"Gdy pytają, mówię szczerze". Jak wychowywać dziecko w związku, w którym rodzice mają kochanków?

Kacper Peresada
– Ludzie, którzy są w poliamorycznych związkach uwielbiają opowiadać o tym, jak wszystko im się dobrze układa. Fakty są jednak takie, że mało kto nadaje się do takiej relacji. Ci, którzy uważają poliamoryzm za coś dziwnego są bezsensownie krytykanccy. Ci, którzy są w takich związkach lubią je idealizować – tłumaczy mi znajomy, który żył w poliamorycznym związku.
Fot: Noorulabdeen Ahmad/Unsplash
Poliamoria to nic nowego, a mimo to wywołuje wciąż sporo emocji. Dopiero od kilku lat mówi się o niej bardziej otwarcie. Poliamoria to po prostu związek, w którym jest więcej niż dwójka partnerów i wszyscy są na równych prawach. Związki tego typu opierają się na jasno określonych zasadach, które muszą zaakceptować wszystkie strony. Ich złamanie traktowane jest jako zdrada.

– W związkach „poli” też może dojść do zdrady. Każdy ma swoje reguły, które ustala się na początku znajomości. Ich złamanie czy przekroczenie pewnych granic ma tak samo negatywny wpływ na relację, jak zdrada w przypadku monogamii.


Najważniejsze w takich związkach jest pełne zaufanie i szacunek. Jak podkreśla wiele poliamorycznych osób, nie można pozwolić sobie na brak szczerości czy otwartości. Wszystko znacząco się komplikuje, gdy w grę wchodzą również dzieci któregoś z partnerów.

– Moje dzieci wiedzą, jak wygląda ta relacja. Chętnie spędzają czas z chłopakiem mojej żony. Mają 12 i 14 lat, więc rozumieją, że ich matka jest w „prawdziwym związku” – wyjaśnia Wincent. – Nie współżyjemy z żoną, ale razem mieszkamy. Nasze dzieci widzą więc, że przychodzą do mnie moje partnerki. Czasami je rozpoznają, ale ponieważ nie zdarza mi się wchodzić w długotrwałe relacje, nie nawiązują bliższych znajomości.

– Moje dzieci są w wieku szkolnym, więc są świadome wszystkiego. Poznały mojego chłopaka i jego dziewczynę, często się odwiedzamy. Dzieciaki widzą, że okazujemy sobie czułość, przytulamy się i całujemy. Co ważne, widzą też, że ich ojciec nie ma z tym problemu – podkreśla Kaśka. – Jednak mimo, że staramy się być otwarci na co dzień, w rozmowach z dziećmi podkreślamy, że życie seksualne to sfera prywatna.
Moje dzieci wiedzą, jak wygląda ta relacja. Chętnie spędzają czas z chłopakiem mojej żony.
Kasia stara się szanować seksualność innych. Dlatego chce, aby jej dzieci były świadome tego, jak wygląda życie ich rodziców. Zależy jej jednak też, by nie została przekroczona granica, w której dzieci dowiadują się więcej niż chciałyby czy powinny.

– Świadomość, że twoi rodzice też są ludźmi, którzy uprawiają seks to jedno. Staram się jednak unikać sytuacji, w której moje dzieci mogą słyszeć albo zobaczyć, co robimy w sypialni – dodaje Kasia.

W wielu domach osób w związkach otwartych, partnerzy przedstawiani są dzieciom jako „ciocie” czy „wujkowie”. Ich obecność nie różni się niczym od relacji, jakie dzieci mogą mieć z bliskimi przyjaciółmi monogamicznych par.

– Wychowałem się w „rozszerzonej rodzinie”. Dopiero jako 15-latek załapałem, o co w tym chodzi. Przez lata miałem wielu „kuzynków”, „wujków” i „ciotki”, stanowili część mojego życia – wyjaśnia Maciek.

Gdy w końcu zrozumiał, w jakiej rodzinie się wychowuje, był już na tyle dorosły, aby to sobie samemu wyjaśnić. Jego młodsze rodzeństwo nie miało tyle szczęścia.

– Mieli wtedy 11 i 13 lat, według mnie cała sytuacja miała na nich duży wpływ. Gdy się dowiedzieli jak wyglądają relacje w naszej rodzinie, nie potrafili tego ogarnąć. Czy rodzice się nie kochają? Czy nasza rodzina jest popsuta? Czemu tata i mama nie mogą być zwyczajną parą tak, jak inni rodzice?

Według Maćka, w związkach otwartych trudniej jest wychowywać dzieci. – W monogamicznym związku tylko dwie osoby mogą ci namieszać w głowie. Tutaj wszystko staje się bardziej złożone.
Było mi ciężko. Gdy ktoś z partnerów moich rodziców znikał z naszego życia czułam, że to moja wina. Zaliczyłam wiele takich rozwodów.
Według niego wszystko zależy od tego, czy ludzie chcą dobrze wychować swoje dzieci, czy też uważają, że to nie one są najważniejsze. Łatwiej jest dogadać się w tej sprawie dwójce ludzi niż trójce czy czwórce.

– Moi rodzice byli w otwartym związku do momentu gdy skończyłam 17 lat. Było mi ciężko. Gdy, któreś z nich wchodziło w poważniejszy związek z kimś a potem ten ktoś znikał z naszego życia czułam, że to moja wina. Zaliczyłam wiele takich rozwodów, mimo że moi rodzice cały czas byli ze sobą – wspomina Anna.

Opowiada też historię dziewczyny swojej matki, osoby, która była obecna w jej życiu przez 11 lat. Pewnego dnia doszło do bolesnego rozstania po czym nie spotkała tej kobiety już nigdy więcej.

– W takich związkach partner jednego z rodziców ma często ograniczone „prawa” do dziecka. Ale dzieci i tak przywiązują się do takich osób. Tamta kobieta była dla mnie jak moja druga matka. Gdy zniknęła, byłam przekonana, że to moja wina – mówi Anna.

– Często czułam się strasznie zazdrosna. Gdy ktoś się zakochuje, wszystko schodzi na dalszy plan. Miałam poczucie, że jestem na drugim albo trzecim planie, ponieważ któryś z moich rodziców zakochiwał się po raz kolejny.

– Wierzę, że moje życie romantyczne należy do mnie. Moje małżeństwo jest publiczne i dzieci mają świadomość, że kiedyś musieliśmy uprawiać seks, bo w końcu jakoś pojawiły się na świecie. Gdy spotykam się z moim partnerem moje dzieci wiedzą, że ta osoba to mój bliski przyjaciel, ale nie muszą znać natury naszej znajomości – wyjaśnia mi kolejna osoba. – Jeśli zapytają, będę szczera. Chcę, aby miały świadomość, że miłość nie jest czymś ograniczonym do związków monogamicznych.

Wielu moich rozmówców zwraca uwagę na podobieństwa między wychowywaniem dzieci przez związki poliamoryczne i rozwiedzione pary. W wypadku tych pierwszych mamy ludzi, którzy kochają się i szanują starając się opiekować pociechami. U tych drugich rozwód prowadzi do sytuacji, w której dziecko ma dwa domy i dwie pary ludzi, którzy się nimi zajmują.

– Nie jestem pewien, czy jest duża różnica między poliamorycznymi rodzicami a wychowywaniem dzieci w dwóch domach przez matkę z nowym partnerem i tatę z partnerką. Wszystko tak naprawdę opiera się na ludziach, którzy biorą w tym udział. Jeśli umiemy stworzyć odpowiednie zasady i dogadać się co do tego, jak chcemy zajmować się dziećmi, czy ma to jakiekolwiek znaczenie?