"Niestety, kocham czuć się wyjątkowo”. Miuosh o nowej płycie, starych raperach i spacerach z wózkiem

Andrzej Chojnowski
To był jego rok. Ale ostatnio właściwie każdy rok jest jego. W czerwcu Miuosh, wspólnie z przyjaciółmi, zapełnił Stadion Śląski w Chorzowie i dał jeden z najbardziej niesamowitych koncertów w Polsce. Kiedyś był raperem, ale jak przyznaje, zamiast rapować, postanowił robić muzykę. Wychodzi mu znakomicie, co słychać niezależnie od tego, czy występuje w sali koncertowej katowickiego NOSPR-u, czy na stadionie przed 40 tysiącami ludzi.
Fot: Zuza Krajewska
To nie koniec – Miuosh wydał w tym roku bardzo osobistą (i bardzo dobrze przyjętą) książkę i właśnie odpalił preorder najnowszej płyty „Powroty”, która zadebiutuje 24 stycznia 2020 roku. Większość czasu spędza na Śląsku, tam jest jego mała ojczyzna i jego rodzina. Do Warszawy wpada jak huragan, najczęściej po to, by zaszyć się w studiu nagraniowym. Wtedy nie ma go dla nikogo. Udało mi się jednak porwać Miuosha na rozmowę o tym, co już za nim i co wciąż przed nim.
 
Zarezerwowałeś już jakiś stadion na koncerty w 2020 roku? Zaklepałeś orkiestry symfoniczne?


No co ty, jeszcze nie...

Wszyscy oczekują, że przebijecie to, co udało się wam zrobić w tym roku. A udało się dużo. Bardzo wysoko zawiesiłeś poprzeczkę. Jesteś teraz jak Siergiej Bubka.

Bardzo się z tego cieszę. Najchętniej co roku grałbym imprezę na stadionie, ale tak się nie da. Żeby jakiś projekt mógł zaistnieć na wielkim stadionie, przede wszystkim trzeba mieć dojrzały produkt. Nie mówię, że nie mam pomysłów na taki projekt albo że nie mam takich propozycji. Jest ich o wiele więcej niż mógłbym przypuszczać.

Co się czuje schodząc ze sceny po koncercie dla 40 tysięcy ludzi?

Dziwnie to przeżywałem, bo niespecjalnie się stresowałem tym występem. Na scenie byłem z kolei zachwycony tym, co się dzieje. Cieszyłem się, że jest z nami masa przyjaciół. To ludzie z którymi pracujemy od lat, ten koncert był też ich świętem.

Następnego dnia wstałem, pomyślałem że było fajnie, a potem uciekłem w pracę. Nie jestem zwolennikiem klepania siebie samego po plecach i rozmyślania o tym, jakim się jest świetnym człowiekiem tylko dlatego, że sprzedało się 40 tysięcy biletów na koncert. Nie tylko mi udała się taka sztuka.
To fakt. Co takiego stało się w Polsce, że polscy artyści nagle zaczęli wypełniać stadiony?

Dostępność muzyki jest dzisiaj najbardziej rozwiniętą częścią kultury. Każdy ma w telefonie wszystko, czego chciałby w życiu posłuchać. Dzięki takiej dostępności muzyki duża część publiczności w Polsce zrozumiała, że pójście na koncert artysty to dla niego najlepsza recenzja. Do tego dochodzi kultura wyjątkowego wydarzenia. Ludzie kochają rzeczy wyjątkowe, które niełatwo jest osiągnąć. A jeśli coś ma się wydarzyć tylko raz to już w ogóle. Tacy jesteśmy - galeria sztuki, w której wystawa wisi miesiąc, jest mniej atrakcyjna niż trzy godziny muzycznych uniesień, o których będziemy pamiętać całe życie. Są w Polsce muzycy, którzy to potrafią to zapewnić, choćby Dawid Podsiadło.

Takie wydarzenia to najlepsze, co mogło stać się w polskiej muzyce. 10-12 lat temu mieliśmy tu mrok. Koncerty były źle zrobione, a kluby straszne, nie było wielkich wydarzeń, jedynie małe lub średnie – no i była popelina, która ściągała tłumy.

Cieszę, że przetrwałem mój okres mroku i wkurzania się na to, co mnie spotkało na rynku muzycznym. Wziąłem się za siebie i postanowiłem, że będę robił muzykę, a nie rap.

Opinia na twój temat, którą słyszę najczęściej: Miuosh to raper, który przestał robić rap.

Totalnie się zgadzam. Dla mnie robienie rapu to przynależność do pewnego stada, obecnie bardzo licznego. To działanie w oparciu o schemat, trzymanie ręki na pulsie tego, co dzieje się w Niemczech, Francji czy USA, bo w mojej opinii 99 procent rapu w Polsce oparte jest o mocne inspiracje, a czasem po prostu „zrzynki”.Bycie raperem to też godzenie się z rolą tymczasowego produktu na topie, za to bez gwarancji długowieczności. Uznałem w pewnym momencie, że jestem za stary na to, żeby się bawić w ten sposób.

