Spędzają w podróży 150 dni w roku. O biznesie i smakowaniu życia mówią twórcy bloga Tasteaway

Aneta Zabłocka
Zapytaj swoje dzieci, kim chcą być, gdy dorosną. Idę o zakład, że powiedzą: "blogerem albo youtuberem". Komu nie marzy się praca blogera podróżniczego? Wyobraź to sobie - egzotyczne podróże, wakacje przez pół roku, słońce i świetne jedzenie . Nieustający urlop? Nie do końca.
Tasteaway - blogerzy, którzy zwiedzili prawie cały świat z dziećmi Fot. Tasteway
Natalia Sitarska i Łukasz Smoliński, prowadzący wspólnie bloga Tasteaway, nie ustają w zwiedzaniu świata, ale jednocześnie ciężko pracują. Jakimś cudem udało się im znaleźć równowagę między prowadzeniem własnego biznesu, wychowywaniem dzieci a podróżami.

We wszystkich wyprawach towarzyszy im 200 tysięcy fanów na Facebooku, którzy czerpią od nich wiedzę o tym, dokąd polecieć, gdzie dobrze zjeść i jak nie zwariować podróżując samolotem z dziećmi na drugi koniec świata.

Dla wielu ludzi wasze życie to spełnienie marzeń. Nieustannie podróżujecie, częściej widać was w egzotycznych miejscach niż w Warszawie. Jaka jest prawda?


Łukasz: Nasze życie jest pełne wrażeń i intensywne, ale nie składa się wyłącznie z podróży. Sporo pracujemy, również podczas wyjazdów. Do tego nie podróżujemy za darmo. Za większość wyjazdów płacimy z własnej kieszeni. Można nawet powiedzieć, że zarabiamy po to, żeby podróżować.

Ja prowadzę nowoczesną cukiernię Deseo Patisserie & Chocolaterie, teraz to już mała sieć, Natalia zajmuje się badaniami rynku w ramach własnej agencji badawczej Brainlab. To, co opisujemy na blogu to pochodna naszego życia. Pokazujemy miejsca, w których po prostu chcemy być. Nasz kalendarz jest bardzo napięty – i na co dzień, i w podróży. Czasem praca zastępuje nam nawet wieczorny seks (śmiech).

Dopracowaliście się już zespołu, który jeździ z wami i dokumentuje podróże?

Natalia: Nie. Wszystko robimy sami. Fotografujemy i piszemy teksty. Sami prowadzimy też profile w mediach społecznościowych i odpowiadamy na komentarze fanów. Jak prowadzić biznes kiedy przez prawie pół roku jesteście w podróży?

Natalia: Nasze wyjazdy wyglądają trochę inaczej niż można by sobie wyobrażać. Podczas ubiegłorocznych letnich wakacji 2 miesiące spędziliśmy w Japonii, Tajlandii i Korei. Ktoś mógłby powiedzieć: „Dwa miesiące urlopu?”.

Tyle, że każda podróż to dla nas także czas poświęcony na pracę. Codziennie odpowiadamy na maile, Łukaszowi zdarza się z drugiego końca świata prowadzić telekonferencje z zespołem, ja z kolei piszę raporty, czasem prowadzę nawet badania przez internet.

Łukasz: W te święta jarmarki bożonarodzeniowe w Niemczech zwiedzaliśmy oglądając zdjęcia opryszczki, bo Natalia prowadziła projekt dotyczący leczenia tej przypadłości.

Natalia:W dzisiejszych czasach możliwości pracy zdalnej są duże. Czasem obecność w Warszawie jest niezbędna, ale gdy prowadzimy projekty online, można nad nimi pracować będąc w Tajlandii, Wietnamie czy w Niemczech.

Łukasz: W gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do tego, czy wolisz mieć 24 dni urlopu, gdy odkładasz komputer na bok i nic nie robisz – czy może chcesz spędzić 150 dni w podróży, ale za to łączyć zwiedzanie z pracą.

Firmy, które prowadzicie, nie tracą na tym?

