Wyniósł się z rodziną na środek Bałtyku. Jak żyje się polskiemu blogerowi na dalekiej Północy?
Jest jednym z największych w Polsce ekspertów od NBA. Od kilkunastu lat jego blog Karol Mówi to kopalnia wiedzy o tym, co ważnego dzieje się w koszykówce. Rzecz w tym, że Karol Śliwa nie mieszka w Polsce, ale na Wyspach Alandzkich, archipelagu u wybrzeży Finlandii. Tam wyjechał z rodziną, tam pracuje jako sędzia koszykarski – a czasem także gra w kosza. Jak się żyje na wyspach pośrodku Bałtyku?
Tak, jest nim DeAndre Bembry. A tak poważnie, to mam nadzieję, że ja nim jestem. Albo ja i jego mama. Jesteśmy co-MVPs dla Leopolda. Bo jak nie my, to kto?
A właśnie nie. Nie zależy mi na tym. Chciałbym, żeby był człowiekiem z pasjami, osobą ciekawą świata i ludzi, ale jakie to będą pasje, jest dla mnie sprawą drugorzędną. Przede wszystkim życzę mu, żeby był szczęśliwy w życiu i zrobię wszystko, żeby mu w tym pomóc. Jeśli zainteresuje go gra na jakimś instrumencie, nauki ścisłe, literatura czy jakiś inny sport, nie koszykówka, ja będę we wszystkim go wspierał. Może pójdzie śladami dziadka i wybierze lotnictwo?
Jakoś nie do końca ci wierzę
2. Oczywiście, gdzieś w sferze marzeń, roztaczam wizje jak biega po parkietach NBA, a ja kibicuję mu przy linii, ale to tego samego typu marzenia, jakie roztaczałem wobec siebie samego. I w sumie myślałem o tym może ze trzy razy w czasie jego życia. Łącznie z tym teraz, kiedy odpowiadam na to pytanie. Jeśli zainteresuje się koszykówką, to będzie fajnie. Jeśli nie, nie będzie mi przykro.
Oczywiście grunt pod zainteresowanie basketem jest solidny. Po całym domu rozrzucone są piłki, buty do koszykówki, książki, magazyny związane z NBA. Czasem wspólnie ze mną rzuca okiem na jakiś mecz. Opowiadam mu, że panowie rzucają do kosza i odbijają piłkę. Nawet rozpoznaje znaczek NBA, na który mówi "ejbi".
Jesteś młodym ojcem, ale nadal jesteś bardzo aktywnym blogerem koszykarskim. Jak to godzisz?
Wszystko się zmieniło. Nadal chcę być aktywny jako autor, pisać interesujące teksty, ale już nie jest to dla mnie priorytetem. Często, kiedy jesteśmy na spacerze albo na basenie, w głowie układam akapity do kolejnego tekstu, który planuję napisać po zaśnięciu Leopolda. Tyle, że po jego zaśnięciu przychodzi czas na moje zaśnięcie i tekst ostatecznie staje się gwiezdnym pyłem. Ale nie ma problemu.
Z czego musiałeś zrezygnować?
3. Wszystko się zmieniło. Nadal chcę być aktywny na mojej stronie, pisać interesujące teksty, ale już nie jest to dla mnie priorytetem. Często, jak jesteśmy na spacerze, albo na basenie, ja w głowie układam sobie akapity do jakiegoś tekstu, który planuję na „po zaśnięciu”. Ale po jego zaśnięciu przychodzi czas na moje zaśnięcie i tekst ostatecznie staje się gwiezdnym pyłem. Ale nie ma problemu. To dla mnie też lekcja lepszego planowania zadań do wykonania. Nigdy nie byłem w tym dobry. Teraz po prostu płacę cenę za marnowanie czasu. Muszę więc cenić go i planować jeszcze lepiej.
Zrezygnowałem z Mistrzostw Świata w Chinach, choć szykowałem się na nie zaraz jak tylko skończyły się MŚ w Hiszpanii w 2014 roku. Byłem tam jedynym polskim dziennikarzem. Każdego dnia udawało mi zrobić coś ciekawego przy kadrze USA. Było dużo więcej luzu i pola do pracy, niż przy eventach spod parasola NBA. W 2019 roku byłem dwa razy w Toronto, raz w Londynie, na Gibraltarze plus poza domem wiele weekendów. Biorąc więc pod uwagę, że również i w grudniu planuję ruszyć na NBA, uznałem, że wyjazd do Chin to będzie za dużo. Poza tym ja już swoje mistrzostwo świata zdobyłem. Waży 11 kg i właśnie zrobiło kupę.
Zabierasz syna na mecze NBA?
Jeszcze jest za mały loty międzykontynentalne. Jak podrośnie, a ja jeszcze będę organizował swoje wyprawy na NBA, to go zabiorę, jeśli będzie chciał. Każdy wyjazd planuję z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Przy okazji rezerwowania lotów, załatwiania akredytacji dziennikarskich na mecze, jednocześnie staram się sprowadzić pomoc.
Fot. Karol Śliwa
Prawdziwym MVP naszej rodziny jest moja żona. Bez niej żadna z moich wypraw nie byłaby możliwa. Wiem, że stawiam ją w trudnej sytuacji, więc tym bardziej jestem jej wdzięczy, że rozumie, że mi na tym zależy, że stwarza najlepsze możliwe warunki, żeby wszystko się udało.
No właśnie – nie mieszkacie w Polsce tylko na Wyspach Alandzkich? Co was ściągnęło na zimne wyspy w połowie drogi między Szwecją a Finlandią?
Pierwszy raz w Skandynawii byłem w 2002 roku. Później odwiedzałem ją w miarę regularnie i rosła we mnie chęć sprawdzenia jak wyglądałoby życie tutaj na co dzień, nie tylko przez kilka dni. Od dziecka interesowałem się historią wikingów, później zainteresował mnie tak zwany „szwedzki model”, który tyczy się wielu płaszczyzn życia, od gospodarki i systemu podatkowego, aż po wychowywanie dzieci.
I jak jest na środku Bałtyku? Warto wybrać się na urlop na Alandy?
Tak, ale wszystko zależy od tego, co kto lubi. Jest tu dużo lasów, jezior i skał. Mniej zabytków czy muzeów. Jak się dostać? Promem ze Sztokholmu, Helsinek albo Turku.