Nie jesteś stary. Masz 33 lata.

Jestem, jestem... Spójrz, kto teraz wydaje płyty w Polsce rapowe. Często są to 16-latkowie. Wracając do tematu – okazało się, że mam w sobie siłę, żeby założyć zespół i grać w fajny sposób. Przełomem dla mnie był projekt z NOSPR-em zrealizowany w 2015 roku.

Wtedy zaczęli pojawiać się ludzie z propozycjami współpracy. Tak poznałem Andrzeja Smolika, Organka czy Michała „Foxa” Króla (producent muzyczny, współpracował między innymi z Marią Peszek, Katarzyną Nosowską czy Pauliną Przybysz - przyp. red.). Wszystko się wtedy pozmieniało. Zrozumiałem, że nie muszę dłużej walczyć o rap. Mogę robić dobrą muzykę i docierać do ludzi, którzy słuchają jej inaczej.

Jak doszło do tego, że zakumplowałeś się ze Smolikiem?

Z Andrzejem zakolegowaliśmy się właśnie w 2015 roku. Polubiliśmy się prywatnie, szanujemy swoje muzyczne dokonania, zawsze będę widział w nim kogoś w rodzaju mojego muzycznego wujka.

Nie obrazi się za to określenie?

Nie... Wpadam do niego regularnie i słuchamy sobie nowych utworów. Wczoraj puszczałem mu nagrania z mojej nowej płyty "Powroty”. Andrzej słuchał i rzucał co chwilę: "To jest to!”. „Sztos!”. „Świat!" (śmiech). Słuchamy swoich rzeczy jak koledzy.
Okładka nowej płyty Miuosha, „Powroty”Fot: materiały prasowe
Smolik całe swoje, nie tak znowu krótkie, życie jest w muzyce. A w życiu ważne jest, żeby nie robić rzeczy, które mogą cię zanudzić. Jeśli coś cię nie jara, zostaw to. Zrób przerwę, posłuchaj czegoś innego, zainspiruj się, pojedź gdzieś, spróbuj zrobić coś, co będzie dla ciebie zaskoczeniem. Andrzej jest mistrzem w takich poszukiwaniach i zaskakiwaniu samego siebie.

Druga częsta opinia na twój temat: Ślązak. Za co tak kochacie Śląsk? W Warszawie ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto kochałby Mazowsze.

To kwestia specyfiki regionu. Jesteśmy wychowywani tak, żeby tworzyć wspólnotę i w konkrety sposób, zgodny z zasadami, przeżywać życie. Fajnie byłoby przy tym pamiętać o rodzinie i o wartościach, a także podchodzić z szacunkiem do życia, nie tylko swojego.

Ludzie nie muszą o tym mówić, po prostu widzisz to u swoich dziadków czy rodziców i chcesz żeby twoje dzieci widziały to samo w tobie – a potem przekazały to dalej.

Tyle, że trzeba to równoważyć. Miałem między innymi okazję stworzyć utwór na potrzeby obchodów 100-lecia Powstań Śląskich, nagrałem numer wspólnie z Zespołem Pieśni I Tańca "Śląsk”. Uwielbiam go, w ogóle współpraca ze „Śląskiem” była super przygodą.

W ostatnim czasie muzycznie bardzo się „wyśląskowałem”. Jesienią wydałem książkę, spora jej część była o Śląsku. Do tego zagrałem koncert na Stadionie Śląskim. Wystarczy. Nowy album będzie całkowicie o mnie.

Lokalny patriotyzm kazał ci wybrać stadion Śląski zamiast Narodowego w Warszawie?

Ktoś mi powiedział, że gdybyśmy zagrali na Narodowym, wyprzedalibyśmy dwa koncerty pod rząd. Mimo to nie zagrałbym tam w pierwszej kolejności.

Wolisz grać na swoim boisku?

Nie o to chodzi. Uważam, że przygoda w postaci podróży do Chorzowa to wartość dodana do biletu. Uwielbiałem grać koncerty akustyczne w Teatrze Śląskim w Katowicach. Występowaliśmy w małej sali, na widowni tylko 500 miejsc.

Ludzie przyjeżdżali do nas z całej Polski, choć koncerty były tylko w poniedziałki i wtorki. Stadion Narodowy jest mocno wyeksploatowany. Śląski z kolei to trochę zapomniane miejsce, które wypadło ostatnio z obiegu. Po remoncie zagrali tam tylko Gunsi, Rammstein i my.

Byłeś?

Nie. Lubię słuchać Gunsów, ale nie chciałbym ich oglądać na scenie, coś mnie w tym przeraża.

