"Adopcja była złym pomysłem". Chcieli adoptowanym dzieciom dać miłość i dom. Na to nie byli gotowi

Kacper Peresada
– Gdybym mógł cofnąć czas i znowu podjąć tę decyzję, nie zdecydowałbym się na adopcję – mówi mi Tomek. Z żoną zaadoptowali chłopca, bo nie udawało im się zajść w ciążę. Chcieli stworzyć ciepły dom pełen miłości. Rzeczywistość okazała się bardziej bolesna niż mogliby przypuszczać.
Fot: Kinga Cichewicz/Unsplash
Opieka nad adoptowanym dzieckiem niczym się nie różni od zajmowania się rodzonym potomkiem. Trzeba o nie dbać, wychowywać i mieć nadzieję, że wyrośnie na dobrego człowieka. Niestety w wypadku niektórych adopcji istnieje ryzyko, że dziecko, które trafia do nowego domu, ma wewnętrzne demony, których korzenie tkwią w jego przeszłości.

Ludzie, którzy decydują się na adoptowanie dziecka, robią wspaniałą rzecz, choć tak naprawdę nie wiedzą, kim okaże się adoptowany przez nich chłopiec czy dziewczynka. Mogą zaoferować im miłość i bliskość, ale nie będą w stanie pokonać tego, co tkwi w dziecku, głęboko ukryte, od najmłodszych lat.


– Marzyliśmy z żoną o dziecku, po kilku poronieniach zdecydowaliśmy, że spróbujemy adoptować. – mówi mi Tomek. – Adoptowaliśmy go, gdy miał 3 lata. Od początku miał zaburzenia behawioralne, które uznaliśmy za efekt traumy z wczesnego dzieciństwa. Szukaliśmy pomocy specjalistów i wydawało nam się, że wszystko zmierza we właściwym kierunku.

Czytaj także: "Nie chcę mieć dzieci, wolę być szczęśliwy. Mężczyźni, którzy rezygnują z ojcostwa, chcą, by dać im spokój

– Niestety, gdy nasz syn miał 9 lat, jego zachowanie zmieniło się na dużo gorsze – ciągnie Tomek. – Krzywdził naszego psa, zbierał w pokoju śmieci, zaczął wspominać o samobójstwie, a także zachowywał się nieodpowiednio w stosunku do młodszych dzieci, które były w naszym domu.

Dochodzę do wniosku, że jednak nie dajemy sobie rady, choć próbowaliśmy wszystkiego.

– Musieliśmy oddać syna do placówki, po tym, jak podpalił swój pokój i o mało nie spalił całego mieszkania – tłumaczy. Syn nie czuł wyrzutów sumienia, dla niego podpalenie było dobrą zabawą. Nie rozumiał, dlaczego miałby czuć, że zrobił coś złego.

– Spędził w szpitalu łącznie 3 lata. Potem zdecydowaliśmy się, że oddamy go na zawsze – Tomkowi łamie się głos. – Opieka nad nim nie miała sensu. Nie kochał nas. My nie kochaliśmy go. No i zwyczajnie się go baliśmy.

Czuliśmy, że on nam zagraża
Zdaniem Tomka to, o czym ludzie nie chcą mówić to fakt, że dużo dzieci, które trafiają do adopcji, wywodzi się z patologicznych środowisk. Gdy się o tym wspomni w rozmowie, wiele osób zaczyna się denerwować. Uważają, że dzieci do adopcji to po prostu maluchy, które zasługują na to, by ktoś je pokochał.

– Czasami człowiek po prostu nie ma tyle siły. Czuliśmy, że on zagraża i nam, i naszym córkom. Dlaczego miałbym ryzykować, że ktoś może je skrzywdzić?

Tomek podkreśla, że jego córki nie są idealnymi dziećmi. Też ciężko się z nimi dogadać, ale czuje z nimi więź. – Gdy ludzie słyszą, że oddałem dziecko, które adoptowałem, denerwują się.

Jak by postąpił, gdyby chodziło o jego rodzone dziecko? – Nie wiem – rozkłada ręce. – Gdyby było chore psychicznie, pewnie oddałbym je do odpowiedniej placówki, ale nie zrzekłbym się prawa do wychowania... Naprawdę nie wiem, jak bym postąpił. Chciałem naszemu adoptowanemu synowi dać dobry dom, ale on nie chciał tego przyjąć.

Wybrałbym inne dziecko
– Wiem, że to nie jego wina – przyznaje Krzysztof. – Po prostu wcześniej przebywał w domu, w którym go skrzywdzono. Został w ten sposób zaprogramowany przez swoje otoczenie i nie byliśmy w stanie nic z tym zrobić.

