Przestaliśmy wychowywać dzieci, kształcenie stało się ważniejsze od dzieciństwa. One za to zapłacą

Kacper Peresada
Gdy miałem 14 lat dyrektorka mojego gimnazjum powiedziała mojej matce, że szkoła, do której chodzę nie zajmuje się wychowywaniem dzieci. Jej celem jest kształcenie artystów.
Fot: Ben Mullins/Unsplash
Byłem niegrzecznym dzieckiem. Nie chodziło o to, że robiłem coś złego. Nie byłem perfidny, po prostu zaliczałem się do grona niegłupich gnojków, którzy lubili irytować innych. W gimnazjum przechodziłem z klasy do klasy, nigdy się nie ucząc. Wykorzystywałem jedynie spryt, by zdawać jakimś cudem do kolejnej klasy.

Musiałem jedynie pracować nad słuchem i nad grą na instrumencie, ponieważ tego nie można było udawać. Aż tak zdolny niestety nie byłem.

Jako uczeń szkoły muzycznej spędzałem w niej długie godziny. Dojeżdżałem na 7 rano, żeby poćwiczyć na organach przed lekcjami. Zajęcia kończyły się około 15:00, potem ćwiczyłem na instrumencie albo miałem kolejne zajęcia z moją panią profesor. Bywało, że w szkole siedziałem po 10 godzin dziennie. Co ciekawe, w porównaniu do innych uczniów, nie był to wyjątkowy wynik.


Naszym celem jest kształcenie

Szukam właśnie podstawówki dla mojego syna. Włodek ma 7 lat. Jest niegłupim dzieckiem, lubi się uczyć nowych rzeczy, dobrze liczy, ale ma problemy z koncentracją i niechętnie podporządkowuje się zasadom obowiązującym w jego grupie przedszkolnej.

Oczywiście na spotkaniach z dyrektorami czy wicedyrektorami nie ukrywam tego, jakim jest dzieckiem, ponieważ zależy mi, aby mój syn trafił do szkoły, która faktycznie będzie w stanie pomóc mu w rozwoju jego potencjału. Niestety tutaj się zaczynają schody.

Jak dotąd odbyłem kilka spotkań na terenie całej Warszawy. Zdanie "Naszym celem jest kształcenie dzieci, a nie ich wychowywanie” usłyszałem niemal w każdej placówce. Nie było ono oczywiście tak jednoznacznie wyrażone, ale wielokrotnie wyjaśniano mi, że dana szkoła kładzie wielki nacisk na naukę więc "niektóre dzieci sobie w niej nie poradzą".

Lepsza pozycja w wyścigu szczurów

Byłem w kilku podstawówkach, w których lekcje zaczynają się o 8 rano i kończą o 16:00. Potem przychodzi czas na zajęcia pozalekcyjne. Oznacza to, że siedmioletnie dzieci siedzą w szkole tyle, ile ja, gdy miałem kilkanaście lat i łączyłem normalne kształcenie z edukacją muzyczną. Czy ktoś mi może wyjaśnić, jak do tego doszło?

Czy najlepsze, co możemy zaoferować naszym pociechom to kształtowanie ich przyszłego CV? Czy nie lepiej zapewnić im po prostu dzieciństwo i pozwolić na to, by wykorzystały je w pełni?

Gdy dorastałem historie o rodzicach, którzy codziennie wozili dzieci na zajęcia dodatkowe były w moim domu na porządku dziennym. To byli ludzie, którzy koniecznie chcieli, aby ich dzieci były geniuszami. Walczyli o to, aby były najlepsze we wszystkim i mogły potem zarabiać miliony złotych.

O takich rodzicach w moim domu mówiło się, że są dziwakami pozbawiającymi swoje dzieci szczęśliwego dzieciństwa i od najmłodszych lat usiłującymi zrobić z nich geniuszy, którzy potem będą mieli ułatwioną pozycję startową w wyścigu szczurów.

Moi rodzice nigdy tacy nie byli. Chodziłem do szkoły muzycznej i miałem treningi pływackie, ale prawda jest taka, że sam podjąłem decyzję o tym, że chce się tymi rzeczami zajmować. Jedyne, do czego byłem przymuszany to korepetycje z angielskiego, miałem je chyba od 6. roku życia. Wszystkie pozostałe zajęcia wybierałem sobie sam.

Dzieci powinny być dziećmi

Tymczasem szukając szkoły dla mojego syna, odbyłem spotkania w 3 szkołach, które mają po 15 godzin angielskiego tygodniowo już w pierwszej klasie podstawówki.

Gdy poszedłem ostatnio na badania integracji sensorycznej z moim synem, spotkałem tam matkę z półtorarocznym dzieckiem na rękach. Pani psycholog wyjaśniła mi, że ta kobieta uczy swojego malucha czytać już od 6 miesięcy. Po czym dodała: "Dla nas to dobrze, bo będziemy mieć sporo pracy. Dla dziecka niestety o wiele gorzej".

Gdy dorastałem historie o rodzicach, którzy codziennie wozili dzieci na zajęcia dodatkowe były w moim domu na porządku dziennym. To byli ludzie, którzy koniecznie chcieli, aby ich dzieci były geniuszami.

Rodzice w ostatnich kilkunastu latach zaczęli coraz bardziej fiksować się na rozwoju intelektualnym swoich pociech, zapominając o ich rozwoju mentalnym. Tak samo zresztą działają szkoły, które wychodzą naprzeciw potrzebom rodzica, dla którego ważniejsze jest, aby 10-latek mówił w 4 językach, niż to aby był dobrym i empatycznym człowiekiem.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat rodzice coraz bardziej zapominają o wychowywaniu dzieci i częściej po prostu próbują je kształcić. A czy naprawdę najlepsze, co możemy zaoferować naszym pociechom to kształtowanie ich przyszłego CV? Czy nie lepiej zapewnić im po prostu dzieciństwo i pozwolić na to, by wykorzystały je w pełni?

Nauczyłem się czytać w pierwszej klasie podstawówki. Pisałem marnie do 2. klasy podstawówki. Dzisiaj zarabiam na życie pisaniem. Nie zyskałbym nic w swoim życiu, gdybym, zamiast bawić się na podwórku, nauczył się pisać jako 4-latek.

Wręcz przeciwnie. Pewnie wiele bym stracił, czując się wyalienowany i dziwaczny w porównaniu do innych rówieśników. Dzieci nie powinny się czuć inne – dzięki temu mogą nawiązywać więzi. Pozwólmy więc dzieciom być dziećmi. Wychowujmy je. Na kształcenie przyjdzie pora.