Zanim rzucicie się na mnie, spróbuję wytłumaczyć, dlaczego picie podczas kwarantanny może być dobre

Kacper Peresada
Gdy dorastałem, moi rodzice mieli barek. Przesiadywali w nim panowie z brzuchami solidnej wielkości, w telewizorze leciały mecze polskiej ligi piłkarskiej, a co jakiś czas wpadali chłopaki z miasta żeby zebrać haracz i wtedy dochodziło do burd.
Fot: Austin Loveing/Unsplash
Moja babcia lubiła się napić, codziennie wychylała kilka piwek. Mój dziadek był alkoholikiem, ale ja nigdy tego nie odczułem. Podobnie jak w wypadku ojca, który za mojego życia nie wziął alkoholu do ust.

Alkohol otaczał mnie od zawsze, ale w formie czegoś strasznego, zakazanego, czegoś, co należy omijać z daleka. Oczywiście, zarazem był ekscytujący, jak wszystko, co zakazane.

Polska tradycja picia na smutno

Moi znajomi wychowywali się w bardziej "wyluzowanych" domach. U nich palenie było wprawdzie najgorszym przestępstwem, ale wujkowie i ciotki lubili walnąć kilka głębszych i gadać głośno do późnego wieczora. Wszyscy robili się wtedy weseli, a wódeczka dodawała im swojskości.


Czytaj też: Dwa dni i już wszyscy jęczą, że z dziećmi w domu nie da się wytrzymać. Co się z wami stało?

Kultura picia w Polsce od zawsze była… smutna. Nie mieliśmy w niej miejsca na “kulturę”. Wręcz przeciwnie, głównie chodziło o "walenie" wódki z musztardówek, a także o wrzaski do późna w nocy.

Alkohol w naszym kraju zawsze był nadużywany. Do obiadu nie piło się kieliszka wina. Za to po robocie waliło się 4 browarki, by następnie zasnąć w fotelu.

Po weselu wiele młodych par szczyciło się tym, ile "siwuchy" kupiono i ile jej zostało.

Dlatego, gdy zamknięto nas w domach z powodu pandemii, wiele osób zaczęło martwić się o “trzeźwość” Polaków. Ja też.



Gdy dowiedziałem się, że następnych kilka tygodni spędzę w samotności, kupiłem kilka win, a także dwie butelki whisky single malt. Chciałem mieć w domu coś "na wszelki wypadek", coś, przy czym na koniec dnia będę mógł usiąść i wyluzować.

Czułem się z tym trochę źle. W końcu wychowywano nas w przekonaniu, że NIGDY nie można pić samemu, ponieważ alkoholu nie piło się dla smaku, ale po to, by się nawalić.

Gdy w drugim tygodniu kwarantanny otwierałem kolejną już butelkę wina, napisałem do przyjaciółki, co sądzę o tym winie. Opisałem jej bukiet, tak jak umiałem i wtedy dotarło do mnie, że tak, jak podczas gotowania, myślę o smaku, a nie o zapchaniu żołądka, tak pijąc wino nie mam ochoty się nawalić.

Chcę spróbować czegoś nowego i smacznego. Chcę degustować i poszerzać swoją wiedzę. Chcę też patrzeć na alkohol nie jak na "zagładę Polaków", a jak na coś, co cieszy moje kubki smakowe i pozwala mi czasami zapomnieć o troskach.

Stwórzmy w Polsce kulturę picia

Chcę stworzyć swój rytuał picia.

Dorastałem, oglądając filmy, w których panowie siadali w fotelach, odpalali cygara i nalewali sobie 21-letnią whisky. W innych, podczas drogiego obiadu ktoś rozważał, które wino idealnie podkreśli smak ryby, a które warto wziąć do steka.

Picie w filmach nie było niczym złym, pełniło funkcję jednej z wielu przyjemności życia, z których warto korzystać. Tego nikt mnie nie nauczył, gdy byłem dzieckiem. Gdy w końcu stałem się dorosły, nie miałem nawet pojęcia, że alkoholem można po prostu się delektować, bez konieczności nawalenia się.

Okres kwarantanny to idealny czas, aby ten szacunek do alkoholu w sobie wykształcić. Powinniśmy pracować nad kulturą picia, jeśli chcemy, by coś takiego powstało w Polsce.

Ostatnie lata to wysyp nowych barów, w których zaczęto poważnie traktować drinki, polscy producenci win zbierają zasłużone nagrody, a piwo to już od dawna nie tylko lager. Czas, abyśmy zrozumieli, że rozkoszować się czymś dobrym można wszędzie. Nawet w domu. Nawet w samotności.

Gdy mój syn będzie starszy, jestem pewien, że pozwolę mu czasami napić się wina albo szampana w wyjątkowych sytuacjach. Chce, żeby rozumiał, że stworzenie dobrego alkoholu jest taką samą sztuką, jak tworzenie niesamowitej potrawy. Najpierw sam muszę opanować trudną sztukę gotowania.