Jego syn trafił do systemu adopcyjnego jako sześciolatek. Krzysztof poznał go 3 lata później. Od początku mu nie odpowiadał. Nie patrzył nigdy w oczy, był non stop nakręcony i nie był w stanie wysiedzieć na miejscu.

– Nie byłem tym jakoś bardzo przerażony – opowiada. – To przecież dziecko, do tego w bardzo specyficznej sytuacji, więc miał prawo się denerwować. Coś mi w nim jednak nie pasowało.

Jego żona się zakochała w ich adoptowanym synu. Zaczęli szukać informacji o jego przeszłości, planowali kolejne spotkania przedadopcyjne. Gdy poszli z nim na obiad do restauracji, dzieciak dosłownie łaził po ścianach.

Po namyśle uznali, że może mieć ADHD albo autyzm. Dla Krzysztofa nie był to wielki problem, wiedział, że będzie to utrudnienie w wychowaniu, ale jego żona miała doświadczenie w zajmowaniu się dziećmi o specjalnych potrzebach. Może gdyby tylko on decydował, wybrałby inne dziecko, ale jego żona była przekonana właśnie do tego.

Nie daliśmy rady
W końcu zdecydowali się na adopcję. Przed pierwszym wspólnie spędzonym dniem, musieli nałożyć na dziecko pewne ograniczenia. – Ma osobowość uzależniającą. Gdy grał w gry komputerowe i chcieliśmy, żeby przestał, zachowywał się agresywnie, kopał w krzesła, rzucał kontrolerem do gry. Ograniczyliśmy jego dostęp do konsoli, a potem musieliśmy całkiem zrezygnować z grania.

Zaczęli chodzić z dzieckiem do terapeuty i do psychologa. Jedni diagnozowali autyzm, inni ADHD, jeszcze inni stwierdzali Reaktywne Zaburzenie Przywiązania. Oboje byli zmartwieni, ale już zdążyli nawiązać z dzieckiem więź, więc uznali, że mimo wszystko dadzą sobie radę.

– I wiesz co? Dochodzę do wniosku, że jednak nie dajemy – przyznaje Krzysztof. – Próbowaliśmy wszystkiego. Dawaliśmy mu drugą szansę, tworzyliśmy system nagród, pokazywaliśmy, że kochamy go bez względu na to, co zrobi. Po prostu nie mamy już siły.

Opieka nad nim nie miała sensu. Nie kochał nas. My nie kochaliśmy go. No i zwyczajnie się go baliśmy.

Syn Krzysztofa jest patologicznym kłamcą, nieustannie grozi, że zniszczy coś w domu, po czym faktycznie to robi. Nie czuje wstydu i nigdy nie przeprasza za swoje zachowanie. – Chyba że tego od niego żądamy. Robi, co tylko chce, nawet jeśli wie, że to zachowanie karygodne.

– Od trzech lat jest na lekach. Próbowaliśmy różnych sposobów leczenia farmakologicznego, ale efekty jak dotąd są marne.

– Najgorsze, że ostatnio zachowuje się nieodpowiednio w stosunku do innych dzieci – mówi Krzysztof. – Nic mnie tak nie przeraża, jak to, gdy dowiaduje się, że w szkole dotykał dziewczyny z klasy. Pytam, czy żałuje adopcji. –Tak – słyszę w odpowiedzi. – Codziennie zastanawiam się, czy to właściwy moment, aby pożegnać się z naszym synem.

On jednak zostaje z nami
– Cały ten system jest gówno wart i wcale nie pomaga dzieciom, które potrzebują tej pomocy – przyznaje Krzysztof. – Ja po prostu sobie nie radzę z naszym dzieckiem. Gdyby wierzył, że powrót do ośrodka pomoże dziecku, zdecydowałby się na taki krok. Mimo to postanowili z żoną, że syn z nimi jednak zostanie. Oboje zarabiają na tyle dużo, że mogą sobie pozwolić na pomoc specjalistów. No i nie chcą jeszcze bardziej krzywdzić swojego dziecka, oddając go do miejsca, w którym nikt nie zaoferuje mu miłości.

Gdy adoptujesz dziecko, jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że to będzie niełatwa praca, ale nie bierzesz pod uwagę, że czasami możesz mieć dość.

Po wysłuchaniu historii Tomka i Krzysztofa mam jeszcze jedno przemyślenie: nie można oceniać rodziców, którzy podjęli decyzję o oddaniu dziecka. Tylko oni znają całą historię i tylko oni wiedzą, jak ciężko było im wychowywać adoptowane dziecko, które trafiło do nich z całym bagażem niezawinionych przez nie problemów. Dlatego, jeśli mówią, że żałują decyzji o adopcji, powinniśmy spróbować przynajmniej znaleźć dla nich zrozumienie.

Imiona rozmówców zostały zmienione.