Łukasz: Zupełnie nie. We wrześniu otworzył się czwarty lokal Deseo, a zarazem nasza pierwsza franczyza. W 2020 przenosimy pracownię cukierniczą do nowego miejsca. Na ten rok zaplanowaliśmy wiele inwestycji. Deseo bardzo dobrze się rozwija, choć początki były trudne. Wyznajemy zasadę: biznes jest ważny, ale życie ważniejsze. Przywozicie z podróży inspiracje do Deseo?

Natalia: Tak. W Wietnamie zakochaliśmy się w kawie po wietnamsku i teraz można ją znaleźć w naszej cukierni. Matcha to z kolei nasza wielka miłość przywieziona z Japonii. Mamy więc lody o tym smaku w cukierni i myślę, że w zestawieniu z różnymi lodami z zielonej herbaty dostępnymi w Polsce, naszym najbliżej do smaku, który znamy z Japonii.

Łukasz: Są lepsze niż japońskie. Japończycy mają świetną matchę, ale nie potrafią robić dobrych lodów.

Natalia: Podróże kulinarne maja ogromny wpływ na prowadzenie cukierni. Zanim wprowadziliśmy lody do oferty, polecieliśmy do Rzymu i testowaliśmy różne smaki w ponad 20 lodziarniach.

Łukasz: Przez kilka dni wstawaliśmy wcześnie rano i zaczynaliśmy dzień od jedzenia lodów. Pracę kończyliśmy o 22:00. Całymi dniami jedliśmy niemal wyłącznie lody.

Natalia: Z Apulii we Włoszech przywieźliśmy też pomysł na cafe leccesse. To jest espresso na lodzie z dodatkiem syropu z migdałów. Świetnie orzeźwia w upały.

Łukasz: Zdarza nam się tak układać plan podróży, by uwzględniać miejsca, w których możemy sprobować lokalnych słodyczy.

Natalia: Ostatnio w Tajpej na Tajwanie odwiedziliśmy cukiernię specjalizującą się w deserach przygotowywanych z wykorzystaniem matchy i zjedliśmy tam bardzo dobry sernik z matchą. Od razu zrobiłam zdjęcie, a następnie wysłaliśmy je do naszych cukierniczek, żeby zaczęły pracować nad podobnym przepisem.

Łukasz: Mamy naturalne skrzywienie – zwracamy uwagę na wszystko, co słodkie i smaczne. Jesteśmy jak kobiety w ciąży, które na ulicy zwracają uwagę na inne ciężarne czy na matki z dziećmi. W jakim kraju jedzą najlepiej?

Łukasz: W Japonii. Po pierwszej wyprawie do tego kraju wróciłem do Polski z "depresją kulinarną". Uznałem, że nasze życie nie będzie już takie samo – i że chcę jak najszybciej tam wrócić.

Natalia: Jeśli ktoś uwielbia ryby i owoce morza to Japonia jest miejscem dla niego. Ale nawet jeśli ktoś nie przepada za tymi smakami to Japończycy mają przecież ramen, udon, czy świetną wołowinę. Kulinarnie to nasz ulubiony kierunek. Ja cenię też Tajlandię, a w Europie – Włochy.

A najgorszy kierunek kulinarny?

Łukasz: Walia.

Natalia: Szkocja i Irlandia zaskoczyły nas kulinarnie, z kolei w Walii ciągle trafialiśmy do miejsc, w których potrawy ociekały tłuszczem.

Łukasz: Pod względem kulinarnym nie zachwyciła mnie też Australia, ale na razie jedynie „liznęliśmy” temat, bo spędziliśmy tam tylko dziesięć dni. To piękny kraj, ale kuchnia wybór dań i poziom ich przygotowania potraw stał na bardzo niskim poziomie. Dominował fast food. Podróżujecie z dziećmi. Ile miały lat, gdy zaczęły z wami zwiedzać świat?

Łukasz: Max miał 3 tygodnie, gdy zabraliśmy go na krótka wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Gdy skończył dwa miesiące pojechaliśmy na „objazdówke" po Europie – pokonaliśmy łącznie 10 tysięcy kilometrów. Jako sześciomiesięczne niemowle polecieliśmy na swój pierwszy egzotyczny wyjazd – do Meksyku.

