"Wziąłem 4 walizki i polecieliśmy..." Znany dziennikarz o tym, jak zacząć życie z rodziną na Bali

Piotr Jaszczuk
W Polsce miał dobre życie, niezłą pracę. Jego nazwisko otwierało wiele drzwi, a dzieci korzystały z jego kontaktów. Przez 20 lat był związany z telewizją. W pewnym momencie postanowił wszystko zmienić. Nie wyjechał w Bieszczady, to byłoby zbyt proste. Jacek zabrał rodzinę i przeniósł się w jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi, na Bali.
Warszawę zamienił na Bali - i nie żałuje Fot: archiwum prywatne
Rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Tak się mówi w Polsce, gdy ktoś chce zmienić swoje życie. Ty jednak wybrałeś nietypowy kierunek, Dlaczego Bali?

Z perspektywy czternastu miesięcy, które upłynęły od naszej przeprowadzki, mogę powiedzieć tyle: wybrałem jedyny słuszny kierunek. W życiu nie zawsze najważniejsza jest szerokość geograficzna czy to, ile jest stopni Celsjusza.

Nie chodzi też o to, żeby codziennie rano zastanawiać się którą koszulę założyć albo czy trzeba przewalutować franka szwajcarskiego na euro - oraz czy, jak spłacę kredyt za dom, to wystarczy mi na wakacje z dziećmi.


Postanowiłem rzucić to wszystko. Bali to teraz moje miejsce. Wszystko, co było mi potrzebne do życia, wziąłem ze sobą. Spakowałem się do czterech trzydziestokilowych walizek, zabrałem rodzinę, pojechaliśmy na Okęcie i polecieliśmy.

Moje "wszystko" to rodzina. Nie wyrwałem swojego gniazda z korzeniami, po prostu je przeniosłem. Nie musiałem sadzić nowego drzewa, wystarczyło zadbać o to, które wyhodowaliśmy w Polsce.

Dlaczego Bali, a nie Bieszczady?

Oba miejsca są na literę B. Oba są piękne. Bali wybrałem chyba dlatego, że tu jestem dalej od tego, co nie pozwalało mi spać w Polsce.

Dlaczego zrezygnowałeś z kariery w Polsce i przeniosłeś się na drugi koniec świata? W Polsce byłeś panem z telewizji. Na Bali zaczynasz od zera.

To fantastyczne doznanie kiedy po czterdziestce wszystko możesz zaczynać od nowa. To daje potężny zastrzyk energii. Wszystko cieszy cię od nowa, wszystko jest nowe, nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych.

A jednocześnie to wszystko robisz ze świadomością własnej wartości, czujesz że twój plecak zapakowany jest życiowym doświadczeniem, Wystarczy wyrzucić z niego to, co niepotrzebne i od razu staje się on lżejszy i łatwiej go nieść.

Nie zaczynałem tu od zera. Przez ponad 25 lat pracowałem na to żeby móc znaleźć się w takim miejscu jak to. Fakt, że moje losy życiowe splotły się z zawodowymi i dane mi było przez chwilę być osobą publiczną w Polsce, nie ma żadnego znaczenia..

Oczywiście taka sytuacja miała sporo plusów, ale rozpoznawalność jest mi obojętna. No chyba, że na Bali przyleci wycieczka z Polski i ktoś wskaże mnie palcem mówiąc, ze mnie skądś mnie kojarzy. Tak najczęściej reagują ludzie: "ja go gdzieś widziałem". Na szczęście nie muszę się tym przejmować.
To fantastyczne doznanie, kiedy zaczynasz wszystko na nowo po czterdziestceFot. Archiwum prywatne
Czym zajmowałeś się przed wyjazdem z Polski?

Przez ponad 20 lat pracowałem w telewizji. Zaczęło się od pierwszej polskiej telewizji muzycznej Atomic TV. Potem był TVN, TV4, Polsat, Fokus, Polo, TTV… Przez kilka lat pracowałem też na menadżerskich stanowiskach w kilku stacjach telewizyjnych. Oznacza to mniej więcej tyle, że masz paru przyjaciół i wielu wrogów - oraz rzeszę ludzi, którzy robią wszystko, żebyś ich polubił.

Niesamowicie się cieszę, że to już przeszłość. Praca w telewizji wwierciła mi w mózg sztampowość i zabiła moją kreatywność. Dla mnie – osoby pragnącej rozwoju i nowych doznań, to była klęska. Postanowiłem się podnieść i zmienić wszystko.

To nie był wyjazd na weekend tylko ważna życiowa decyzja. Jak decydowałeś, co spakować do tych czterech walizek, a co zostawić? No i jak zareagowali wasi najbliżsi i przyjaciele?

Bywam dość niekonwencjonalny w niektórych decyzjach, ale jednak nie jestem idiotą, żeby całkowicie spontanicznie przenieść się z rodziną na drugi koniec świata. Wszystko mieliśmy przygotowane. Poza jedną rzeczą – mimo wszystko lecieliśmy w nieznane.

