Człowiek trzeciej kategorii. Droga do adopcji dziecka przez samotnego faceta jest drogą przez mękę

Kacper Peresada
Przyzwyczailiśmy się do myśli, że dzieci mogą adoptować niemal wyłącznie małżeństwa. Zaakceptowaliśmy też fakt, że dużo trudniej mają pary żyjące w konkubinacie. A co z singlami, którzy nie zbudowali trwałego związku, ale bardzo zależy im na tym, by stworzyć pełen miłości dom dla adoptowanego dziecka? Tu zaczynają się schody, na których większość potencjalnych ojców wybija sobie zęby.
Fot: Flo Maderebner/Pexels
Tomek chciałby mieć dzieci. Jest 35-latkiem, dobrze zarabia, a jego praca nie ogranicza go czasowo. Nie ma żony ani partnerki i nie jest pewien czy w najbliższym czasie chce się angażować w poważny związek. Zwłaszcza że w życiu zdążył się już rozwieść, potem zaręczyć, a następnie zerwać zaręczyny. Jak przyznaje, teraz najbardziej zależy mu na tym, by być ojcem.

– Jakieś 10 lat temu obejrzałem film z Paulem Dano i Zooey Deschanel, w którym główny bohater decyduje się adoptować dziewczynkę z Chin – wyjaśnia Tomek. – Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że, jeśli nie będę miał z kim założyć rodziny, chciałbym adoptować dziecko.


Tomek co jakiś czas wracał myślami do tamtego filmu. Do myśli o adopcji nie podchodził zbyt poważnie, ale zawsze z tyłu głowy miał tkwił pomysł, że "jakby co", założy dwuosobową rodzinę.

Test na ojca, test na matkę

W Polsce każdego roku adoptowanych jest około 3,6 tysiąca dzieci. To niewiele, kolejne 20 tysięcy czeka w domach dziecka. Większość z nich nie może trafić na stałe do rodzin w związku z ich nieuregulowaną sytuacją prawną.

Na samotnych mężczyzn chcących adoptować patrzy się bardzo nieufnie. W tym przypadku nietypowe oznacza dziwne.

Plany zwiększenia liczby adopcji są torpedowane przez rząd, który nie zgadza się na to, by dzieci mogły być adoptowane przez pary w konkubinacie czy pary tej samej płci. Faktem jest też, że wiele instytucji nie zgadza się, aby osoby samotne mogły przechodzić u nich kursy adopcyjne, mimo że nie ma do tego przeszkód prawnych.

– Wiele ośrodków tego typu to katolickie instytucje i do samotnych kandydatów podchodzą tam nieufnie. Zwłaszcza jeśli są nimi mężczyźni – mówi Tomek. – O adopcję ubiegają się małżeństwa i one zawsze będą miały pierwszeństwo.

Wierzę, że jeśli kiedyś uda mi się przejść tę selekcję, podejdę do tematu egoistycznie.

Jeśli singiel przejdzie pierwsze sito selekcji, czeka go skomplikowany proces akceptacji, bardziej drobiazgowy niż w przypadku małżeństw. W końcu samotna osoba, która zostanie rodzicem adoptowanego dziecka, musi pełnić funkcję obojga rodziców, więc czeka ją więcej obowiązków.

Dlatego oprócz egzaminu na ojca, trzeba też zdać drugi – "na matkę". Ważne jest, aby pokazać, że samotny rodzic w razie czego będzie mógł liczyć na wsparcie najbliższej rodziny i przyjaciół.

– Z tego, co mówiono mi w trakcie spotkań, jeśli uda mi się przejść wszystkie etapy selekcji, mogę mieć nadzieję na adopcję dzieci, których przede mną nie chciały małżeństwa – starsze lub z problemami zdrowotnymi – tłumaczy Tomek.

Długa droga do szczęścia

Zwłaszcza w tym drugim wypadku pojawia się kłopot. W przypadku dzieci wymagających dodatkowej opieki jedna osoba może sobie nie poradzić.

– Wierzę, że jeśli kiedyś uda mi się przejść tę selekcję, podejdę do tematu egoistycznie – mówi Tomek. Jego zdaniem tylko w taki sposób może zminimalizować ryzyko, że będzie żałował swojej decyzji.

Gdyby uznał, że ratuje "biedne dziecko", jego podejście może w przyszłości odbić się na potomku. – Nie chcę, aby moje dziecko przez całe życie było mi wdzięczne za to, że wyciągnąłem je z sierocińca. Chcę, aby było szczęśliwe, że jestem jego ojcem. To, w jaki sposób pojawiliśmy się w swoim życiu, nie powinien mieć żadnego znaczenia, ani dla mnie, ani dla niego.

Tomkowi wielokrotnie sugerowano, by założył rodzinę zastępczą, ale nie jest zainteresowany takim rozwiązaniem. Chce stworzyć coś stałego w życiu i mieć pewność, że nagle nie zostanie mu to odebrane.

– Wszędzie, gdzie się dowiadywałem, odpowiedź na pytanie, czy mam szansę na adoptowanie jako samotny mężczyzna, brzmiała tak samo: teoretycznie tak – tłumaczy. – Problemem jest to, że przypadki takie są wyjątkowo rzadkie, więc na mężczyzn chcących adoptować patrzy się bardzo nieufnie. W tym przypadku nietypowe oznacza dziwne.

Tomek przyznaje, że boi się zasad adopcyjnych panujących w Polsce i ma wrażenie, że jest postrzegany jako człowiek trzeciej kategorii. A przecież zależy mu dokładnie na tym samym, na czym wszystkim ludziom planującym adopcję – na stworzeniu kochającego domu dla swojego dziecka.

– Nie poddam się, po prostu pogodziłem się z tym, że moja droga do szczęścia będzie dłuższa niż dla większości ludzi, ale w końcu uda mi się założyć dwuosobową rodzinę – kończy.