W przypadku Jagody dalekie podróże zaczęliśmy wcześniej – miała 2,5 miesiąca, gdy zabraliśmy ją do Tajlandii. Zawsze polecamy rodzicom podróże z małymi dziećmi. Do ukończenia 1. roku życie dziecko jest najprzyjemniejsze w podróży – nigdzie nie ucieka, nie kombinuje, najważniejsze dla niego jest jedzenie i czysta pielucha. No i obecność rodziców.

Natalia: Gdy ruszaliśmy w podróż z 2,5 miesięcznym Maksem, sporo znajomych się dziwiło. Uważali, że zwariowaliśmy. Nie było nas miesiąc, zrobiliśmy pętlę po Europie z Polski do Portugali i z powrotem.

Nasze dzieci zawsze dobrze czuły się w podróży. Myślę, że częściej to rodzice obawiają się tego, jak to będzie. Nie trzeba się bać, efekt może pozytywnie zaskoczyć.

Łukasz: Po komentarzach widzimy, ze to nie zawsze mamy mają obawy przed ruszeniem w świat. Często to mężczyźni blokują plany wyjazdu z dzieckiem. A może po prostu panowie lubią wygodę?
Może obawiają się bycia z dzieckiem w podróży i tego, że nie będzie można uciec do pracy przed obowiązkami.

Co podróże dają waszym dzieciom?

Łukasz: Uczą się otwartości, bez dwóch zdań. Stykają się z innymi kulturami, rasami czy smakami. Do tego dziecko w podróży musi wykazać się większą cierpliwością, bo podróżowanie to nie tylko plaża, piasek i morze. Trzeba dojechać, a to czasem może zająć nawet kilkanaście godzin.

Podróże to też wspomnienia. Najbardziej wzruszającym prezentem, który dostałem od rodziców, była kronika wypełniona moimi zdjęciami. Podarowali mi ją na 30. urodziny. Wyobrażam sobie, jakim przeżyciem dla 30–letniego Maxa może być powrót do wspomnień z dzieciństwa i oglądanie niemal dzień po dniu kroniki swojego życia, z najdrobniejszymi szczegółami – co jadł, gdzie wtedy był i tak dalej.

Największy "fuckup", który zdarzył się wam w podróży?

Łukasz:24 grudnia mieliśmy lecieć z Dubaju do Hongkongu. Hotel był blisko lotniska, więc Natalia, stwierdziła, że wyjdziemy godzinę przed odlotem.

Natalia: Mieliśmy karty pokładowe, ale zapomniałam, że trzeba też nadać walizkę…

Łukasz: Efekt był taki, że wigilię spędziliśmy na lotnisku, oczywiście pokłóceni. Koczowaliśmy tam cały dzień.

Natalia: Ale za to cieszyłeś się, że „Kevina samego w domu” obejrzysz w samolocie, więc będzie prawie jak w Polsce. Zdarzyły nam się też fuckupy wspólnie z dziećmi. Jak każdemu. Nasze dziecko darło się wniebogłosy w samolocie – lecieliśmy z niespełna dwuletnią Jagodą, to w ogóle najgorszy wiek na podróżowanie.

Weszliśmy na pokład, a potem samolot godzinę spędził na płycie lotniska. Nasza córka nie mogła zasnąć, choć była zmęczona. Wpadła w histerię, żeby ją uspokoić, zaniosłam ją do toalety i dopiero tam zasnęła. To nasz sprawdzony patent na odcięcie zmęczonego dziecka od nadmiaru bodźców w samolocie.

Jak wygląda idealna walizka rodzica w podróży?

Natalia: Staramy się zabierać jedną dużą walizkę. Dzieci chcą mieć swoje plecaczki, tyle że potem nie zawsze chcą je nosić. Za granicą często się przemieszczamy, więc bagaż musi być łatwy w obsłudze – 1 duża walizka i 1 podręczna.

Jak sobie wyobrażacie idealny wyjazd? Jaki kraj daje wam pełnię szczęścia?

Łukasz: Rzadko z podróży wracamy nieusatysfakcjonowani. W przypadku każdej wyprawy pojawia się zmęczenie. Ale nie przypominam sobie sytuacji, w których wracalibyśmy do Polski niezadowoleni. Jeśli tak było, to przyczyną była praca – na przykład miałem za dużo stresu w pracy i nie potrafiłem zapomnieć o tym, co na mnie czeka w Warszawie.