Nie miałem pracy na Bali, nie wiedzieliśmy gdzie będziemy mieszkać, nie znaliśmy tu prawie nikogo. Pakowaliśmy się jednak z głową, przez 20 lat wspólnego życia trochę nazbieraliśmy rozmaitych rzeczy, więc jeśli 300-metrowy dom udało się nam spakować do czterech walizek to znaczy, że nasza logistyka była bez zarzutu, ale o to musiałbyś pytać przede wszystkim moją żonę.

A znajomi? Wielu nie wierzyło, ale wszyscy nam kibicowali. W sumie nikt tak do końca nie rozumiał naszej decyzji. Każdy lubi sobie ponarzekać pod nosem, że chciałby wszystko rzucić i wyjechać. Ja to zrobiłem. A raczej - my to zrobiliśmy.

Jak tę zmianę przyjęły dzieci? W Polsce miały szkołę, przyjaciół, krewnych.

Dzieciaki zareagowały na naszą decyzję nad wyraz dojrzale. Oczywiście miały w Polsce przyjaciół i swoje ulubione miejsca, ale przez lata wpajaliśmy im zasadę: "Dom twój jest tam, gdzie serce twoje".

Teraz mają już tutaj swoich kumpli. Młodszy Stasiek uczy się jeszcze w domu – babcia mu pomaga. Starsza, Zuzia, chodzi do międzynarodowej szkoły. Myślę, że oboje są najszczęśliwszymi dzieciakami pod słońcem. Dlaczego? Bo w końcu mamy dla nich czas. Jest super.
Tam dom Twój jest, gdzie serce Twoje. Jackowi i Dorocie udało się zbudować nowy dom, w całkowicie obcym miejscuFot. Archiwum prywatne
W Polsce byłeś "panem z telewizji". Jaki zawód znalazłeś dla siebie na Bali?

Tutaj raczej nie spotyka się ludzi, którzy maja jeden zawód. Obowiązuje wielozadaniowość, a w cenie jest duża kreatywność. Oczywiście nadal spełniam się jako producent video, ale teraz skupiam się bardziej na edukacji cyfrowej.

Zajmuje się Szkołą kodowania komputerowego – Koding Next. To fantastyczna idea mojego przyjaciela , pomagam mu ją rozwijać. A czy dolecimy z naszym projektem do Polski? Pewnie tak, ale po drodze mamy jeszcze do ogarnięcia spory kawałek Azji (śmiech).

Zajmuję się też promowaniem piękna Bali, bo to naprawdę przepiękne miejsce i uważam, że warto to pokazywać ludziom. Zbyt mało Polacy wiedzą o tej wyspie.

Co cię najbardziej zaskoczyło na Bali?

Bagaż moich doświadczeń życiowych jest tak duży, że coraz trudniej mnie zaskoczyć. Nie jestem w stanie przypomnieć jakiegoś szczególnego zaskoczenia.

Może to, co zobaczyłem przy okazji wyborów prezydenta Indonezji? W tym kraju nie używa się długopisów, nikt nie stawia krzyżyków. Wyborca otrzymuje kartę do głosowania, sięga po gwóźdź zawieszony na sznurku, a następnie przebija kartę obok nazwiska swego kandytata, a na koniec moczy palec w atramencie na dowód tego, że wziął udział w głosowaniu.

Potem wszyscy pokazują sobie te fioletowe kciuki na ulicach, w sklepach dla wyborców są zniżki. (śmiech).
To idealne miejsce do zamieszkania i bardzo ciekawe do pracyFot. Archiwum prywatne
Spotykasz się z Polakami na Bali? Jak duża jest tam Polonia?

Oczywiście, że się spotykam. Trochę nas tu mieszka. Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych byłem przewodniczącym lokalnej Komisji Wyborczej, a na liście mieliśmy blisko trzystu Polaków i frekwencję bliską 80 procent. Na co dzień mam grupę fajnych znajomych... Normalnie, jak wszędzie.

W Polsce zawsze prowadziliśmy otwarty dom. Ciągle ktoś u nas był. Tu jest podobnie... drzwi naszego domu raczej się nie zamykają.
Ładnie, ciepło i blisko. To znaczy daleko, ale wszędzie bliskoFot. Archiwum prywatne
Bali to dobre miejsce do życia?

Urodziłem się w Warszawie i jako dzieciak mieszkałem z rodzicami na ulicy Chmielnej, na przeciw kina Atlantic – to było ciekawe miejsce. Młodość spędziłem na Szmulkach, między Dworcem Wileńskim a Bazarem Różyckiego, to też było bardzo ciekawe miejsce.

Potem mieszkałem na Powiślu i na Mokotowie, potem w osiemnastej dzielnicy w Paryżu. To dopiero było ciekawe miejsce! Później był Żoliborz, Ząbki (nieciekawe miejsce), Sadyba i Ursynów.

Każde z tych miejsc było interesujące bo, mówiąc mało skromnie, jestem dosyć ciekawym człowiekiem. Z nieocenioną pomocą najbliższych każde miejsce do którego trafiam okazuje się ciekawe.