, gdzie byłbym teraz, gdyby nie to wszystko? Nie w Polsce, to na pewno – podkreśla.

– Wróciłem tylko ze względu na matkę, która nadal trzyma gumiaki "starego" w przedpokoju, a także ze względu na pamięć o ojcu. Tyle że dla mnie to jak policzek, bo gdyby to on żył i prowadził gospodarstwo, moja matka nie miałaby teraz nic.