Wysłuchajcie mojej historii: Jestem ojcem, który z konieczności stał się fanem Billie Eilish
Ma 18-lat, kolorowe włosy i porwała moją córkę. Posłuchajcie o Billie Eilish, idolce mrocznych, wrażliwych 11-latek – i o historii procesu, który doprowadził do tego, że uznałem, iż Billie to odpowiednia idolka dla mojego dziecka.
Lepiej jednak wpisać w Google'u młodzieżowe słowo roku, czyli alternatywkę. Osoba, która dominuje w wynikach to właśnie Billie Eilish (oraz Michał Wiśniewski).
Fot. Google
Co mi wyszło? Dużo rzeczy.
Pierwszy punkt zaczepienia: "mroczne" teksty. Eilish to nie jest byle Ariana Grande, która do końca życia niczym kucyk Pony będzie żeglować na tęczy. U Eilish jest, z tego co się zorientowałem, i śmierć przyjaciela, i zagłada planety, i toksyczne związki, przy których podboje Lany del Rey jawią się jako opowieści prymuski z oazy. Jest to wszystko i właściwie co z tego? Czy to coś więcej niż świetne tematy do rozmów wychowawczych spod znaku "co o tym myślisz, córko?" czy "co byś zrobiła na jej miejscu"? Tu innej drogi nie ma. Alternatywą jest podejście szukające w popkulturze zagrożeń na każdym kroku, a na końcu tej beznadziejnej drogi jest obwinianie gier wideo o strzelaniny w USA. 1:0 dla Billie.
Drugi punkt zaczepienia: medialna depresja. Tak, Billie Eilish opowiada w wywiadach o swoich epizodach depresyjnych. Mówi o tym tak często, że tu i ówdzie pojawiają się teksty-ostrzeżenia o tym, że gra pod publiczkę i monetyzuje swoje zaburzenia psychiczne. I znów, zanim rzucimy kamieniem, przypomnijmy sobie Kurta Cobaina, Chrisa Cornella czy innego Eddiego Veddera, najważniejsze nazwiska awangardy grunge'u. Dlaczego mogliśmy wierzyć w ich "doły", dlaczego mimo milionów dolarów na koncie nie poddawaliśmy w wątpliwość ich prawa do "czarnych dni" mimo opiewanego wtedy w mediach końca historii i początku ogólnoświatowego liberalnego ładu?
Dlaczego więc mamy teraz podważać podobne stany u milionerki Eilish czy, jeśli masz dzieci w wieku licealnym, 19-letniego rapera Maty od "Patointeligencji"? I znów, zamiast wpadać jako rodzic w szufladkę z napisem "ok, boomer", lepiej rozmawiać. 11-latka - wiem to z doświadczenia - jest już gotowa na rozmowy o "napadach smutku", kosztach sławy i terapeutycznej funkcji sztuki ("śpiewając o tym, ona sobie pomaga tak jak Chris Cornell w "Black Hole Sun"). Wiem, jak to sztywno brzmi, ale i ten punkt zaczepienia padł. Znów okazało się, że dziewczyna o zielonych włosach nie ściąga mi dziecka na drogę patologii. 2:0 dla Billie Eilish. •
Trzeci punkt zaczepienia: styl ubierania. Workowate spodnie, za duże bluzy, ciężkie buty, to może być za dużo dla "normalnej, polskiej rodziny". Tym bardziej, jeśli nagle pół szkoły tak chodzi na co dzień. Już chyba te buty Fila byłyby lepsze.
Sorry, ale pokolenie, które chodziło w martensach w lecie, a potem oglądało się za koleżankami w rybaczkach, nie ma prawa nikomu mówić, jak ma się ubierać :) I znów przegrywam z 18-letnią idolką mojej córki. 3:0 dla Billie.
Czwarty punkt zaczepienia: piosenki. I tu jest jeden problem. O ile, każdy z poprzednich punktów wymagał ode mnie pracy umysłowej, tu naprawdę nie ma się czego czepiać. Billie i jej brat Finneas (to on pisze te hity) robią genialną muzykę, która zjada 90 procent tego, co możesz usłyszeć w radiu.
Efekt? Na 12. urodziny jadę z córką do Berlina na koncert Billie. •
Nie pytajcie, ile za to zapłaciłem.