Koncerty drive-in, jak w Mcdonaldsie. To nowy trend, tak wkrótce mogą wyglądać festiwale muzyczne

Aneta Zabłocka
Dawno temu istniały w Polsce kina samochodowe, ale jeśli nie jesteś 40-latkiem, nie masz prawa ich pamiętać. Wygląda na to, że popularność miejsc, do których po rozrywkę przyjeżdża się samochodem, może za chwilę ponownie wybuchnąć. W Europie rodzi się nowy trend: imprezy muzyczne w stylu "drive-in".
Fot. Facebook/Nietfield
Koronawirus zabrał nam w ostatnich tygodniach bardzo wiele rzeczy. Jedną z najbardziej bolesnych strat jest brak koncertów i festiwali. Opener został odwołany, gwiazdy przeniosły swoje występy z wiosny na jesień (nie wiadomo, czy nie będą musiały z nich w ogóle zrezygnować).

Świat bez muzyki na żywo jest trudny do wytrzymania. Na szczęście wygląda na to, że koncerty mogą do nas niebawem wrócić, choć w nieco innej formie.

Czytaj też: Homeoffice2020: zamiast koncertów — streaming. Z powodu pandemii muzycy przenoszą się na Twitcha

W kwietniu w Wilnie zorganizowano wydarzenie o nazwie Drive-In Live, na którą składało się osiem koncertów miejscowych gwiazd. Fani, zamiast tańczyć pod sceną, siedzieli w samochodach i słuchali muzyki.


Odzew był niezwykle pozytywny, więc niebawem na Litwie powinny odbyć się kolejne edycje tej imprezy. Podobne koncerty w formacie "drive in" organizowane są w Danii. W Aarhus, dla fanów w 500 samochodach wystąpił duński muzyk pop-rockowy Mads Langer. "Pół tysiąca biletów rozeszło się w kilkanaście minut" – podali organizatorzy występu Langera. Występ wyglądał wprawdzie, jakby kręcono kolejną część filmu "Auta", ale całość, zdaniem wokalisty, wypadła znakomicie. "Każdy samochód to była osobna, samodzielna impreza" – mówił duński muzyk Z kolei w Niemczech w formule "drive-in" organizowane są imprezy klubowe. Jeden z takich rave'ów zorganizowano w Dolnej Saksonii, przy granicy z Holandią. Zbudowano prawdziwą scenę koncertową, wyposażona w pełny system nagłośnienia i platformę oświetleniową. W każdym z 250 samochodów ustawionych przed sceną mogło znajdować się jedynie dwóch pasażerów. – Na początku nie mieliśmy żadnej interakcji z publicznością, więc zachęcanie ludzi do zabawy było dla nas wyzwaniem – mówił miejscowym mediom Nietfield, jeden z DJ-ów, który grał na koncercie.

– Potem ludzie zaczęli trąbić, to był dla nas sygnał, że dobrze się bawią i od tej pory wiedzieliśmy już, jak nawiązać z nimi kontakt – opowiadał reporterowi serwisu "Mixmag".