Co jest gorsze, starzy raperzy czy starzy rockmeni?

Amerykańscy starzy muzycy rockowi to często dramat, ciężki dla mnie do zniesienia. Słucham różnej muzyki, kocham płyty G’n’R, podobnie jak Bon Jovi. Miałem okazję widzieć w tym roku Bon Jovi na żywo i mówię – nigdy więcej. Najlepsze, co może się przydarzyć to starzy brytyjscy muzycy rockowi. Phil Collins, Elton John, Sting - kocham ich oglądać. Na młodych artystów też chodzę, ale ci starzy są mistrzami, którzy wpłynęli w ogromnym stopniu na to, jak produkuje się muzykę na świecie. Takich starych Brytoli kocham oglądać. Amerykańców – jakoś nie.

Jakbyś się chciał zestarzeć muzycznie?

Nie chciałbym przesadzać z liczbą albumów. Żeby nie było tak, że przed czterdziestką, a mam do niej jeszcze siedem lat, wydam trzy albumy.

Za dużo?

Tak. Ale za to do czterdziestki mógłbym wyprodukować ze sto projektów specjalnych. Marzę o tym, bym z czasem coraz rzadziej był na froncie. Im więcej lat, tym rzadziej człowiek powinien rapować z przodu sceny, ale to wcale nie musi oznaczać, że będzie mniej muzyki.

Jaki wpływ na to ma fakt, że zostałeś ojcem?

Ktoś, chyba Paluch, zapytał mnie kiedyś, co się zmieniło w moim życiu. – Nic – opowiedziałem. Ale potem dodałem, że w sumie wszystko. I to jest prawda. Niczego nie straciłem przez ojcostwo, choć wiem że czasami ludzie się gubią, dzieci ich trochę dojeżdżają, choć przecież to nie wina dzieci tylko dorosłych i relacji, których oni nie potrafią ułożyć.

Moja żona, Sandra, okazała się niezniszczalna. Owszem, potrafi powiedzieć mi, że ma dość. Czasem słyszę: Miłosz, zostań dzisiaj w domu, po prostu… Albo czuję, że lepiej byłoby przełożyć wyjazd... To, że wszystko w naszym życiu się jakoś toczy to zasługa Sandry. Muzyka to egocentryczny zawód i ja niestety kocham czuć się wyjątkowo. Z drugiej strony, ponieważ ludzie uważają, że jestem wyjątkowy i doceniają to, co robię, mamy w życiu spokój finansowy.

Moja żona rozumie, jaką mam pracę i że z tego powodu nasze życie wygląda tak, a nie inaczej. Zdarza się, że wracam z koncertu w niedzielę nad ranem, a potem do środy mam wolne. To są piękne chwile. Mogę spędzić czas z rodziną, pójść na spacer z Korą, albo na plac zabaw. Czujesz, że coś tracisz przez swoją pracę?

Nieustannie. Ubolewam nad tym, że z Katowic do Warszawy jest tak daleko. Zdarza mi się wstać o 5 rano, wsiąść do pociągu, spędzić dzień w studiu w Warszawie, a o 18 znowu być w pociągu, by wieczorem pobawić się trochę z młodą, a potem spędzić czas z żoną. Następnego dnia znowu wstaję o 5 rano, jadę do Warszawy, a po południu wracam. Dzięki Bogu, że pociągi jeżdżą tak szybko.

Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Patrzę na trasę koncertową Dawida Podsiadły i myślę, że ja bym czegoś takiego nie zagrał. Gdybym miał zniknąć na 32 z 50 dni to zabiłbym jakąś część siebie. Wolę zagrać 20-30 dobrze wyprodukowanych koncertów klubowych rocznie.

W jaki sposób rok 2020 będzie lepszy dla ciebie od 2019?

Na pewno zrobimy bardzo dużą rzecz, coś czego dotąd nie robiliśmy. Nie mogę jeszcze za dużo powiedzieć o tym projekcie…. Od pewnego czasu każdy kolejny rok w moim życiu jest lepszy od poprzedniego.

Mam nadzieję, że tak pozostanie. Cieszę się na każdy nowy tydzień mojego życia, także z powodów rodzinnych. Młoda codziennie uczy się nowych słów, jest już dzieckiem z którym coraz więcej można ustalić. W coraz ciekawsze miejsca ją zabieramy, bo też coraz więcej kojarzy. Kiedy pójdzie na twój koncert?

Już była! Gdy miała miesiąc, zabraliśmy ją do NOSPR-u. Podczas pierwszego koncertu spała w garderobie. Na Stadionie Śląskim też była z nami. Moje najfajniejsze zdjęcie z tego koncertu zostało zrobione na drodze prowadzącej na stadion – idziemy z Sandrą i znajomymi, a młodą niosę na rękach. Wyglądamy jak postacie z czołówki jakiegoś filmu akcji. Zapamiętam to na zawsze.