"Mojej matce kompletnie odbiło". Dorosłe dzieci helikopterowych rodziców mają żal o skopane życie

Kacper Peresada
Helikopterowi rodzice to w Polsce problem raczej dosyć nowy. Są zawsze obok swojego dziecka. Pilnują go, zapewniają wszystko co potrzebne i podejmują wszystkie decyzje. Traktują dzieci jak zdalnie sterowaną zabawkę – starają się nimi bez przerwy kierować. Wierzą, że w ten sposób zapewnią dzieciom idealne życie. Wychodzi zupełnie inaczej.
Fot: Dawid Zawiła/Unsplash
– Gdy byłem w liceum, dostawałem kary za wszystko. Nigdzie nie wolno mi było chodzić, nie mogłem dzwonić do znajomych czy korzystać z komputera. Moja matka potrafiła na przykład umawiać się ze mną, że w soboty muszę wrócić przed 18:00, a potem karać mnie, za to, że nie byłem w domu przed 17:00 – wspomina Michał.

Helikopterowi rodzice z jednej strony wierzą, że dziecko musi zapracować na własny sukces, ale przy okazji robią wszystko, aby na każdym etapie dążenia do tego sukcesu wyręczać swoje dzieci.

Wolność dziecka też jest przez nich ograniczana do minimum. Liczy się tylko jego przyszłość dlatego wszystko, co może zagrozić idealnej dorosłości jest przez "helikopterowych" wycinane z życia.


"Helikopterowanie" zaczyna się tuż po narodzinach dziecka. Rodzice bez przerwy są w pobliżu, cały czas się z nim bawią, a przy okazji nieustannie próbują kształtować jego zachowania nie pozwalając mu przebywać w samotności.

Gdy dziecko dorasta, rodzice decydują za niego na jakie zajęcia dodatkowe będzie chodziło, jaka rozrywka jest dla niego odpowiednia, którzy znajomi są fajni – i oczywiście pomagają niestrudzenie w odrabianiu pracy domowej.

Szlachetne intencje to za mało

Przyczyny takich zachowań są różne. Niektórzy rodzice boją się, że bez nich syn czy córka nie odniosą sukcesu w życiu. Inni swoim zachowaniem starają się być przeciwieństwem własnych rodziców, którzy nie zwracali uwagi na własne dzieci przez co oni czuli się niekochani. W obu przypadkach efekty takich działań są opłakane.

Intencje „Helikopterowych rodziców”oczywiście są szlachetne, jednak linia między byciem zaangażowanym rodzicem, a takim, który tłamsi swoje dziecko, jest niestety cienka.

Gdy jesteś nastolatkiem po prostu wkurwiasz się na ograniczenia w domu. Dopiero gdy dorastasz widzisz wszystkie negatywne skutki, które powstały w twoim życiu przez to, że mamusia zawsze decydowała za ciebie.

– Wielki wpływ na „helikopterowanie” miały telefony komórkowe. Gdy stały się wszechobecne, mojej matce odbiło już kompletnie – wspomina Wojtek. – Jeśli nie odpisałem na smsa w ciągu 10 minut, jeśli nie odebrałem telefonu, albo błyskawicznie nie oddzwoniłem, mogłem być pewien, że w domu czeka mnie piekło.

Psychologowie wyjaśniają, że gdy staramy się uratować dziecko przed złymi wpływami czy porażkami, okradamy je z tysiąca okazji do bezcennej nauki i zbierania doświadczeń. Dzięki porażkom czy życiowym wyzwaniom dzieci nabywają bezcennych umiejętności. Nie zdobędą ich w inny sposób.

Specjaliści podkreślają też, że efekt „helikopterowania” często jest odwrotny do zamierzonego. Fakt, że rodzic jest cały czas w pobliżu, w młodym człowieku może wywołać wrażenie, że nie jest on w stanie zrobić nic samodzielnie. To może przeradzać się w obniżenie samooceny.

Dzieci helikopterowych rodziców nie radzą sobie również z emocjami w obliczu zawodu czy porażki. Badania wykazały, że ograniczając stres u swoich dzieci rodzice doprowadzają do sytuacji, w których nie są one w stanie sobie z nim radzić w dorosłym życiu.

To się nigdy nie skończy

Niestety – helikoptery nie wyłączają silników nawet gdy dziecko osiągnie pełnoletność, a dorośli ludzie muszą radzić sobie z permanentną inwigilacją ze strony nadopiekuńczych rodziców.

– Helikopterowanie nie kończy się nigdy. Moja matka nie odpuściła nawet, gdy się ożeniłem i zostałem ojcem. Dzwoniła do mojej żony i wypytywała o wszystko – przyznaje Michał. Po wyprowadzce od rodziców starał się ustalić nowe zasady współżycia, które pozwoliłyby mu na samodzielność.

Niestety skutki były opłakane. Michał ostatecznie zmuszony był zerwać kontakt z mamą. Tak samo postąpił jego brat. – Gdyby tylko chciała poszedłbym z nią na terapię. Ale ona woli narzekać na mnie i na brata swoim znajomym.

Michał mówi, że przez lata starał się unormować relację ze swoją matką. Wiele godzin spędził na rozmowach w sieci z osobami wychowanymi przez helikopterowych rodziców.

– Czytałem coraz więcej i czułem, że łapię coraz większego doła – opowiada Michał. Z czasem zaczął zauważać, że prawie żadne dziecko helikopterowych rodziców nie jest w stanie powiedzieć, że udało mu się wyprowadzić relacje z rodzicami na prostą.

Większość podkreślała, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest zerwanie kontaktu. – W takiej relacji dla rodzica najważniejsza jest kontrola. Wiele osób sądzi, że jedynym sposobem, aby ta kontrola należała do dziecka jest odebranie rodzicowi tego, co jest dla niego najważniejsze. Czyli możliwości bycia częścią życia dziecka.

– Najgorsze jest to, gdy sobie w końcu uświadomisz, jak bardzo to zachowanie spowolniło cię w życiu. Gdy jesteś nastolatkiem po prostu wkurwiasz się na ograniczenia w domu, bo widzisz, że inne dzieci mają normalne życie. Gdy dorastasz dostrzegasz negatywne skutki, tego, że mamusia zawsze podejmowała decyzje za ciebie.

Moja matka nie odpuściła nawet, gdy się ożeniłem i zostałem ojcem. Dzwoniła do mojej żony i wypytywała o wszystko.

Michał wspomina, że nie zna wielu osób w jego wieku, które musiały sobie radzić z „helikopterami”. Ale w szkole jego syna widzi takie przypadki – dostrzega rodziców, którzy ciężko pracują na to, by ich dziecko w przyszłości z nimi nie rozmawiało.

Pytam, czy czasami zauważa u siebie zachowania, które go martwią. – Nie – odpowiada. – Czasami faktycznie zastanawiam się, czy w niektórych sytuacjach nie przesadzam jako rodzic, ale uważam że można angażować się w życie dziecka bez przekraczania granic. Jestem przekonany, że właśnie tak robię.